Dlaczego założyłam bloga

Pisanie tego bloga jest wyrazem mojego posłuszeństwa Bogu, który już przed kilkoma laty zachęcał mnie do pisania. Celem jego jest zaświadczenie, że Jezus jest żywy i realny, a Bóg działa w życiu wierzących, którzy Go szukają i Jemu wierzą. Jest pisany ku zachęcie i inspiracji, aby z wytrwałością i pasją podążać za Jezusem. Zasadą Bożą jest, że prawda wyzwala. To, co piszę, przyniosło wolność do mego życia, więc wierzę, że przyniesie i do Twojego, o to też się modlę… A jeśli poczujesz się zachęcony/-a moimi postami, poleć proszę tego bloga swoim znajomym, aby Imię Jezusa było uwielbione „przez dziękczynienie wielu.” Zachęcam Cię jednak przede wszystkim do medytowania nad Biblią, aby "zaświeciła ci prawda Ewangelii" (Ef 4, 17-24).
Istnieje możliwość zamówienia książki, która powstała w oparciu o teksty z bloga. W celu zakupu proszę o kontakt na maila hakiiki@gmail.com

Bieżące informacje z misji w Ugandzie (2010-2013):

Jak czytać bloga

Zachęcam do chronologicznego czytania bloga. W tym celu proszę najpierw wejść do archiwum (po lewej stronie pod ulubionymi linkami) i wybrać rok 2007, a następnie zjechać na sam dół strony.

czwartek, 27 grudnia 2007

Moje Święta w Ugandzie i radość wielu

Nieprawdopodobnie szybko minęły mi te Święta. Tak wiele się działo, że czułam, iż czas pędzi. W Wigilię byliśmy na ostatnich przedświątecznych zakupach i wróciliśmy dość późno, oprócz tego, że musiałam też sprawdzić stolarza oraz jak idzie montowanie baterii słonecznej i malowanie w domu dziecka. Zaczęłam więc pakować prezenty dla dzieci z domu dziecka około 19:00, a skończyłam około północy. Akurat młodzież z domu dziecka biła w bębny, aby zaznaczyć czas Bożego Narodzenia. Natomiast w dzień Bożego Narodzenia musiałam być już przed 8 rano w domu dziecka, aby przygotować choinkę i uszykować pod nią prezenty. Na każde dziecko było przeznaczone 40.000 szylingów. Ustaliliśmy z Faith i Ewą wychowawczynią domu dziecka, że z tych pieniędzy 4.000 zostanie przez dzieci przeznaczone jako dziesięcina, czym one się ogromnie ucieszyły, gdyż to było ich marzeniem – móc przynieść pieniądze do koszyka w kościele w dzień świąteczny. Kolejne 4.000 zostanie przeznaczone na zakup własnej kury, co jest bardzo ważne dla generowania dochodu dla nich, bo jak kiedyś pisałam, dom dziecka nie ma żadnego regularnego przychodu oprócz drobnych pieniędzy ze sprzedaży mleka. Tak więc doszedłby do tego dochód ze sprzedaż jajek i kurcząt. Wiem, że nam trudno patrzeć ich kategoriami, ale wielu z nich ucieszyło się bardziej z posiadania własnej kury, niż gdyby mieli sobie kupić słodycze lub zabawkę.

Zrobiłam tez losy z imionami dzieci na kilka dni przed świętami i każde dziecko wylosowało jedną karteczkę z imieniem i dla tej osoby miało kupić prezent świąteczny. Wspólnie ustaliliśmy, że przeznaczą 4.000 na „prezent dla przyjaciela”. To miało nauczyć te dzieci myślenia o sobie nawzajem i troszczenia się o siebie nawzajem, a także bycia zdolnym do podzielenia się. Bardzo się im ten pomysł podobał.

Znalazły się też pewne osoby wśród moich przyjaciół, które przysłały pieniądze na jedzenie świąteczne dla dzieci. Nie jestem w stanie opisać ich radości podczas noszenia produktów żywnościowych z samochodu do ich spiżarni. Dzieci te wiedziały, że ich święta zapowiadają się inaczej i radośniej niż w poprzednie lata. A mnie patrząc na ich radość, cisnęły się łzy do oczu i myślałam: „kim ja jestem Panie, że dajesz mi widzieć, jak „niewiele” przysłane przez moich przyjaciół, może zmienić tak wiele i dać im nową nadzieję, nie tylko wraz z nowym domem, ale także wraz z nowego rodzaju wymiarem świąt, kiedy te dzieci mogą „fizycznie” doświadczyć miłości „białych”, których na oczy nie widzieli.” Dla tych dzieci fakt, że ktoś się o nie zatroszczył na święta ma znaczenie większe, niż wartość prezentów.

Wracając do prezentów. Za pozostałe 28.000 szylingów zostały zakupione im ubrania, buty i środki kosmetyczne. Z pieniędzy, które napłynęły na prezenty, wydzieliłam 340.000 szylingów na zakup Biblii dla dzieci z domu dziecka oraz po jednej Biblii dla drugiego i trzeciego domu dziecka. Jeśli piszę „drugi i trzeci dom dziecka” mam na myśli pewne dwa domy. Jeden prowadzi mama Faith – Elizabeth, gromadząc przy sobie od 10 do 20 dzieci w domu 4 pokojowym!!! Część z tych dzieci jest sierotami, a inne są z rodzin patologicznych. Natomiast kolejny dom należy do pani Jane, wdowy, która oprócz własnych 7 dzieci, ma pod opieką kilkoro innych sierot. Jane jest nauczycielką krawiectwa w szkole zawodowej. Kiedy jej mąż zmarł dwa lata temu, była totalnie załamana. Została sama z 7 dzieci i bez żadnego źródła dochodu. Faith zatroszczyła się o nią, jak i o 150 innych wdów, dając im nową nadzieję.

Dlatego nazwa organizacji jest tak trafiona – „Bringing Hope To The Family” („Niosąc Nadzieję dla Rodziny”). Nawiasem mówiąc, Faith ma jeszcze dwa inne imiona: Kunihira (nadzieja) i Filo (miłość). To niezwykłe, że ta kobieta mając na imię „Wiara Nadzieja Miłość” jest żywym świadectwem Boga, praktycznie wyrażając swą wiarę i wzniecając nową nadzieję w ludziach, okazując im miłość i troskę.

Tak więc organizując pieniądze na zakup prezentów świątecznych, wzięłam pod uwagę nie tylko dzieci z domu dziecka, który prowadzi organizacja, ale także dzieci w wymienionych powyżej dwóch domów oraz ośmioro dzieci sąsiadów (które wraz z babcią i matkami żyją w jednoizbowej lepiance, która jest 2m na 3m, śpiąc na podłodze), a także dzieci pewnego pastora (jedenaścioro, pięcioro jego własnych i sześcioro sierot, które ma pod opieką) oraz kilkoro dzieci z wioski. Ogółem prezenty świąteczne otrzymało 86 dzieci i 6 wychowawców.

Dzieci i wychowawcy z dwóch szkół podstawowych z Poznania przysłały 4.600zł. Czyż nie jest to czymś niezwykłym? Jeżeli niewiele ponad setka dzieci, młodzieży i wychowawców z tylko(!!!) dwóch szkół potrafiła się zorganizować, aby wysłać 4.600zł, to jaki potencjał tkwi w nas Polakach! Jeżeli do tej pory „tylko” 142 osób potrafiło przysłać 47 tys. zł na nowy dom dziecka, to jaki niewykorzystany potencjał tkwi w nas Polakach! Myślimy o sobie, że jesteśmy „biednym” narodem, ale okazuje się, że potrafimy się zjednoczyć, pomagając biednym i sierotom w Afryce. To świadczy o naszej wrażliwości i ukrytych możliwościach. Chwała Panu, że zostały one na te Święta uwolnione! Jestem taka podekscytowana, że ja mogę w tym uczestniczyć. Wy wysyłacie swe pieniądze, ale ja oglądam radość tych ludzi! Ale Wy też to zobaczycie, gdyż rejestruję wszystko aparatem i filmuję, niestety też aparatem, więc jakość obrazu nie jest najlepsza, ale wystarczająca, abyście i Wy mogli zobaczyć, jak Wasze pieniądze przyczyniły się do poprawienia jakości życia dzieci, a także do ich ogromnej radości otrzymania nieoczekiwanych prezentów świątecznych.

Mogłabym oglądać godzinami dwuletniego Wiktora ganiającego za balonem w święta, podskakującego i śmiejącego się wniebogłosy. A tylko parę dni wcześniej widziałam go smutnego, siedzącego na progu budynku domu dziecka w podartym ubraniu. Żałowałam, że nie miałam wtedy aparatu, bo był to widok łamiący serce. Wasze „parę złotych” zmienia oblicze „tego świata”. Nie zapomnijcie nigdy o tym, że uczyniliście coś wyjątkowego dla afrykańskich dzieci w te Święta i wierzę, że Wasza ofiarność nie skończy się na tych projektach. Wracam do Polski w styczniu, po zakończeniu projektu nowego domu dziecka i mam zamiar zająć się pełnoetatową pracą zbierania funduszy dla afrykańskich dzieci. Mam mnóstwo pomysłów, jak to zrobić oraz kilka projektów w przygotowaniu (będę o nich jeszcze pisać). Nie mam tylko źródła dochodu, ale mam Boga, który wierzę, że zapewni mi źródło dochodu. Wiem jedno, każde pieniądze, które zgromadzę na potrzeby afrykańskich dzieci, pójdą na ten cel bez potrącania na cele administracyjne. Jestem przekonana w duchu, że mój Bóg, który inspiruje mnie do tego dzieła (jest to przemodlone), zapewni mi utrzymanie. Jak? Nie wiem. Wiem jedno: „God’s will, God’s bill” („Boża wola – Boży rachunek”).

Wracając jednak do tematu dania dzieciom Biblii. Wielokrotnie słyszałam ich prośby: „ciociu Akiki, proszę, ja nie mam Biblii, a tak bardzo chciałbym ją mieć”. Kiedy słyszysz kogoś proszącego Cię o chleb, nie masz serca od mówić, a jeśli Cię ktoś prosi o chleb Boży? Jezus powiedział: „nie samym chlebem żyje człowiek, ale każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych” (Mt 4, 4). Bóg użył mnie także, aby w międzyczasie podarować ludziom kilka Biblii, a ich radość była nie do opisania. To jest radość wygrania na loterii! Biblia kosztuje tu „tylko” 12.000 szylingów (ze skórzaną okładką) i 10.000 szylingów (bez okładki), czyli 24zł lub 16zł. Jest to Biblia w ich języku Rutooro.

Mając więc pieniądze na prezenty świąteczne, zdecydowałam część z nich przeznaczyć na zakup Biblii. To było w Wigilię po południ, jak wróciliśmy z zakupów, kiedy Andrew (16-letni chłopak z domu dziecka, HIV+) powiedział do mnie: „ciociu Akiki, mam problem – nie mam Biblii”. Słyszeliście kiedykolwiek w życiu, aby ktokolwiek powiedział: „mam problem, bo nie mam Biblii”? Znam tego chłopaka od pół roku i życzę sobie, żeby każdy polski nastolatek był tak dobrym dzieckiem, jak Andrew, a on mówi: „mam problem, bo nie mam Biblii”! „Problem wzrostu duchowego, problem poznania Boga, problem głodu duchowego”. Jego prośba właściwie wyglądała tak: „ciociu Akiki, jestem głodny Słowa Bożego, daj mi jeść”. Klucha stanęła mi w gardle, kiedy go usłyszałam. Po chwili powiedziałam do niego, starając się ukryć wzruszenie: „Andrew, módl się i wierz, że Bóg ma dla Ciebie Biblię”. A on odszedł radosny.

Maja ekscytacja była ogromna, gdyż Andrew nie wiedział, że Biblia dla niego jest już w moim domu i że on jutro ją dostanie. On odszedł zachęcony w oczekiwaniu na Boga, który ma moc zaspokoić jego głód duchowy. Alleluja! Pomyślałam: „mój Boże, to jest zupełnie tak, jak my prosimy Boga o różne rzeczy. My ich jeszcze fizycznie nie widzimy, jeszcze ich nie ma, ale Bóg w niebie ma już dla nas odpowiedź na naszą prośbę”. Jeśli ja byłam taka szczęśliwa wiedząc, że Biblia dla Andrew jest już w moim domu i tylko trzeba mu jednego dnia, aby ją otrzymać, to jak szczęśliwy musi być Bóg, kiedy My Go prosimy o coś i On ma dla nas to, o co Go prosimy?

Jak wiemy z Księgi Daniela 10 rozdział, Boża odpowiedź na nasza modlitwę przychodzi natychmiast, tylko jest diabeł, który ją zatrzymuje. Musimy zdawać sobie sprawę z sytuacji walki duchowej w naszym życiu i zmienić sposób naszych modlitw. Najpierw zastanówmy się czy to, o co prosimy Boga, jest Jego wolą. Jeśli nie jesteśmy tego pewni, zobaczmy, co Biblia mówi na ten temat. Wydawać się może, że na pewne tematy Biblia nic nie mówi, ale ja czytam Biblię od 14 lat i wiem, że Biblia mówi na temat wszystkiego i na temat każdej jednej sprawy naszego życia. Jeśli więc przekonujesz się, że wolą Bożą jest to, o co chcesz prosić, stań do modlitwy prośby, a potem tylko z wiarą oczekuj przyjścia Bożej odpowiedzi. Zobacz Boga ekscytującego się możliwością zaspokojenia Twej potrzeby oraz fakt, że Jego odpowiedź została natychmiast do Ciebie wysłana. Dlaczego więc nadal jej nie ma w Twoim życiu? Bo jest „książę królestwa Persów” (Dn 10, 13), diabeł, który walczy przeciw nam i robi wszystko, abyśmy nie doświadczyli, że nasze modlitwy są wysłuchane, aby wskutek długiego oczekiwania, zostało zasiane w sercach ziarno niewiary i zniechęcenia, a także abyśmy się nie cieszyli z Bożego błogosławieństwa, które nam się należy.

Ktoś może powiedzieć: „ale ja latami czekam na wysłuchanie przez Boga mojej prośby i nadal nic się nie zmienia”. Sprawdź, jakimi nabojami strzelasz do diabła, jakiej broni duchowej używasz, aby go pokonać i odebrać mu Twoje dziedzictwo? Może przez te wszystkie lata używasz „ślepaków”? A może trzeba Ci zmienić broń duchową? Może przez te lata walczysz kijem, bo nawet nie wiesz o istnieniu modlitwy „pistoletu automatycznego”? Mogłabym wiele pisać na temat modlitwy walki duchowej i broni walki duchowej. Wiem, że wielu z Was jest bardzo zainteresowanych tym tematem. Możecie znaleźć książki na ten temat. W każdym razie ja będę chciała wydać książkę z moich zapisków na blogu, z której cały dochód będzie zasilać projekt finansowania edukacji afrykańskich dzieci. Umieszczę w tej książce jeden dodatkowy rozdział na temat moich doświadczeń walki duchowej i rodzajów „broni duchowej” – to czego się sama praktycznie nauczyłam podczas mojego pobytu w Ugandzie. Fakt mojego pragnienia wydania takiej książki ma tylko jeden cel – znalezienia drogi dla pozyskania finansów dla Afryki i nie jest metodą zaspokojenia mojej próżności! Już teraz wiem, że wielu z Was będzie zainteresowanych jej zakupem, gdyż macie w sercu wspomaganie sierot w Afryce, a poza tym pisaliście mi, że jesteście zainspirowani tym, co piszę na blogu. Chwała więc Jezusowi!

Wracając jednak do tematu Świąt, chciałabym dodać ostatnią rzecz. Wczoraj jak dyskutowałyśmy z Faith sprawę prezentów świątecznych i rozmawiałyśmy na temat budowy nowego domu dla sąsiadów – z tych pieniędzy, które zostały przysłane na prezenty świąteczne, gdyż te ośmioro dzieci z tego domu dostało symboliczne prezenty, a pozostała kwota 400.000 szylingów (około 650zł) zostanie przeznaczona na budowę ich nowego domu. Nawiasem mówiąc przydałoby się jeszcze około 600zł na zakup łóżek i koców dla nich. To byłoby coś wielkiego dla nich, gdyż oni śpią na matach na klepisku, przykrywając się szmatami. Rozmawiając na ten temat, Faith powiedziała mi ze łzami w oczach: „wiesz Honia, ja kocham Boga, ale ja Go przede wszystkim lubię! Czy wiesz, że od siedmiu lat nosiłam w sercu pragnienie zbudowania im domu? W końcu Bóg przez twoich przyjaciół odpowiedział na pragnienie mego serca, aby dać tym biednym ludziom nowy dom”. I Faith opowiedziała mi historię tej rodziny. Powiedziała mi, że mieszkała tam jeszcze jedna stara kobieta, która była siostrą tej, która mieszka obecnie w tym domu. Tamta kobieta była czarownicą i jeden z tych małych chłopców został przez nią poświęcony diabłu. Faith powiedziała: „i najbardziej mnie boli, że ta kobieta umarła potępiona, bo nie przyjęła Ewangelii, ale wiesz Honia, ten dom, który im zbudujemy, przyprowadzi tę rodzinę do Jezusa. Jako chrześcijanie robimy dla nich to, czego się nie spodziewali, czego nie oczekiwali, a ich odpowiedzią będzie otwarcie serc dla Jezusa. Kupimy im też Biblię”. Czyż może być coś piękniejszą nagrodą dla tych wierzących, co dają swe pieniądze na takie cele niż to, że te pieniądze nie tylko sprawią różnicę w jakości czyjegoś życia, ale przede wszystkim staną się bazą dla głoszenia Ewangelii w sposób praktyczny i przyprowadzą daną osobę do Jezusa? A chłopiec, który został poświęcony diabłu zostanie poświęcony Jezusowi! Alleluja!

Jest jeszcze jedna rzecz, o której nie napisałam, a mianowicie dzień Bożego Narodzenia w kościele. Po pierwsze kościół był udekorowany… papierem toaletowym!!! Byłam zażenowana, jak to zobaczyłam, ale potem uświadomiłam sobie, że papier toaletowy jest dla nich znakiem luksusu. Zrobili, co mogli i co dla nich było niejako wyrazem wdzięczności Bogu, że mają tak dobre święta w tym roku, iż mają nawet papier toaletowy (bo był on przyniesiony przez dzieci z domu dziecka). Po drugie był w kościele czas na świadectwa świąteczne i 70% świadectw dotyczyło tego, jak bardzo są wdzięczni Bogu za swoich nowych przyjaciół z Polski, którzy przyczynili się do ich wspaniałych Świąt w tym roku. Poza tym były też świadectwa dzieci, jak bardzo się cieszą z otrzymania Biblii, o które miesiącami się modlili i że Bóg poprzez ludzi odpowiedział na pragnienia ich serc. To mnie wzruszyło najbardziej, aż się popłakałam w kościele. Chwała Ci Jezu!

Kończąc moje świąteczne refleksje, chcę tylko jeszcze Wam powiedzieć, że mieliśmy świąteczny obiad przy nowym budynku domu dziecka. Miałam cudowne święta wśród dzieci z domu dziecka. Kupiliśmy im piłkę do siatkówki i piłkę do piłki nożnej oraz dużo balonów i słodyczy. Mieliśmy wszyscy razem wspaniałe święta, choć nie jeszcze w nowym domu, ale te dzieci wiedziały, że nie otrzymują „tylko” pomocy z Zachodu, ale są przez Was w praktyczny sposób kochane!

„Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał. Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje, nie jest jak proroctwa, które się skończą, albo jak dar języków, który zniknie, lub jak wiedza, której zabraknie… Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy: z nich zaś największa jest miłość” (1 Koryntian 13).

poniedziałek, 24 grudnia 2007

Świątecznie...

Dziś jest Wigilia Bożego Narodzenia i chcę napisać choć parę słów. Mój kolejny post miał być o kobietach, ale w związku ze specjalną dzisiejszą okazją będzie o czymś innym. Piszę tego posta w samochodzie. Jesteśmy w drodze do Fort Portal, aby zrobić końcowe świąteczne zakupy. W wioskach, które mijamy jest mnóstwo ludzi, którzy kupują mięso. Pisałam kiedyś, że w związku z ogromną biedą tych ludzi, mięso je się rzadko, zwłaszcza w licznych rodzinach i dlatego Święta znaczą dla nich mięso na obiad. Dzieci w domu dziecka jedzą mięso parę razy w roku. Mój kolejny projekt będzie dotyczył właśnie wzbogacenia jedzenia dla dzieci z domu dziecka oraz dla dzieci HIV+, o które organizacja się troszczy.

W tym czasie wigilijnym cieszę się, że te dzieci będą mogły otrzymać prezenty, które zostały zasponsorowane przez dzieci z dwóch poznańskich szkół. Będzie to pierwszy raz w ich życiu, a niektórzy z nich są już nastolatkami. Wśród nich jest osiemnastoletnia dziewczyna półsierota Evalyn, której matka się nią zbytnio nie interesuje. Bardzo zdolna dziewczyna, bardzo bystra, niestety wskutek braku finansów uczy się krawiectwa, choć mogłaby skończyć studia z wyróżnieniem.

Poniżej zamieszczam treść mego świątecznego maila, bo nie wiem, czy do wszystkich dotarł, gdyż Internet jest tu niepewny.

Przychodzi mi spędzić Święta Bożego Narodzenia w zupełnie odmiennych warunkach, niż dotychczas i zupełnie innym nastroju świątecznym, a właściwie jego braku. Wobec wszechogarniającej biedy i braku elektryczności, nie ma tu w ogóle nastroju świątecznego, jak w krajach "Muzungu" (białych ludzi). Ale czy o nastrój w świętach chodzi? My mawiamy, ze święta Bożego Narodzenia są świętami rodzinnymi i nikt w tym czasie nie powinien być sam. Dla Ugandyjczyków życie rodzinne jest "chlebem powszednim", gdyż oni mają czas i siebie nawzajem oraz liczne rodziny. Często przez pół roku zbierają pieniądze na jedzenie świąteczne, czyli głównie na mięso i nowe ubrania. Jest to bardzo smutne, że żyją w tak poniżających warunkach.

Dziś byłam w drugim domu dziecka wręczyć prezenty świąteczne, które zostały zasponsorowane przez dzieci z dwóch poznańskich szkół. Nie wiem jak wyrazić radość tych Ugandyjskich sierot, gdyż one nigdy w życiu nie dostały prezentów świątecznych. To bardzo smutne. Mam video z wręczania prezentów, więc jak wrócę do Polski wielu z Was będzie miało okazję zobaczyć jak to wyglądało. Kochani sponsorzy prezentów świątecznych - przyczyniliście się do niewypowiedzianej radości tych dzieci. W ich imieniu serdecznie Wam dziękuję!

Dziękuję wszystkim sponsorom nowego domu dziecka za przyłączenie się do projektu. Niestety dzieci nie wprowadzą się na święta do nowego domu z powodu opóźnień w pracy wykonawców :( Np. przez kilka dni nie mogliśmy dostać cementu, który się po prostu "skończył". Malarz miał problemy rodzinne i nie mógł przyjść do pracy, więc nawalił z terminem zakończenia prac malarskich. Stolarz w Fort Portal się spóźnił, bo były kilkudniowe przerwy w dostawie prądu. Nie jesteście sobie w stanie wyobrazić przez jakie stresujące i frustrujące sytuacje musiałam przejść tu na miejscu, próbując mimo wszystko doprowadzić sprawę do końca. W końcu się popłakałam ze złości i bezsilności. I powiedziałam sobie: "Honorata, głową muru nie przebijesz".

To było okropne doświadczenie uświadomienia sobie, że moje marzenie nie zrealizuje się w pełni, dając nowy dom tym dzieciom na święta. Nie jestem w stanie określić terminu ich wprowadzenia się. Wydaje się, że tak niewiele zostało do zrobienia, ale nikt nie potrafi określić terminów w Afryce. Jak mówi powiedzenie: "my mamy zegarki, a Afrykańczycy mają czas..." Uspokoiłam się już i nie rozpaczam, ale staram się zrobić wszystko, by te dzieci mimo wszystko i tak miały niezapomniane święta, a takie będą z powodu ich wyjątkowych prezentów świątecznych, które w takiej formie otrzymają pierwszy raz w życiu!!! oraz dużo lepszego jedzenia, gdyż i na ich świąteczne jedzenie zostały przysłane pieniądze. Dziękujemy za to!!!

Kończąc ten list, życzę Wam w imieniu swoim i dzieci, a także Faith dyrektorki organizacji "Bringing Hope To The Family" wyjątkowych świąt Bożego Narodzenia. Pamiętajcie o nas przy wigilijnym stole!Pamiętajcie także, że w Afryce 30% populacji dzieci to sieroty. A 35% spośród nich jest zarażone wirusem HIV. Nie zapomnijcie, że 20% dzieci w Afryce umiera na choroby uleczalne w krajach "Zachodu". Co pół minuty jedno afrykańskie dziecko umiera na malarię http://www.dyp2006.org/ww/pl/pub/dev_youth_prize/info/guidelines.htm A co minutę w Afryce umiera kobieta w ciąży http://serwisy.gazeta.pl/swiat/1,34183,3336089.html Nie mówiąc już o przemocy wobec dzieci oraz tzw. "dzieciach-żołnierzach" głównie w Sudanie i na północy Ugandy. Statystyki te można wydłużać w nieskończoność...

W czasie, kiedy radujemy się życiem i pamiątką narodzenia się Jezusa Chrystusa 2000 lat temu i patrzymy na te kartki świąteczne z małym dzieciątkiem w żłobie, nie zapomnijmy, że 40% Afrykańczyków żyje w warunkach stajni na co dzień, a co najmniej 20% Afrykańczyków jest bez dachu nad głową.Nie chce tak przygnębiająco kończyć mego maila, ale podejrzewam, że wielu z nas żyje w błogiej nieświadomości, koncentrując się wokół własnego talerza wigilijnego. Niech dzieci z Afryki zasiądą w tym roku z Wami przy stole. Nie dopuście, abyście w jakikolwiek sposób nie wzięli udziału w akcjach charytatywnych w te święta, choćby kupując świeczkę Caritasu. Zróbcie też coś dla tych biednych, których znacie po imieniu...Świątecznie i pogodnie mimo wszystko Was pozdrawiam. Bieda w świecie może obezwładnić i zniechęcić do robienia czegokolwiek, dlatego zróbmy, co w naszej mocy…

Wesołych Świąt kochani!!!
P.S. Na zdjęciu Faith i Victor (najmłodszy w domu dziecka).

wtorek, 18 grudnia 2007

"Wtedy twe światło zabłyśnie jak zorza..."

Znów wypada mi zacząć ten post od stwierdzenia, że choć mam wiele do napisania to nie mam czasu na pisanie :( Jestem totalnie zajęta moim projektem, bo co drugi dzień muszę jeździć do sąsiednich miast (co mi zajmuje zwykle kilka godzin), aby sprawdzić stolarza, krawcowe (zasłony), a i w biurze muszę dopilnować spraw finansowych i administracyjnych. Chodzę też na budowę sprawdzać murarzy. To musi być łaska Boża, że potrafię ogarnąć te wszystkie rzeczy, bo jest niewyobrażalnie dużo spraw do załatwienia.

W ubiegłym tygodniu wróciłam z Kampali, gdzie dzięki Bożej pomocy zrobiłam zakupy dla wyposażenia domu dziecka. Kosztowało mnie to ogromnie dużo wysiłku i niedospania. Poza tym Kampala nie jest bezpiecznym miastem do noszenia gotówki ze sobą, ale Bóg mnie ochronił przed każdym niebezpieczeństwem. Targowałam się bardzo o wszystko, starając się zaoszczędzić, ile tylko było można na wszystkim. Ministerstwo Zdrowia ostrzegało przed wirusem Ebola, który obecnie zbiera żniwo w Ugandzie, a którego zarażenie się w 90% kończy się śmiercią. Mówiono: „unikać miejsc publicznych”. Jednakże w kilkumilionowym mieście nie da się stronić od tłumów. Nawet wieczorem, kiedy próbowaliśmy się dostać do busu, tyle osób czekało, że trzeba było się strasznie pchać i w tym całym zamieszaniu rozdarłam moje ulubione jeansy, ale dostałam się do środka! W każdym razie Bóg uchronił mnie przed zarażeniem się czymkolwiek :)

Od tygodnia jestem w wiosce z powrotem. Obecnie koncentruję się na nadzorowaniu prac związanych z wykończeniem tynkowania wewnątrz domu dziecka. Jutro malarz przychodzi malować, a w poniedziałek przywozimy meble. Wobec czego w poniedziałek wieczór – Wigilię Bożego Narodzenia, dzieci powinny się wprowadzić, o ile nikt nie nawali, co niestety jest możliwe. Mam tu informację dla wszystkich sponsorów: nie będziemy robić oficjalnego otwarcia domu dziecka w święta, ale po świętach. Dzięki Bogu wiele osób odpowiedziało na mój apel i częściowo już przyszły pieniądze na budowę kuchni, toalet, pryszniców i na częściowe tynkowanie zewnętrzne. Czekamy na pobudzenie przez Pana więcej osób, które chciałyby wesprzeć ten projekt. Z wprowadzeniem się dzieci do nowego domu dokładnie w wigilię nasuwa mi się jedno skojarzenie – narodzenie Jezusa w stajence, bo nie było dla Niego miejsca nigdzie indziej. Przez wiele lat te dzieci żyły niejako w stajni, widzieliście przecież zdjęcia! Natomiast to Boże Narodzenie jest dla nich przełomowe pod względem zmiany warunków. W czasie świąt często słyszy się życzenia: „niech dzieciątko Jezus zamieszka w twym sercu”. W Biblii czytamy: „Niech Jezus przez wiarę zamieszka w waszych sercach”. Jezus przez wiarę mieszka w naszych sercach. Jezus dzięki wierze tych dzieci, które z wielkim zaangażowaniem modliły się, wzbudził sponsorów dla wykończenia ich nowego domu. I już za parę dni będą widzieć to, co proklamowały z wiarą w modlitwie!

Te święta będą absolutnie wyjątkowe i inne, niż każde jedne w ich życiu. Także dlatego, że Pan pobudził dzieci i młodzież z dwóch szkół poznańskich o zebranie pieniędzy na prezenty świąteczne dla tych dzieci, a także dla innych dzieci z wioski. Widzieliście zdjęcie domu naszych sąsiadów, domu pokrytego trawą, który ma jeden pokój i wymiary 3m na 2m. W tym domu mieszka 10 osób! Dwoje dorosłych i ośmioro dzieci! Wśród dzieci, które są na liście prezentów świątecznych, umieściłam również dzieci z tego domu. Kiedy z Faith rozmawiałam o zakupie prezentów dla nich, ona powiedziała: „lepiej zbudujmy dla nich nowy dom”. Ten pomysł wydał mi się rewelacyjny. Nowy dom na święta! Pieniądze, które miałyby być przeznaczone na prezenty, zostaną przeznaczone na zakup blachy na dach i innych materiałów. Będzie to dom gliniany, ale znacznie lepszej jakości. Dom zostanie zbudowany przez osoby z naszego kościoła, aby Jezus nie mieszkał w stajni (ich dom tak wygląda, a nawet nasze polskie stajnie wyglądają lepiej). Jezus powiedział, że wszystko, co uczyniliśmy jednemu z tych małych, Jemu uczyniliśmy (Mt 25, 40). Dając nowy dom tym dzieciom oraz ich mamie i babci, wierzymy, że dajemy Go Jezusowi. Jezus powiedział: „Kto poda kubek wody do picia jednemu z tych najmniejszych, dlatego że jest uczniem, zaprawdę powiadam wam, nie utraci swojej nagrody” (Mt 10, 42). Nie tylko podamy im kubek wody, ale damy nowy dom. Czyż to niesamowite? Chwała Bogu za to!

Wciąż jednak proszę o wsparcie zakończenia projektu domu dziecka, gdyż jak wiecie „w miarę jedzenia apetyt rośnie”, wobec tego i ja chciałabym widzieć ten dom całkowicie wykończony, razem z zewnętrznym tynkowaniem. Potrzebujemy jeszcze około 5.000zł. Przyszły już też pieniądze na baterię słoneczną. Chwała Panu! Dziś już ją zamówiłam i jutro przychodzą ją montować ku wielkiej radości nas wszystkich. Tak bardzo jestem Wam wszystkim wdzięczna: razem dokonaliśmy czegoś wielkiego! Zobaczycie to wszystko na zdjęciach oraz video, które również planuję zmontować i dać wszystkim sponsorom razem ze specjalnie przygotowanymi kartkami z podziękowaniem od dzieci. Każdy sponsor domu dziecka otrzyma kartkę noworoczną od dzieci z domu dziecka, ich świąteczne zdjęcie oraz płytę z przygotowanym specjalnie przeze mnie video. Na zawsze będziecie pamiętać, że w roku 2007 na święta Bożego Narodzenia przyczyniliście się do przyniesienia radości i nadziei sierotom z ugandyjskiego domu dziecka. Moja mama wysłała mi opłatki, chciałabym więc, abyśmy się nimi dzielili na święta w domu dziecka. Na ścianach domu dziecka będą wisieć zdjęcia sponsorów tak, jak planowałam. Ramki już zamówiłam u stolarza dzisiaj. Powieszę je jednak, jak całkowicie zakończę projekt, kiedy przyporządkuję każdemu sponsorowi daną rzecz. Jeżeli przyjdzie więcej pieniędzy, niż potrzeba na wykończenie domu dziecka, to zostaną one przeznaczone na dwa projekty zapewnienia stałego dochodu dla domu dziecka: na kurnik oraz na zakup ziemi pod uprawę warzyw. To jest ogromnie ważne, gdyż w chwili obecnej te dzieci prawie przez cały czas jedzą to samo: fasolę, kapustę i posho. Czasem ziemniaki z małego ogrodu, który uprawiają oraz matoke, bo mają parę drzew bananowych.

Postąpiliśmy zgodnie ze Słowem Bożym troszcząc się o te sieroty, bo jak pisze św. Jakub 1, 27: „prawdziwa pobożność wobec Boga i Ojca wyraża się w opiece nad sierotami i wdowami w ich utrapieniach i w zachowaniu siebie samego nieskalanym od wpływów świata”, wierząc że Jezus będzie pamiętał to, co z miłości uczyniliśmy „tym małym” (Mt 25, 40). Przyczyniliście się do wielkiej mojej radości, bo ja widzę tę różnicę, jaką przez swe datki czynicie w życiu tych dzieci. Za parę tygodni jednak zobaczycie to na video, które przygotuję :)

Jak ostatnio dziękowałam jednemu ze sponsorów domu dziecka, on mi powiedział: „Honorata, to ja tobie dziękuję, że dałaś nam możliwość bycia pobłogosławionymi przez pomoc biednym”. Co jest zresztą zgodne z Biblią: „Szczęśliwy ten, kto myśli o biednym i o nędzarzu, w dniu nieszczęścia Pan go ocali (Ps 41, 2). „Błogosławiony, czyj wzrok miłosierny, bo chlebem dzieli się z biednym” (Prz 22, 9). „Kto daje ubogim - nie zazna biedy; kto na nich zamyka oczy, zbierze wiele przekleństw” (Prz 28, 27). I moja najcudowniejsza Boża obietnica, którą wyznaję codziennie nad swoim życiem i do tego samego Was zachęcam z Iz 58, 6-12: „Czyż nie jest raczej ten post, który wybieram: rozerwać kajdany zła, rozwiązać więzy niewoli, wypuścić wolno uciśnionych i wszelkie jarzmo połamać; dzielić swój chleb z głodnym, wprowadzić w dom biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przyodziać i nie odwrócić się od współziomków. Wtedy twoje światło wzejdzie jak zorza i szybko rozkwitnie twe zdrowie. Sprawiedliwość twoja poprzedzać cię będzie, chwała Pańska iść będzie za tobą. Wtedy zawołasz, a Pan odpowie, wezwiesz pomocy, a On rzeknie: Oto jestem! Jeśli podasz twój chleb zgłodniałemu i nakarmisz duszę przygnębioną, wówczas twe światło zabłyśnie w ciemnościach, a twoja ciemność stanie się południem. Pan cię zawsze prowadzić będzie, nasyci duszę twoją na pustkowiach. Odmłodzi twoje kości, tak że będziesz jak zroszony ogród i jak źródło wody, co się nie wyczerpie”. Wszyscy, którzy wspieracie „moje” sieroty oraz biednych możecie oczekiwać spełnienia się tej Bożej obietnicy w Waszym życiu. Jest tam niemal wszystko, czego nam potrzeba: zdrowie, Boże odpowiedzi na modlitwy, prawość, Boże prowadzenie, nasycenie w sytuacjach pustyni duchowej, odświeżenie duchowe i chwała Boża. Co oznacza wypełnienie naszego życia chwałą Bożą? Oznacza wiele, ale m.in. oznacza wypełnienie naszego życia Bożą obecnością. Ps 31, 21 mówi: „Ukrywasz ich pod osłoną Twojej obecności od spisku mężów, w swoim namiocie ich kryjesz przed sporem języków”. Jest to fragment dotyczący modlitwy walki duchowej.

Ostatnio rozmawiałam z koleżanką na temat mocy modlitwy uwielbienia, w której przychodzi Boża obecność, która niejako chroni nas „od spisku diabła na nasze życie”. Sama doświadczyłam tego wielokrotnie. Przypomina mi się jedno takie doświadczenie jak byłam w Australii. Byłam zmęczona, przytłoczona wieloma problemami, a wróciwszy z pracy wieczorem nie miałam siły na modlitwę, ani nawet czytanie Biblii. Chciałam jednak mieć relację z Jezusem. Usiadłam więc na dywanie w swoim pokoju i włączyłam muzykę chrześcijańską. Po chwili zaczęłam śpiewać razem z wykonawcami. Po około 45 minutach takiego śpiewania moje serce zaczęło się otwierać na Boga i Jego działanie we mnie. Zaczęłam się modlić z wielką pasją, po czym modlitwa przerodziła się w modlitwę walki duchowej. Po około 1,5h od momentu zaczęcia modlitwy byłam odświeżona nie tylko wewnętrznie, ale i fizycznie, jak po udanych wakacjach. To jest tylko jedno z wielu moich świadectw mocy modlitwy uwielbienia w moim życiu.

Spełnienie się każdej Bożej obietnicy w naszym życiu zależy od naszej wiary. Wiara nie jest uczuciem, ani wysiłkiem intelektualnym, lecz spojrzeniem na rzeczywistość duchową tak, jak patrzymy na rzeczywistość materialną i przyjęciem, że jest tak jak wyznajemy. Faith czasem mawia: „co wyznajesz, to dostajesz”. „Wyznajesz nad swoim życiem porażkę, kiedy narzekasz i poddajesz się zwątpieniu, zamiast ufać Bogu”. W naszych słowach jest moc. Słowa Boże tworzą rzeczywistość. Kiedy Bóg powołuje coś do istnienia, wypowiada słowo i to staje się natychmiast. Kiedy stajemy w autorytecie Jezusa i wyznajemy Boże obietnice nad naszym życiem, one się wypełniają w naszym życiu. Jednakże w obliczu walki duchowej potrzebny jest często czas. Wiara w proklamowaniu Bożych obietnic nad naszym życiem jest pomostem czasu dla nas. Wiara jest oczekiwaniem na zaistnienie rzeczy, które wyznajemy.

W Imieniu Jezusa Chrystusa ogłaszam z wiarą napełnienie życia każdej jednej osoby, która czyta tego bloga, a która troszczy się o biednych, Bożym światłem i zdrowiem. Ogłaszam, że ich sprawiedliwość poprzedzać ich będzie, a chwała Pańska będzie iść za nimi. Ich światło wzejdzie jak zorza i szybko rozkwitnie ich zdrowie. Oni zawołają, a Pan odpowie, wezwą pomocy, a On rzeknie: Oto jestem! Ogłaszam, że ich światło zabłyśnie w ciemnościach, a ich ciemność stanie się południem. Pan zawsze ich prowadzić będzie i nasyci ich dusze na pustkowiach. Odmłodzi ich kości, tak że będą jak zroszony ogród i jak źródło wody, co się nie wyczerpie. W Imieniu Jezusa się modlę, amen.

I znów pisałam o zupełnie czymś innym, niż zamierzałam. Wierzę jednak, że i tak będziecie zachęceni… Na zdjęciu dzieci z domu dziecka - dla Was specjalnie - dziekujęmy, że wnieśliście światło nadziei w ich życie!

poniedziałek, 3 grudnia 2007

Bateria słoneczna i strategie


Poprzez wiele obowiązków dnia codziennego nie mam czasu pisać postów tak często, jak poprzednio. Miniony tydzień był chyba moim najbardziej intensywnym czasem w Ugandzie. Kończył się rok szkolny więc miałam do przygotowania i sprawdzenia testy dla młodzieży ze szkoły zawodowej. Faith (dyrektorka organizacji) jest od 4 tygodni w USA. Pojechała tam na zaproszenie Global Support Mission www.globalsupportmission.com oraz Embrace Uganda www.embraceuganda.com szukać finansów na budowę szpitala, którego wizję nosi w sercu. Tak więc mam bardzo dużo pracy w biurze, gdyż jak sama Faith powiada: „Honia, jesteś dla mnie błogosławieństwem, bo gdyby cię nie było z nami, nie mogłabym jechać do USA, a tak jestem spokojna, że świetnie dopilnujesz każdej sprawy i poprowadzisz biuro”. To bardzo miłe otrzymać taką opinię z ust tak niezwykłej osoby jak Faith, ale jednocześnie jest niemałym wyzwaniem, bo pracy jest ogrom. Dzięki Bogu nieźle sobie radzę :)

Oczywiście również wiele czasu pochłania mi projekt „Nowy Dom Dziecka – Nowa Nadzieja”. Meble już zostały przeze mnie zamówione za 4000$! W środę jadę do Kampali na tydzień zrobić zakupy za kolejne $3000 na inne potrzebne sprzęty i rzeczy dla nowego domu dziecka. Jak im ostatnio powiedziałam, ile wydam dla nich w Kampali, to tak te dzieci zaczęły się cieszyć i piszczeć, że już sam ten widok wynagrodził mi wszelkie trudy. Taka jestem szczęśliwa, że moja rodzina i przyjaciele oraz osoby, których wcześniej nie znałam, a które przesłały swój dar serca na mój projekt, odpowiedzieli na mój apel o sfinansowanie wykończenia nowego domu dziecka.

Moim kolejnym marzeniem jest umieszczenie baterii słonecznej w domu dziecka. Kosztować to będzie około 15 tys. zł. Jak się okazuje, nie mamy też pieniędzy na budowę toalet, pryszniców i kuchni, na co potrzebujemy około 6 tys. zł. Wobec tego każde kolejne przesłane pieniądze chcę przeznaczyć na ten cel. Kochani nie wyobrażacie sobie jak jest przykre życie bez elektryczności. My, ludzie „Zachodu”, mamy przywileje, których nie doceniamy, ale uznajemy je za coś normalnego. I jak wyłączą prąd na godzinę to panikujemy. Tutaj ludzie muszą sobie radzić bez światła. Dla mnie jest to jedna z najtrudniejszych rzeczy w Ugandzie do przywyknięcia. Piszę tego posta w niedzielę wcześnie rano (bo od 5 zwykle już nie śpię – koguty albo szczury mnie budzą), siedząc przy świeczce – i to wcale nie jest nastrojowe! Tak więc kochani – dziękuję każdej i każdemu z Was za przysłane datków na mój projekt. Pan dokonał cudu! W ciągu zaledwie miesiąca napłynęło prawie 25 tys. zł! Tylko Bóg mógł to sprawić! Każdego dnia modlę się za każdego ofiarodawcę z osobna, aby w Waszym życiu spełniły się Boże obietnice, które są zawarte w Biblii, a które odnoszą się do tych, co wspomagają biednych i sieroty. Tych z Was, którzy właśnie są na etapie wysyłania swoich pieniędzy informuję, że pragnę te pieniądze przeznaczyć na zakup baterii słonecznej dla domu dziecka. Będzie to czymś absolutnie wyjątkowym dla tych dzieci, gdyż w naszej wiosce nikt nie ma prądu, a na ugandyjskich wioskach prąd jest zaledwie w 10% domostw! Nawet w miastach czasem nie ma prądu po kilka dni! Mając baterię słoneczną te dzieci będą mogły się uczyć wieczorami, a także oglądać telewizję i filmy edukacyjne. Oglądanie telewizji pomoże im w nauce angielskiego, gdyż one oczywiście mówią swoim dialektem, a komunikowanie się w języku angielskim jest absolutnie konieczne do studiowania oraz otrzymania dobrej pracy. Bardzo mi zależy na tych dzieciach, aby każde z nich osiągnęło niezależność finansową w przyszłości, kończąc studia i mając dobre prace. One mają piękne marzenia co do przyszłości. Chcą się uczyć, snują plany o swojej przyszłości. To jest też coś o czym dziś chcę pisać – planowanie i strategie.

Wiem, że jest wielu wierzących, którzy żyją z dnia na dzień bez planów i strategii dla swego życia, tłumacząc to „otwarciem na Boże prowadzenie”. Oczywiście mamy być otwarci na prowadzenie Ducha Świętego, ale kiedy studiujemy Biblię, tak Stary jak i Nowy Testament, widzimy Boga jako stratega i Tego, który ma plany. Planowanie nie musi stać na przeszkodzie bycia otwartym na Boże prowadzenie. Jest mnóstwo biblijnych fragmentów, które o tym mówią. Nie chcę ich tu wymieniać, żeby mi z tego posta nie wyszło nauczanie :)

A propos nauczania – dwa tygodnie temu zaproszono mnie do Kenii, abym była jedną z głoszących na pięciodniowej konferencji dla kobiet w grudniu! To jest niesamowity zaszczyt. Nie pojadę jednak, gdyż mogłoby to wpłynąć na zaniedbanie przeze mnie mojego projektu. Muszę tu być i wszystkiego dopilnować. Wierzę, że Pan da mi jeszcze inne możliwości, aby zachęcać kobiety na jakiś konferencjach :)

Wracając jednak do tematu Bożych strategii. Chcę tu wspomnieć tylko o jednym biblijnym fragmencie, który mnie ostatnio bardzo poruszył z Księgi Wyjścia 13, 17-18. Bóg mówi: „Gdy faraon uwolnił lud, nie wiódł go Bóg drogą prowadzącą do ziemi filistyńskiej, chociaż była najkrótsza. Powiedział bowiem Bóg: Żeby lud na widok czekających go walk nie żałował i nie wrócił do Egiptu. Bóg więc prowadził lud okrężną drogą pustynną ku Morzu Czerwonemu”. Również Jezus miał plan strategiczny: Golgota. Jak również wiele planów operacyjnych: miasta, wioski, domy i miejsca, w których się zatrzymywał. Wszystko, co Jezus robił, było celowe. Nie widzimy ani jednej sytuacji, ani jednego zdania wypowiedzianego przez Jezusa, które nie byłoby celowe – miało przyczynę i skutek.

Wielu z nas znacznie odbiega od tego wzorca. Ktoś może powiedzieć: „jak mam planować, jak nawet nie wiem, czy mnie jutro nie zwolnią z pracy”. A nawet jak cię zwolnią, to dla Boga i tak nie ma rzeczy niemożliwej. Nie ma takich drzwi, których On nie mógłby otworzyć i nie ma takiej góry, której w Imię Jezusa nie mógłbyś przesunąć. Wiem, co mówię, gdyż doświadczyłam wielu zwycięstw w modlitwie wytrwałej i konkretnej. Mamy „Ducha mocy” (2 Tm 1, 7) – Ducha, który się nie poddaje. Ducha, który nas zachęca do wytrwałości. Ducha zwycięskiego. Tego samego Ducha, który był w Jezusie. Co może nas zatrzymać i zniechęcić? Św. Paweł w liście do Rzymian 8, 35-37 pisze: „Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Jak to jest napisane: Z powodu Ciebie zabijają nas przez cały dzień, uważają nas za owce przeznaczone na rzeź. Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował”. Św. Paweł staje w wierze, nie zważając na przeszkody i to, co mogłoby go zniechęcić lub zatrzymać. A my co robimy, gdy przychodzą trudności? Płaczemy i się zniechęcamy, zamiast stanąć w Duchu zwycięskim i walczyć o ziemię, którą właśnie diabeł nam wykrada. Nie ma w nas wojowników, ale tchórze, a Bóg dał nam „Ducha mocy”, a nie słabości.

Niewiele wiemy na temat walki duchowej. Ja również mało wiem, ale dziękuję Bogu, że przysłał mnie do Ugandy, gdyż w ciągu kilku miesięcy bycia tutaj nauczyłam się i wypraktykowałam więcej na ten temat, niż w ciągu całego mojego życia. Zwykle kiedy rano się modlę, staję w autorytecie, który mam w Jezusie i walczę przeciw „zwierzchnościom i władzom” (Ef 6, 12nn), które miały by mnie zatrzymać w wejście w pełnię, którą Bóg ma dla mojego życia. Jest to modlitwa „agresywna”, gdyż nie chodzi o „brata męża kuzynki”, ale o diabła, mojego nieprzyjaciela, który PLANUJE, jak mi życie utrudnić. On jest strategiem, który zna moje słabe punkty i w nie uderza. Ale ja w modlitwie duchowej się uzbrajam, aby strzały, które on wypuszcza na moje życie, okazały się bezskuteczne. Modlę się też o wyrwanie spod jego dominacji pewnych sfer mojego życia, życia mojej rodziny i przyjaciół, nad którymi wydaje się, że on ma kontrolę. Robię to dokładnie na zasadzie strategii walk Izraela z ludami, jak to czytamy w Starym Testamencie. Te walki są symbolem walki duchowej, gdyż jak mówi św. Paweł, Stary Testament to były tylko „cienie spraw przyszłych” (Kol 2, 17).

Byłam w ubiegłą sobotę na tej „górze modlitwy za narody”, którą ustanowił na Boże wezwanie pewien wierzący - Paul. Jest to miejsce, gdzie naprawdę można doświadczyć czym jest walka duchowa. Ludzie są tam nauczani i zachęcani do walki duchowej w takim znaczeniu, jakiego dotąd nie znałam. Paul dzielił się wtedy tym, co systematycznie odkrywa w strategiach diabła co do narodów, a co mnie zaskoczyło. Zaznaczam, że te informacje są prawdziwe. Nie napiszę o wszystkim, bo nie ma na to miejsca, ale wspomnę o kilku przykładach, które przytoczono. Muzułmanie w Ugandzie mają strategie, aby Ugandę uczynić krajem muzułmańskim. Po pierwsze porywają, albo „kupują” kobiety, aby rodziły im dzieci, które potem są wychowywane w doktrynie muzułmańskiej. Poza tym przekupują księży katolickich i pastorów protestanckich, którzy pociągają za sobą wiernych. Również Indyjczycy mają swoje strategie. Każdy Indyjczyk o godzinie 15:00 w Ugandzie modli się do swoich bóstw mantrą: „bogowie dajcie nam tę ziemię”. Są także pewne grupy innych narodowości afrykańskich, które gdy pojawiają się na ziemi, którą by chciały posiąść, kreślą na ziemi rytualne znaki, wzywając swoje bóstwa, które miałyby im pomóc w objęciu tej ziemi. Również kręgi masońskie w Ugandzie mają swoje strategie, żeby zmienić konstytucję kraju w taki sposób, aby Uganda stała się krajem otwartym na zgubne wpływy. To jest nam znane, gdyż jak wiemy w Polsce ma to miejsce w rządzie i środkach masowego przekazu.

Przykładów jest wiele. Widzimy tu, że diabeł ma strategie na życie pojedynczych ludzi, społeczeństw i narodów. Wiemy, że on jest tylko kopiarzem Bożego działania. To Bóg ma strategie i plany dla pojedynczych ludzi, społeczeństw i narodów, aby nam „zapewnić przyszłość JAKIEJ OCZEKUJEMY” (Jer 29, 11). Czego oczekujesz? Czego pragniesz? Chcesz zdrowia? Bóg chce tego dla Ciebie! Chcesz dobrych dzieci? I Bóg tego chce! Chcesz w końcu wyjść za mąż lub ożenić się? Bóg również jest tym zainteresowany! Pragniesz dobrej pracy? Czy Bóg tego nie chciałby dla Ciebie? Jakiej przyszłości pragniesz? Bóg ma dla Ciebie dobre rzeczy, ale ktoś (diabeł) stoi na drodze, abyś tego nie otrzymał.

Spotkałam się z opinią, że chrześcijanom nie „wypada” się bogacić. Gdzie jest o tym mowa w Biblii? Ja wierzę w Boga Abrahama, który jak wiemy był najbogatszym człowiekiem w owym czasie. Ja wierzę w Boga Izaaka, który miał powodzenie swego ojca. Wierzę w Boga Jakuba, który miał zmysł do interesów i po 14 latach pracy u swego teścia stał się znacznie zamożniejszy, niż on, a przecież był jego sługą. Wierzę, że Bóg jest zainteresowany naszym powodzeniem finansowym i może dać nam pomysły na intratne interesy lub dobrze płatną pracę. Ludzie wpływu w świecie to zwykle ludzie zamożni. Słyszałam niesamowite historie o bogatych chrześcijanach w USA, którzy ustanawiają Boże Królestwo poprzez wpływ pieniądza oraz będąc poddani prowadzeniu Duchowi Świętemu. Oczywiście Jezus przestrzega bogatych, aby pieniądze nie stały się ich „bogiem”. Czy wiecie, że również brak pieniędzy może być naszym „bogiem”? Chodzi więc o właściwą postawę do pieniądza i żeby wystrzegać się chciwości, która jak mówi św. Paweł jest „bałwochwalstwem”. Nie każdy z nas będzie miał szansę być bogatym jak Abraham, ale wiem z Biblii, że Bóg chce, abyśmy mieli wystarczająco pieniędzy na zapewnienie godziwych warunków życia nam samym i swojej rodzinie. Jednakże i na tym polu chrześcijan spotykają porażki.

Wiemy z Biblii, że Bóg oddał ziemię w posiadanie i zarządzanie ludziom. Jednak pierwsi ludzie oddali tę władzę diabłu. W czasie kuszenia Pana Jezusa na pustyni diabeł mówi: „Tobie dam potęgę i wspaniałość tego wszystkiego, bo mnie są poddane i mogę je odstąpić, komu chcę” (Łk 4, 6). Kiedy mu zostały poddane??? Widzimy na początku stworzenia, że Bóg wszystko poddał człowiekowi. Więc kiedy człowiek utracił tę władzę? Oczywiste jest, że w czasie grzechu. Jezus jednak przyszedł i odzyskał DLA NAS tę władzę. Jezus mówi po zmartwychwstaniu: „dana jest mi wszelka władza, idźcie…” (Mt 28, 18). I w Ew. Marka 16, 15-18 „I rzekł do nich: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie”. A w Ew. Łukasza 10, 19 Jezus mówi: „Oto dałem wam władzę stąpania po wężach i skorpionach, i po całej potędze przeciwnika, a nic wam nie zaszkodzi”. Widzimy więc, co jest „potęgą” naszego przeciwnika diabła. Jak wiemy z Biblii „węże i skorpiony” są również symbolem wszelkich trudności i przeciwności oraz jak wiemy z Księgi Rodzaju i Księgi Apokalipsy samego diabła - „I został strącony wielki Smok, Wąż starodawny, który się zwie diabeł i szatan, zwodzący całą zamieszkałą ziemię, został strącony na ziemię, a z nim strąceni zostali jego aniołowie (Ap 12, 9). Gdzie jest diabeł? Na ziemi! I choć cała ziemia i wszystko należy do Boga, i to On ma ostatnie słowo, to wiemy, że Bóg oddał zarządzanie ziemią człowiekowi. Jednakże pierwsi rodzice „sprzedali nas” i oddali władzę nad ziemią diabłu. Diabeł jest aniołem, wobec czego jest znacznie bardziej potężniejszy od człowieka, dlatego tylko stojąc w autorytecie Imienia Jezus i uzbrojeni w zbroję Bożą (Ef 6, 10-18) jesteśmy w stanie odbierać diabłu tereny naszego życia, na których on trzyma władzę. Czy jeżeli od miesięcy nie możesz znaleźć pracy, to jest to zwykły pech, czy obwiniasz bezrobocie lub cokolwiek innego? A może spójrz na pracę jak na ziemię Twego dziedzictwa, którą diabeł nie chce Ci dać, abyś miał pełnię w życiu. Jeżeli od lat szukasz męża lub żony, to czym to jest? Spójrz na swoje przyszłe małżeństwo jak na ziemię Twego dziedzictwa, którą diabeł trzyma pod kontrolą, bo nie chce, żebyś był szczęśliwy/szczęśliwa w pełni małżeństwa. Jeśli masz problemy w małżeństwie lub z dziećmi, to kogo będziesz obwiniać i czy obwinianie coś zmieni? Stań do walki i odbierz tę ziemię diabłu!!!

Chcę Was dziś zachęcić na spojrzenie na sfery Waszego życia, w których przeżywacie rozczarowanie i porażki jak na ziemię Waszego dziedzictwa, o którą musicie walczyć w modlitwie walki duchowej. Czytamy w Księdze Jozuego oraz innych księgach ST, jak Izraelici podbijali pewne ludy i brali w posiadanie ich ziemie (Kanaan) na podstawie obietnicy danej Abrahamowi. Ziemia Kanaan jest symbolem pełni, którą mamy w Jezusie. Bracia i Siostry – nie wejdziemy w tę pełnię bez walki. Czytajmy Księgę Jozuego pod tym kątem, abyśmy mogli zobaczyć pewne aspekty walki duchowej.

Chciałam się dziś z Wami podzielić moim doświadczeniem modlitwy strategicznej, modlitwy walki duchowej zatrzymania strategii diabła dla mojego życia. Jesteście moimi braćmi i siostrami w wierze, dlatego piszę to z miłości, modląc się, abyśmy razem stanęli w walce duchowej w autorytecie jaki mamy w Imieniu Jezus i odparli strategie diabła dla narodów, społeczeństw i naszego życia, wchodząc w pełnię tego, co Bóg ma dla nas dobrego w Jezusie!

P.S. Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję za Wasze wsparcie dla projektu zapewnienia lepszych warunków życia dzieciom z domu dziecka. Na zdjęciu widzicie dzieci z domu dziecka, które Wam machają, trzymając karton, na którym jest napisany fragment z 1 Listu św. Jana 3:18: „Bracia, nie miłujcie tylko słowem i językiem, ale czynem i prawdą”. Dziękuję wszystkim z Was, którzy dajecie dowód Waszej miłości braterskiej i troski o biednych i sieroty, wspierając „moje” dzieci w Ugandzie.

poniedziałek, 19 listopada 2007

Czym jest miłość


Mam trochę zaległości w postach i choć wiele się dzieje, nie mam wystarczająco czasu, aby o wszystkim pisać :( Tym, co teraz ogromnie mnie zajmuje jest sprawa projektu „Nowy Dom Dziecka – Nowa Nadzieja”. Dzieją się cuda w tym względzie i widzę jak sam Bóg stoi za tym dziełem, gdyż pieniądze napływają stopniowo wąskimi strumieniami, również od osób, których osobiście nie znam. W chwili obecnej mamy już 60% środków. Chwała Bogu! Jestem tym taka podekscytowana, gdyż jest to już prawie pewne, że Święta Bożego Narodzenia nasze sieroty będą świętować w swoim nowym domu.

W ubiegłą niedzielę poszłam do tego nowego budynku, aby zobaczyć jak się prace posuwają i spotkałam tam kilkoro dzieci z domu dziecka, debatujących jak ich nowy dom będzie wyglądał i co będzie w tym pomieszczeniu, gdzie rozmawiali, a stali w pokoju dziennym. Więc zaczęłam ich oprowadzać po tym domu i wyjaśniać, co gdzie będzie. Ich radość była niewypowiedziana. Kiedy wyszłam z budynku to się popłakałam, gdyż wydaje mi się to czymś tak wspaniałym, że Pan używa mnie oraz moich przyjaciół, rodzinę oraz osoby, których osobiście nie znam, do zapewnienia lepszych życiowych warunków tym dzieciom, lecz nie tylko do tego. Wierzę bowiem, że wraz z tym nowym, pięknym domem przyjdzie i nowa nadzieja co do ich lepszej przyszłości. Wierzę, że ten nowy dom będzie ich napawał dumą z przynależenia do Boga pełnego mocy, który słyszał ich wołanie i odpowiedział na nie. Ten dom przyniesie chwałę naszemu Bogu, bo jest świadectwem Jego potężnego działania i pewnego rodzaju cudu. Jeśli się bowiem otwierają nasze portfele, aby się dzielić z biednymi, jeśli porzucamy nasz lęk o „wystarczająco pieniędzy na jutro”, jeśli decydujemy się wyjść poza nasz naturalny sposób kalkulacji zysków i strat, wyrażając w ten sposób nasze zaufanie Bogu, to czyż to nie jest cud?

Jestem również pod wrażeniem łaski Pana, która jest nade mną, sprawiając zaufanie ludzi do mnie. Przecież niektórzy z Was mnie osobiście nie znają. Jak więc to się dzieje, że decydujecie się zaufać obcej osobie i przekazać swoje pieniądze? Pan mi jest świadkiem, że każda przekazana przez Was złotówka pójdzie na cel realizacji projektu. Czuję w duchu, że przyjdzie nawet więcej, niż 25 tys. na ten cel. Zastanawiałam się, co zrobię z tą nadwyżką. Mam pomysł na pewien biznes dla domu dziecka, z którego profit pozwoliłby urozmaicić ich posiłki (jak wiecie jedzą prawie codziennie to samo: posho, fasolę i kapustę) oraz zapewnić zaspokojenie innych podstawowych potrzeb. Dzienne finansowe zapotrzebowanie domu dziecka na zaspokojenie podstawowych potrzeb dla 34 osób to około 300 zł. Czyli około 9 zł na osobę. W to wchodzą trzy posiłki dziennie oraz środki czystości, nadwyżka poszłaby na buty i odzież. W chwili obecnej dom dziecka otrzymuje mniej niż 100 zł dziennie. Jak oni mają żyć za taką stawkę? Chwała Bogu uprawiają swoje warzywa i mają kury (jajka) oraz krowy (mleko), bo inaczej byłoby im trudno przetrwać.

Mimo życia w tak skromnych warunkach te dzieci nie tracą radości życia, gdyż w innym wypadku byłyby bezdomne, a w tych okolicznościach mają zapewniony dach nad głową i chociaż jakieś jedzenie. Ostatnio widziałam dziecko odrabiające zadanie domowe na bębnie na dworze przy domu dziecka!!! Taki widok porusza serce i sprawia, że rodzi się jakiś bunt na to, że dzieci w naszym kraju mają wszystkiego pod dostatkiem, a te tutaj nie mają nawet stołu z krzesłem, że usiąść i odrobić zadanie. Pisałam kiedyś, że największą potrzebą Afryki jest edukacja. Jeśli dzieci nie mają nawet warunków do nauki (co ma miejsce w większości domów na ugandyjskich wioskach), to jakiego postępu oczekujemy od tego młodego pokolenia? Mimo bycia sierotami i mimo życia w takich skromnych warunkach nasze dzieci z domu dziecka mają nienajgorsze stopnie w szkole. Kiedyś modliliśmy się za dzieci w kościele i prawie każde dziecko, które podchodziło po modlitwy wstawienniczej miało jedną intencję: „o mądrość i zdolność do nauki”. Tym bardziej ekscytuje mnie fakt, że w nowym domu te dzieci będą miały stoły i krzesła w swoich pokojach, a oprócz tego pokój lekcyjny z biblioteką, gdzie będą mogły odrabiać lekcje.

Obserwując życie codzienne Ugandyjczyków oraz sposób ich podejścia do pewnych spraw, niejednokrotnie jestem rozczarowana, gdyż brak wiedzy ogromnie ich ogranicza, nawet w prostych sprawach. Rzeczy, które nam by zajęły parę godzin – im zabierają cały dzień z powodu pewnego rodzaju ograniczenia umysłowego – niezdolności do kreatywnego rozwiązywania problemów. Pewnego dnia zostawiono stół w korytarzu organizacji na przejściu przy drzwiach. Każdy się potykał o ten stół, ale nikt nie wpadł na to, aby go nieco przesunąć! Ja to widziałam od samego początku, ale nic nie mówiłam, czekając kiedy się ktoś wpadnie na pomysł rozwiązania tego problemu. Przez kilka godzin nic się nie zmieniło! W końcu nie wytrzymałam i poprosiłam kogoś o przesunięcie tego stołu. Dodam tylko, że Faith nie było wtedy w biurze. Ona, jako dyrektorka organizacji, jest absolutnie wyjątkowa pod każdym względem. Podobnie było z krzesłem innego dnia, które zostawiłam w taki sposób, że blokowało całkowite otwarcie drzwi do biura i przez pewien czas każdy się przeciskał, zamiast to krzesło ustawić w inny sposób. Słowo Boże mówi: „mój naród ginie z powodu braku nauki (wiedzy)” (Ozeasza 4, 6). Modląc się za kraje Afryki módlmy się, aby Pan pobudził rozwój Afryki poprzez darmowy dostęp do edukacji. W innej sytuacji, choćby i mnóstwo wolontariuszy tu przyjechało, tylko w małym stopniu przyczynimy się do rozwoju. Chodzi o to, aby to sami mieszkańcy Afryki poprzez edukację zostali mentalnie i umiejętnościowo wyposażeni do pobudzenia rozwoju swoich krajów.

Dziękuję wszystkim, którzy przyłączają się do grona osób wspierających projekt wykończenia nowego domu dziecka. Dziękuję za Wasze posłuszeństwo Słowu Bożemu, które nas zachęca do pomagania biednym i dziękuję za Wasze zaufanie. Są chrześcijańskie organizacje charytatywne, które biorą dla siebie 10% każdych niezdeklarowanych pieniędzy i ponoć jest to akceptowalne. Ja jednak nigdy bym tego nie zrobiła. Nie potrzebuję niczyich pieniędzy oprócz moich własnych. Pan zabezpiecza moje potrzeby tak, że wystarcza mi na wszystko. Pan pobudził ostatnio troje moich przyjaciół do przysłania na moje potrzeby w Ugandzie! Najważniejszą moją potrzebą są pieniądze na paliwo do generatora, aby mieć dostęp do Internetu. Chwała Bogu, bo do grudnia nie muszę się martwić, czy mi na to wystarczy!

Jest coś, co mnie ostatnio bardzo zasmuciło. Dowiedziałam, że były osoby (katolicy), które chciały na początku wesprzeć projekt, ale później się wycofały z powodu faktu, iż część tych dzieci w domu dziecka jest katolicka, a część protestancka. Czy ma to aż takie znaczenie, jeśli obie grupy są chrześcijanami? Myślę, że Pan Jezus przewidywał, że kiedyś nastąpią podziały między wierzącymi, gdyż powiedział do Piotra, który pytał Go o to, czy mają zabraniać komuś, kto uzdrawiał w imię Jezusa, a nie należał do grupy apostołów: „Nie zabraniajcie; kto bowiem nie jest przeciwko wam, ten jest z wami” (Ew. św. Łukasza 9, 50). Katolicy i protestanci są przecież po tej samej stronie barykady jako chrześcijanie, mając jednego i tego samego wroga - diabła, nieprzyjaciela naszego zbawienia (Ew. św. Mateusza 13, 39). Często jednak obie grupy starają się sobie udowadniać racje i walczą przeciw sobie, a diabeł zaciera ręce z uciechy, bo chrześcijanie zapominają, że „całe Prawo wypełnia się w tym jednym nakazie: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego. A jeśli u was jeden drugiego kąsa i pożera, baczcie, byście się wzajemnie nie zjedli” (List do Galatów 5, 14-15).

Słowo Boże mówi, że będziemy sądzeni z miłości i tzw. „uczynków miłosierdzia”. Nie spodziewam się, aby tłumaczenie się przed Bogiem: „nie dałem pieniędzy na biedne dzieci w Ugandzie, chociaż mogłem, bo ja jestem katolikiem, a one nie”, przekonało Jezusa. Przypomina mi się historia o Matce Teresie z Kalkuty, która przyjechała na konferencję specjalnie dla niej zorganizowaną w Nowym Yorku. Wychodząc z hotelu, zauważyła bezdomnego na ulicy, który wyglądał na umierającego. Zabrała go do szpitala i pielęgnowała. Konferencja nigdy się nie odbyła. Nie przypominam sobie, żeby zanotowano, iż się go zapytała, zanim mu pomogła: „przepraszam, czy jest pan katolikiem?” Przypomina mi się też przypowieść Jezusa, która jest znana pod tytułem: „Miłosierny Samarytanin”. W tej historii ten, który był przez Izraelitów uważany za „psa” - Samarytanin, okazał miłosierdzie temu, który był w tarapatach. I to jego Jezus stawia za wzór do naśladowania. Myślę, że gdyby dziś Jezus opowiadał tę historię do katolików, może znalibyśmy tę przypowieść pod tytułem „Miłosierny Protestant”. I gdyby Jezus opowiadał tę historię protestantom, może znalibyśmy ją jako „Miłosierny Katolik” :)

Jakże wielu jednak wierzących zarówno wśród katolików, jak i wśród protestantów, czyni podziały między „katolickimi biednymi” a „protestanckimi biednymi”. A co z „niewierzącymi biednymi”? Czy nie pochylimy się nad nimi, okazując im czynną miłość, o jakiej Jezus nas nauczał, bo są niewierzący? Jezus powiedział: „każdy, kto przyjmuje to dziecko w Moje Imię, Mnie przyjmuje”. Czy jest tam wyrażenie: „to katolickie” a może „to protestanckie” dziecko? Jakie dziecko miał Jezus na myśli? Ewangelia jest prosta i zawiera dwa przykazania miłości, które są elementem wiary tak katolików, jak i protestantów.

Uczę się wiele na temat jedności wśród wierzących poprzez pracę w organizacji „Bringing Hope”, gdyż wśród pracowników organizacji znajdują się katolicy, anglikanie, zielonoświatkowcy, chrześcijanie z Kościoła Pełnej Ewangelii, Adwentyści Dnia Siódmego i ci, z tzw. „Fellowship Church” a nawet jeden muzułmanin. Wszyscy razem pracujemy przeświadczeni, że „Ten który zapoczątkował dobre dzieło, ma moc je dokończyć” (List do Filipian 1, 6). Faith jest osobą nawróconą, którą siedem lat temu Bóg powołał do założenia tej organizacji i obiecał dać znaki swojej mocy, aby się wielu przekonało, że to jest Jego dzieło. Dlatego mimo mnóstwa przeciwności Faith się nie poddała. Każdego poranka słyszę jej żarliwą modlitwę do Boga, a na co dzień jej praktyczną wiarę. Choć ona sama należy do Kościoła Pełnej Ewangelii, to w ciągu siedmioletniej historii „Bringing Hope” pomogła tysiącom katolików, anglikanów, protestantów, muzułmanów i niewierzących. Jest mi więc ogromnie wstyd za małostkowość moich polskich katolickich znajomych, którzy nie chcą pomóc biednym dzieciom w Ugandzie, bo wśród nich są protestanci.

A może wśród czytających tego bloga są protestanci, którzy nie chcą wesprzeć tego projektu, bo wśród dzieci są katolicy? Ku większemu zawstydzeniu wierzących napiszę, że projekt ten wspierają również moi niewierzący znajomi i nie mają w tym względzie żadnych oporów, że wśród dzieci są katolicy i protestanci. Muszę również dodać, że jednym z pierwszych ofiarodawców był mój znajomy katolicki ksiądz, który przesłał 600zł na moskitiery dla dzieci do nowego domu dziecka. Św. Paweł pisze: „Tak też jawne się stanie dzieło każdego, odsłoni je dzień Pański; okaże się bowiem w ogniu, który je wypróbuje, jakie jest (1 List do Koryntian 3, 13).

Mam znajomych tak wśród katolików, jak i wśród protestantów i zaświadczam, że w obu grupach są ludzie całym sercem kochający Jezusa i bliźnich. Podobnie w obu grupach są ci, którzy poprzez swe postawy zniechęcają niewierzących do stania się chrześcijanami. Tu w Ugandzie mam okazję widzieć katolickich księży, którzy modlą się u uzdrowienia, uwolnienia i wskrzeszenia w Imię Jezusa, i te rzeczy się dzieją! I są prawdziwe! (Co może szokować niektórych protestantów). I podobnie znam protestanckich pastorów, którzy modlą się również o uzdrowienia, uwolnienia i wskrzeszenia w Imię Jezusa, i ludzie są uzdrawiani, uwalniani i wskrzeszani! I to również jest prawdziwe! (Co może szokować niektórych katolików).

Poszerzmy swe serca Bracia i Siostry! Żyjmy prawdziwym chrześcijaństwem! Wyjdźmy poza podziały. Przestańmy dyskutować o tym, co nas dzieli w doktrynach, a stańmy razem, aby świat poznał Jezusa i Jego miłość, aby ludzie uwierzyli w Niego i zostali zbawieni. Jest jedna ciekawa rzecz: kiedyś słyszałam niezależnie od siebie to samo stwierdzenie z ust katolickiego księdza, jak i protestanckiego pastora: „Do Nieba nie zabierzesz z sobą nic oprócz ludzi, którym okazałaś miłość”.

Z utęsknieniem czekam na taki dzień, kiedy chrześcijanie się zjednoczą, przechodząc od doktrynalnych podziałów do czynów miłości…

„Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą!” (1 List św. Jana 3, 18).




piątek, 2 listopada 2007

Refleksje, "introduction" i historia miłosna...


Wczoraj był dzień Wszystkich Świętych. Tęskniło mi się w tym dniu za Polską, ale mimo wszystko nie poddałam się melancholii, gdyż św.Paweł zachęca nas w liście do Kolosan słowami: „rzeczywistość należy do Chrystusa”. Amen! Faith zwykła mówić, że nauczyła się troszczyć o swoje serce. W Księdze Przysłów czytamy: „z całą pilnością strzeż swego serca, bo życie ma tam swe źródło” (Prz 4, 23). Łatwo jest się poddać pewnym emocjom, jak również poddać się smutkowi i zapomnieć, że rzeczywistość należy do Jezusa i jest zwycięska! Raz Faith zapytała mnie, czy żałuję jakiś błędów z przeszłości. Powiedziałam, że oczywiście i że chciałabym cofnąć czas, by nie dopuścić do zaistnienia pewnych sytuacji. Faith powiedziała, że chociaż popełniła wiele błędów, to niczego nie żałuje, bo wie, że Pan ma moc wyciągnąć dobro z każdej złej sytuacji z jej życia i odwrócić wszystko na jej korzyść. Ja też wielokrotnie doświadczyłam mocy tej obietnicy: „Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują współdziała we wszystkim dla ich dobra” (Rz 8, 28). Tak więc cieszę się z mojego bycia w Ugandzie, chociaż tęskni mi się za Polską. Poddaję jednak każdy dzień w posłuszeństwo Jezusowi i Jego planom dla mojego życia, wyznając z wiarą, że rzeczywistość należy do Jezusa!

Dobrze, że jest taki dzień w roku, kiedy wielu ludzi z okazji Dnia Wszystkich Świętych zatrzymuje się w pędzie życia, aby pomyśleć, ile z tego, co robimy ma sens i jaki ślad zostawimy swoim życiem. Wszyscy znamy ten wiersz księdza Twardowskiego: „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”. Kiedy jesteśmy zapracowani i zabiegani nie mamy czasu dla siebie nawzajem i zaniedbujemy naszych bliskich i przyjaciół. Czas jest afrykańskim bogactwem narodowym. Myślę, że po powrocie do Polski będzie mi brakować tej atmosfery „czasu, który stoi w miejscu”. Oczywiście nie dla mnie… Wszyscy się tu ze mnie śmieją, że jestem prawdziwa „Muzungu” i nie da się mnie przerobić na afrykańską dziewczynę. Ja jestem zawsze w pośpiechu, starając się być wszędzie, gdzie powinnam na czas i wykonać najlepiej jak potrafię to, co mam do zrobienia. Niestety jestem perfekcjonistką, co jest okropnym utrudnieniem w godzeniu się na afrykańskie standardy. Mam tu wiele obowiązków, często niedosypiam i czasem niedojadam, ale satysfakcja z pracy na rzecz ubogich, przerasta każdą ofiarę, jaką tu ponoszę, rezygnując z wygody życia na „Zachodzie”. Jeszcze pięć miesięcy mi pozostało do powrotu do domu. Jednocześnie nie mogę się doczekać powrotu do Polski (żeby zobaczyć się z rodziną i przyjaciółmi, zjeść ciasto, bo ciasta nie jadłam od 4 miesięcy – nie pieką tu ciast :( a jako słodycz jedzą trzcinę cukrową; zjeść bigosik i pierogi; pojechać w Tatry), ale z drugiej strony to również robi mi się przykro na myśl o opuszczeniu tego miejsca.

Obiecałam czasem pisać o miejscowej kulturze, więc dziś mam do napisania coś ciekawego na ten temat. W ubiegły weekend Faith zabrała mnie na tzw. „introduction”, czym jest wizyta narzeczonego w domu narzeczonej i oficjalne poproszenie rodziców o zgodę na poślubienie dziewczyny, czyli nasze „oświadczyny”. Muszę dodać, że miałam na sobie regionalny strój regionu Tooro i wzbudzałam ogólną sensację. Miałam dodatkowo piękną srebrną torebkę i śliczne srebrne buty. Tego rodzaju dobrze skompletowany strój jest zwykle w posiadaniu każdej kobiety w Ugandzie. Mój strój był pożyczony od znajomej Faith. Niełatwo mi było się w nim poruszać, gdyż miałam specjalną halkę, następnie ciężką spódnicę, a na tym specjalną sukienkę i jeszcze pewną tkaninę, która zastosowaniem przypominała płaszczyk, ale też specjalnie musiałam go nosić, odsłaniając jedno ramię, a zakrywając drugie. Muszę przyznać, że było to nie lada sztuką, ale pod koniec dnia doszłam do perfekcji :)

„Introduction” odbywa się to z rozmachem i właściwie każdy z wioski może przyjść, gdyż jest to czymś w rodzaju przedstawienia. Istotną kwestią jest wynajęcie osób, które będą przemawiać w imieniu narzeczonego oraz rodziny panny młodej. Z tego względu, że Faith była po stronie pana młodego, to dla nas wszystko zaczęło się w domu pana młodego w piątek w południe. Skąd wszyscy ładnie ubrani, panowie w specjalnych tunikach, a panie w tych szczególnych sukienkach, wyruszyliśmy do miejsca przeznaczenia. Było to w sąsiedniej wiosce, więc pojechaliśmy samochodami. Było nas koło 50 osób. W pewnej odległości od domu narzeczonej musieliśmy się zatrzymać i czekać na znak, kiedy wszystko będzie gotowe na nasze pojawienie się. Czekaliśmy na drodze około godziny! W końcu dotarliśmy na podwórko, gdzie ustawiliśmy się w szczególnego rodzaju „procesję” z narzeczonym na przedzie. Podwórze było bardzo ładnie udekorowane z trzema namiotami, jednym dla rodziny narzeczonej, jednym dla strony narzeczonego i jednym dla ogółu. W czasie całej ceremonii tylko reprezentanci rodzin wymieniali z sobą uwagi. Reprezentanci rodzin są często wybierani spośród najbardziej szanowanych osób w wiosce. Reprezentant narzeczonego musiał przyjść i na specjalnej macie uklęknąć przed rodziną narzeczonej, wymieniając grzecznościowe pozdrowienia. Następnie wybrane osoby, te najbardziej szanowne z otoczenia narzeczonego zostały zaproszone do wejścia do domu narzeczonej. Dodam tylko, że narzeczona była ukryta w domu prawie do samego końca „introduction”. Nie jest wskazane jej pojawienie się przed właściwym czasem. Szczęśliwie, jako Muzungu, znalazłam się w gronie kilkorga wybranych, aby wejść do domu narzeczonej. Tam tradycyjnie zostaliśmy ugoszczeni kawą i mlekiem. Przeniosły je młode dziewczyny bardzo ładnie ubrane w specjalne sukienki. Następnie wycofały się idąc tyłem, gdyż według tutejszej kultury nie godzi się odwracać plecami do osoby, której należy się szacunek z powodu pozycji społecznej. Podczas jakiś 15 minut spędzonych we wnętrzu domu praktycznie nie rozmawiano. Następnie wolniutko wyszliśmy na zewnątrz i zajęliśmy nasze miejsca.

Kolejno reprezentanci zaczęli wymieniać pewne uwagi oraz przeszli do ustalania ceny za narzeczoną. Nie pomyliłam się: ceny! Tak więc nasza narzeczona była naprawdę droga, wiele krów i kóz poszło na nią. Nie obyło się bez targowania. Narzeczony miał przygotowane pieniądze, gdyż z przyczyn organizacyjnych, zwykle nie daje się zwierząt hodowlanych. Następnie określono ile skrzynek piwa i innych napojów powinien przekazać narzeczony w czasie „introduction”. Całe te dyskusje trwały około dwóch godzin. Następnie zaczęło się przedstawienie, które polegało na znalezieniu narzeczonej. Najpierw weszły cztery młodziutkie dziewczęta niosąc dzbanki i kosze na głowach. Narzeczony musiał powiedzieć, czy wśród nich znajduje się narzeczona. Jeśli jej tam nie było to powinien był dać im pieniądze. Oczywiście narzeczony się nie ruszał ze swego miejsca, lecz wszystko robił za niego reprezentant. Kolejno przyszły cztery inne dziewczyny, ubrane w tradycyjne stroje, lecz i tam nie było narzeczonej. Ostatecznie pojawiło się pięć innych dziewczyn, wśród których narzeczony rozpoznał swoją wybrankę, do której podszedł, zawieszając jej korale na szyi. Oboje jednak nie wymienili się ani słowem, a ona nie mogła mu nawet spojrzeć prosto w oczy, bo według tutejszej kultury kobiety nie powinny patrzeć prosto w oczy mężczyznom.

Następnie pozostałe dziewczyny wróciły do wnętrza domu, a narzeczona podeszła do narzeczonego, który siedział na krześle i przypięła mu specjalną ozdobę do marynarki, wyrażając w ten sposób swoją zgodę na małżeństwo. Potem wróciła do wnętrza domu. Reprezentanci rodzin wymienili się jeszcze pewnymi uwagami, po czym zaproszono nas na obiad, który składał się z regionalnych potraw, które zresztą bardzo lubię. Było już po piątej, a ja od śniadania nic nie jadłam, nie mogłam się więc doczekać posiłku. Po obiedzie doszło jeszcze do pewnych dyskusji, po czym „introduction” zostało oficjalnie zamknięte. Oczywiście mam wiele zdjęć z tego wydarzenia, które niebawem wyślę mailem wszystkim moim znajomym, gdyż całe to wydarzenie wydaje mi się to czymś ogromnie ciekawym. Może kiedyś na naszych polskich wsiach oświadczyny wyglądały podobnie? Natomiast na ślubie w Ugandzie już byłam i wygląda dość podobnie jak w Polsce, tyle że w kościele Msza lub nabożeństwo (zależy od kościoła) trwa kilka godzin!!! Kto by u nas tyle wysiedział? A dla nich to coś normalnego. Następnie odbywa się przyjęcie, tyle tylko, że tylko para młodych i najbliższa rodzina siedzi przy stole, a pozostali na krzesłach. Jest serwowany tylko jeden posiłek i jest oficjalne krojenie ciasta przez parę młodych i karmienie siebie nawzajem. Następnie każdy z gości otrzymuje okruszek ciasta. Naprawdę! Mały kawałeczek bierze się bezpośrednio na rękę. Podobnie jak z oświadczynami, na wesele może przyjść każdy z wioski. Niektórzy tak chodzą od „introduction” do „introduction” i od wesela do wesela, żeby się rozerwać :) Po cieście czasem są tańce, a czasem jakieś przedstawienia. Niemniej jednak jest to wydarzenie dość ciekawe, szczególnie stroje. Kobiety noszą piękne sukienki, a mężczyźni specjalne tuniki.

Jakieś dwa miesiące temu był inny ślub w naszym kościele. Pewien mężczyzna miał formalnie dwie żony, ale jak został chrześcijaninem zdecydował się wybrać jedną i poślubić ją w kościele. Wobec tego, że ta druga żona nie chciała się poddać i w pewien sposób ich prześladowała, mężczyzna ten zdecydował się wziąć ślub w naszym kościele, choć pochodził z odległej wioski. Zrobił to, gdyż chciał się pozbyć tamtej kobiety i dlatego trzymali w sekrecie nazwę miejsca ślubu. Mimo wszystko ta kobieta się o tym dowiedziała i przybyła do naszego kościoła w dniu ich ślubu i narobiła sporo zamieszania w czasie ceremonii. Było nawet zabawnie :) Ale oczywiście jej nie było do śmiechu. Została odrzucona przez swego męża, lecz nie chciała zrezygnować z ukochanego mężczyzny. Smutna historia dla jednej kobiety, a szczęśliwa dla drugiej. Ta historia przypomina mi historię biblijną o Lei i Racheli z Księgi Rodzaju z rozdziałów 29 i 30. Widzimy tam dwie kobiety, które rywalizują o serce mężczyzny – Jakuba, który przez chciwość ojca dziewczyn – Labana, musiał poślubić je obie. Zamiast tej jednej – ukochanej Racheli, za którą służył u Labana siedem lat, a „wydawały mu się jak jeden dzień, bowiem bardzo miłował Rachelę”, otrzymał w dniu ślubu Leę. Kiedy czyta się tę historię, to robi się nam zwykle bardzo żal Lei, gdyż była marionetką w ręku ojca. Prawdopodobnie kiedyś znalazłby się mężczyzna, który by jej ofiarował miłość, a tak w tej sytuacji była tą niekochaną żoną. Myślę, że czuła się gorsza i brzydka, niegodna miłości.

Szokujące jest to, że kiedy się czyta tę historię, nie można nie zauważyć znaczenia imion jej dzieci: Ruben –„Wejrzał Pan na moje upokorzenie; teraz mąż mój będzie mnie miłował”, Symeon – „Usłyszał Pan, że zostałam odsunięta, i dał mi jeszcze to dziecko”, Lewi – „Już teraz mąż mój przywiąże się do mnie”. Potem czytamy o zawodach w rodzeniu dzieci przez Leę i Rachelę i na koniec: „A gdy Lea znów poczęła i urodziła szóstego syna Jakubowi, rzekła: Obdarował mnie Bóg wspaniałym darem, teraz będę już miała pierwszeństwo u mego męża, gdyż urodziłam mu sześciu synów! Dała więc synowi imię Zabulon”. Jak prześledzimy tę historię, zobaczymy, że Lea wymyśliła sobie sposób na zdobycie miłości swego męża – rodzenie dzieci. Lea po prostu chciała być kochana. Chciała znaleźć to, co uczyni ją wartościową i godną miłości.

Wiem, że czasem wskutek jakiś trudności pewne osoby tracą poczucie własnej wartości. Kiedy mnie się to zdarza, biorę „miecz” Słowa Bożego i walczę, aby poddać w posłuszeństwo mój umysł Bogu. Cytuję sobie wtedy wersety biblijne, które przeczą takim myślom. W Biblii jest mnóstwo fragmentów, które mówią jak bardzo Bóg nas kocha i jak bardzo jesteśmy dla Niego ważni i drogocenni w Jego oczach. Poza tym wiem, że jestem warta Krwi Jezusa. Nie ma nikogo innego, kto oddał za mnie swe życie, aby dowieść swą miłość. Wielu mężczyzn zdobywa się na wiele poświęceń lub prezentów, aby dowieść swoją miłość do dziewczyny. Znamy te historie z filmów o śpiewaniu pieśni pod oknami, walkach itp. Jezus zdobył się na największe poświęcenie i oddał swe życie za każdego z nas, aby nam udowodnić miłość Bożą. Przez Niego mamy śmiały przystęp do Ojca. Kanał miłości został otwarty i nic, oprócz naszych grzechów i nieprzebaczenia nie jest w stanie zatrzymać fali Bożej miłości, którą Pan pragnie nas zalać. Abyśmy przede wszystkim szukali Jego chwały, a nie chwały u ludzi, co się dzieje, kiedy „nie mamy w sobie Bożej miłości”.

Myślę, że zasługiwanie na czyjąś miłość i uznanie jest problemem wielu z nas. Jezus powiedział Ew. św. Jana 5, 41-42: „chcecie być kochani i doceniani przez ludzi, bo nie macie w sobie miłości Bożej” (parafraza). Psychologia mówi, że potrzeba miłości jest podstawową potrzebą ludzką i jeśli jest nie zaspokojona przez rodziców, człowiek ten ma potem wiele problemów z samym sobą i wiele jego zachowań jest motywowanych przez potrzebę zasłużenia sobie na czyjąś miłość i uznanie. Wiele też osób porównuje się z innymi, aby poczuć się lepiej, gdyż zawsze znajdzie się ktoś, w porównaniu z kim poczujemy się lepsi.

Jakie jest wyjście z tej sytuacji? Nawet św. Paweł pisze, że wielu wierzących robi pewne rzeczy, aby sobie zasłużyć na czyjejś uznanie. Powinniśmy jednak wszystkie nasze obowiązki wykonywać „jak dla Pana” (Ef 6, 6-8). Tymczasem dla wielu z nas wydaje się to być nie lada wyzwaniem, gdyż często postępujemy właśnie w taki sposób, aby kogoś wprawić w podziw naszym zachowaniem lub zasłużyć sobie na czyjąś pochwałę i uznanie. Wydaje się, że wyjściem z tej sytuacji jest to, o czym Pan Jezus powiedział: „dać się napełnić miłością Bożą”, a wtedy nie będzie nami kierować ta potrzeba dowartościowania przez czyjeś pochwały. Znam osobiście dziewczynę, która nie doświadczyła miłości i akceptacji od rodziców, kiedy była dzieckiem. Ta dziewczyna miała wiele problemów z samą sobą. Wdawała się również w wiele romansów z chłopakami, bo tak bardzo pragnęła być kochana. W końcu spotkała chrześcijan, którzy ogłosili jej Dobrą Nowinę. Pomodlili się też za nią o uzdrowienie jej zranień z dzieciństwa i o to, by Bóg swoją miłością wypełnił jej serce. Modlili się za nią kilka godzin. Po zakończeniu tej modlitwy ta dziewczyna powiedziała: „wiem jedno – Bóg mnie kocha i akceptuje, dla niego jestem piękna i wartościowa, doświadczyłam tego w czasie tej modlitwy i czuję, że Bóg również wypełnił miłością te miejsca w moim sercu, które od czasów dzieciństwa bezskutecznie wołały o miłość”.

W czasie kiedy byłam liderem mojej wspólnoty, wielokrotnie modliłam się za ludzi o różne potrzeby. Modlitwa o doświadczenie Bożej miłości była bardzo szybko wysłuchiwana. Bogu zależy, abyśmy doświadczyli Jego miłości. Jezus przyszedł, aby wyzwolić więźniów. Dla wielu z nas nieotrzymanie miłości od rodziców trzyma nas w więzieniu zbytniej koncentracji na sobie i zależności od innych. Faktem jest, że potrzebujemy siebie nawzajem i jesteśmy sobie potrzebni, jednakże niektórzy z nas szukają relacji właśnie po to, aby zaspokoić te potrzeby. Jednym ze znaków pokazującym nam, że potrzebujemy dać się wypełnić Bożą miłością jest obrażanie się i chowanie uraz oraz bycie bardzo wrażliwym na cudze opinie. Czy Jezus przejmował się opinią Żydów, którzy przez trzy lata szukali sposobu, aby Go zabić? Czy św. Paweł przejmował się tymi, którzy go prześladowali? Czy św. Jakub przejmował się, co sobie pomyślimy o nim, jak nas wyzwie od cudzołożników, bo idziemy na kompromis ze światem (Jk 4, 4)?

Tego rodzaju poczucie własnej wartości może pochodzić tylko od Boga. Modlę się, aby ci z Was, do których dziś te słowa są kierowane, zostali napełnieni miłością Bożą, abyśmy przestali się obracać wokół siebie, rozpamiętując swe rany, a skierowali nasze oczy na Boga, jak to zrobiła również Lea. Kiedy urodziła czwartego syna, odwróciła swe oczy od siebie i nazwała go Juda – „teraz będę sławić Pana”. Czy nie wydaje się Wam czymś znamiennym, że Jezus pochodził właśnie z pokolenia Judy? Nie pochodził z żadnych z pozostałych pokoleń nazwanych imieniami synów Jakuba. Może przyczyną było właśnie to, że pozostałe imiona dzieci wskazywały na rywalizację między tymi kobietami o męża. Dzieci te były sposobem zaspokojenia potrzeby miłości w ich sercach. „Naszymi dziećmi” są nasze czyny. Jakie są nasze motywacje? Dziś przez Jezusa przychodzimy do Boga, aby otrzymać brakującą miłość.

Pozwólmy Jezusowi wyprowadzić się z więzienia naszego „niedokochania” do wolności miłości – „Mówcie i czyńcie tak, jak ludzie, którzy będą sądzeni na podstawie Prawa wolności” (Jk 2,12 ). Prawo wolności to prawo miłości, jak czytamy w 1 Liście św. Jana. Modlę się, aby „Chrystus zamieszkał przez wiarę w waszych sercach; abyście w miłości wkorzenieni i ugruntowani, wraz ze wszystkimi świętymi zdołali ogarnąć duchem, czym jest Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość, i poznać miłość Chrystusa, przewyższającą wszelką wiedzę, abyście zostali napełnieni całą Pełnią Bożą” (Ef 3, 17-19) i Bożą miłością.

To tyle na temat moich refleksji z biblijnej historii miłosnej oraz ugandyjskiej kultury oświadczyn i ślubu. Trzymam się dzielnie i cały czas nie poddaję się trudnościom, choć jest ich niemało! Nastała pora deszczowa i codziennie pada przez kilka godzin, czasem po południu, czasem rano. Drogi są bardzo błotniste, tak że często mi się buty zapadają :) A więc mam w nich mokro :) W nocy jest tak zimno, że śpię pod trzema kocami! Aż mi się wstyd robi, bo dzieci w HomeAgain śpią tylko pod jednym kocem, ale jestem ogromnie podekscytowana na samą myśl, że już za kilka tygodni przeniosą się do swojego nowego, pięknego domu, gdzie będą sufity i drzwi, więc będą mieć cieplej. Wszystkim, którzy wspierają projekt „Nowy Dom Dziecka – Nowa Nadzieja” dziękuję w imieniu swoim, a także dyrektorki „Bringing Hope” – Faith Kunihira oraz dzieci z domu dziecka!

środa, 24 października 2007

Mój Bóg Jahve-Jireh i projekt "Nowy Dom Dziecka - Nowa Nadzieja"


Chcę tak na gorąco i krótko podzielić się czymś niezwykłym, co mnie spotkało i zaświadczyć o Panu, który jest moim osobistym Jehowa-Jireh (Pan, który zaopatruje). Otóż nie miałam ostatnio pieniędzy na osobiste wydatki i trochę Panu marudziłam na ten temat. Szczególnie, że nie mam pieniędzy na paliwo do generatora, a więc na Internet :(

Wrócę teraz na chwilę do lipca. Jestem w kościele i kiedy przychodzi pora ofiarowania swoich pieniędzy, zdaję sobie sprawę, że przecież nie mam pieniędzy, bo nie zarabiam obecnie. Po chwili jednak ze wstydem uświadomiłam sobie, że przecież mam z czego dawać dziesięcinę, gdyż jeden brat w wierze zdeklarował się dawać tutaj na moje potrzeby 100 zł miesięcznie, czyli 65.000 szylingów. Postanowiłam więc oddawać moją dziesięcinę, czyli 6.500 szylingów miesięcznie. Prawdą jest, że kwota 65.000 jest niewielka, miałam więc pokusę, aby nie oddawać dziesięciny, ale się przełamałam i postanowiłam bardziej zaufać Bogu, niż swoim kalkulacjom. Obawiałam się, że już w połowie miesiąca będę bez pieniędzy. Bowiem raz w miesiącu musiałam być w Kampali, na co szło 30.000 szylingów na podróż. Zostawało mi więc 28.500. Na kredyt do telefonu wydaję około 10.000 szylingów miesięcznie. Często się zdarzało, że potrzebowałam kupić rzeczy, o które nie wypadało mi prosić Faith, tak więc wydawałam kolejne około 10.000 szylingów. Zostawało mi więc około 8.500 szylingów, które przeznaczałam na paliwo do generatora. W związku z tym, że godzina Internetu, czyli zużycia paliwa, kosztuje 2.000 szylingów, miałam pieniądze na 4 godziny Internetu w miesiącu! Niektórzy z Was mogą teraz zrozumieć, dlaczego tak rzadko pisałam maile. Czemu o tym piszę? Gdyż Pan jest wierny. Szczególnie jeśli my okazujemy się wierni w dziesięcinach, Bóg jest wierny w zabezpieczaniu naszych potrzeb!

Moi przyjaciele dowiedziawszy się o moich problemach z pieniędzmi, przysłali mi we wrześniu na moje potrzeby 400 zł. Za 200 zł postanowiłam kupić dwa materace dla dzieci w drugim domu dziecka, bo spały na łóżkach na samym drewnie i bardzo mi było ich żal. Stwierdziłam więc, że będę maksymalnie oszczędzać paliwo, a materace i tak im kupię. Z pozostałych mi 200 zł – oddałam dziesięcinę.

Wrócę teraz do kilku dni wstecz, kiedy na swoim koncie zobaczyłam wpłatę 1000 zł od osoby, której osobiście nie znam. Ten brat w wierze chciał wesprzeć projekt „New HomeAgain – New Hope” i na ten cel miało iść te 1000 zł. Pan mu jednak pokazał, że to na moje wydatki mają przyjść te pieniądze. Byłam bardzo wzruszona, że Pan troszczy się o moje potrzeby i mówi o tym do serca kogoś, kogo w życiu na oczy nie widziałam. Od razu postanowiłam oddać z tych pieniędzy dziesięcinę. Wierzę, że dziesięcina to pieniądze, które „zarabiają” w banku Królestwa Bożego. Wielokrotnie doświadczałam prawdy tego, że im więcej daję na sprawy Boże, tym więcej otrzymuję. Chwała Panu!

Chciałabym teraz opisać pokrótce projekt „New HomeAgain – New Hope” („Nowy Dom Dziecka – Nowa Nadzieja”) dla tych z Was, których nie znam, a którzy czytacie mojego bloga. Wierzę, że Pan zachęci wielu z Was do partycypowania w tym projekcie. Na początek chciałabym przytoczyć cytaty z Księgi Przysłów. Na początek 19:17: "Pożycza samemu Panu - kto dla biednych życzliwy, za dobrodziejstwo On go wynagrodzi" i 22:9: "Błogosławiony, czyj wzrok miłosierny i chlebem dzieli się z biednym" oraz 28:27: "Kto daje ubogim - nie zazna biedy; kto na nich zamyka oczy, zbierze wiele przekleństw". Ten projekt dotyczy właśnie wsparcia biednych i sierot, do czego zresztą Boże Słowo nas zachęca.


W projekcie tym planuję zgromadzić do grudnia 25 tys. zł na wykończenie nowego domu dziecka. Mam przekonanie w sercu, że jest to bardzo realne, choć niektórzy mogą zapytać: "czy ona zwariowała, tyle pieniędzy w dwa miesiące?" Chcę w ten projekt zaangażować wszystkich moich znajomych w Polsce, USA i Australii, i widzę, że pieniądze przyjdą małymi strumykami, aż zgromadzą się w rzekę o łącznej wartości 25 tys. zł. Alleluja! Jest wiele potrzeb nowego domu dziecka. Organizacja ma pieniądze tylko na budowę tego nowego budynku, ale nie ma teraz pieniędzy na jego wykończenie. Oczywiście z jednej strony można by czekać kilka miesięcy, aż organizacja zgromadzi te pieniądze, albo pozwolić dzieciom przeprowadzić się do niewykończonego budynku, co zamierzała zrobić Faith. Ale ja tego nie chcę. Kocham te dzieci i chcę dla nich czegoś wyjątkowego. Chciałabym, żeby te dzieci będąc sierotami, miały chociaż najładniejszy dom w całym województwie (bo tak będzie jeśli ten budynek zostanie wykończony). Chcę, by wszyscy przychodzili oglądać ten „dom Muzungu”, gdyż taki standard, jaki chce im zapewnić, jest czymś normalnym dla nas, dla nich jednak będzie czymś wyjątkowym, czego nawet w życiu na oczy nie widziały. Czy to niewłaściwe, że mam takie pragnienia? Świątynia jerozolimska za czasów Salomona była najpiękniejszym budynkiem na całej ziemi i wszyscy przybywali ją podziwiać. Teraz Pan mieszka w nas, Jezus jest w tych dzieciach, chcę więc z Waszą pomocą zapewnić tym dzieciom takie mieszkanie, jakie chciałabym dać Jezusowi, gdyby był jednym z tych dzieci. Pan powiedział: „wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili” (Ew. św. Mateusza 25, 40).

Żal mi bardzo tych dzieci. Jest moim marzeniem zobaczenie tych dzieci, świętujących Boże Narodzenie w ich Nowym Domu. Wielu z Was widziało zdjęcia warunków, w jakich żyją te dzieci. Prawdę mówiąc, zdjęcia nie oddają rzeczywistości w pełni i zapachu, który jest również nieprzyjemny, szczególnie w tym budynku, który wygląda na zewnątrz jak obora. Dzieci nie mają pościeli, śpią pod szorstkimi kocami bez poduszek, bez piżam, ale w tych swoich podartych ubraniach. Śpią po 2 osoby często na jednym łóżku. Śpią też w korytarzu na materacach, więc nawet nie mają własnego łóżka, nie mówiąc już o własnym pokoju. Nie mają miejsca zwanego „prysznicem”, aby wziąć miskę z wodą i się umyć. Na wszystkie dzieci są tylko 3 miski! Chciałabym, abyście to mogli zobaczyć, bo taki widok poruszyłby nawet najbardziej niewrażliwe serce, nie mówiąc już o sercu wierzącego.

Przygotowałam listę potrzeb, gdzie znajduje się 54 pozycji niezbędnych rzeczy, które powinny znaleźć się w nowym domu dziecka. W projekcie tym proponuję, aby osoby przekazały pieniądze na wybraną rzecz z listy lub po prostu przekazały pewną kwotę bez konkretnego przeznaczenia, lecz do mojej decyzji. Natomiast ja odnotuję nazwisko danej osoby i kwotę, którą przekazała i potem jak już otrzymam informacje zwrotne od wszystkich ofiarodawców (spodziewam się, że niektórzy dadzą pieniądze na konkretny cel, niektórzy nie) i wtedy zobaczę jakie są te rzeczy, na które nie przyszły pieniądze z przeznaczeniem i te pieniądze bez przeznaczenia właśnie podzielę na te pozostałe rzeczy, tak więc każdy z ofiarodawców będzie wiedział, na co poszły jego/jej pieniądze. Następnie potem poproszę wszystkich ofiarodawców o przysłanie mi zdjęć, gdyż w tym domu zamierzam powiesić zdjęcia wszystkich ofiarodawców z zaznaczeniem, co dany ofiarodawca zasponsorował, np. „Jan Kowalski, Poland, 2 Beds”. I zdjęcie Jana Kowalskiego będzie wisiało w tym pokoju, gdzie te łóżka się znajdą. Spodziewam się, że niektórzy ofiarodawcy nie będą chcieli dać swego zdjęcia. Jednakże dla tych dzieci jest niezwykle ważne zobaczyć, że ich nowy dom ma wiele twarzy. Wiele twarzy ludzi, którzy podzielili się z nimi swoimi pieniędzmi, wyrażając swą troskę o te dzieci. Wiecie, co to znaczy dla tych sierot? „Bóg się o mnie troszczy, nie jestem zapomniany, są nawet osoby za granicą, którym na mnie zależy”. Takie zdjęcie będzie dla nich motywacja: „choć jestem sierotą, stale mogę coś w życiu osiągnąć, bo komuś na mnie zależy”. Poza tym takie zdjęcia będą pobudzać dzieci do wdzięczności i modlitwy za sponsorów.

Jesteśmy wezwani, aby świadomie budować Królestwo Boże. Wierzę, że ten projekt jest częścią poszerzania Królestwa Bożego. Jest służbą miłosierdzia, na bazie której głosi się Ewangelię.

Proszę Was, abyście o tym projekcie pomyśleli jako o prezencie świątecznym dla sierot w Ugandzie. Średnio płacimy za prezenty świąteczne dla naszych bliskich 20-100zl. Zachęcam więc Was do wsparcia tego projektu, abyśmy zostawili po sobie ślad w Ugandzie, przede wszystkim w sercach tych dzieci, dając im niezwykły prezent świąteczny. Jeśli macie jakiś znajomych, którzy może chcieliby się również włączyć do tego projektu, to proszę powiadomcie ich o tym.

Wszystkich zainteresowanych proszę o kontakt na maila, abym mogła Wam wysłać listę potrzeb oraz podać szczegóły, w jaki sposób przesłać pieniądze.

Na koniec chciałabym Was zachęcić do troski o biednych Bożą obietnicą z Psalmu 41, 2-4: „Szczęśliwy ten, kto myśli o biednym i o nędzarzu, w dniu nieszczęścia Pan go ocali. Pan go ustrzeże, zachowa przy życiu, uczyni szczęśliwym na ziemi i nie wyda go wściekłości jego wrogów. Pan go pokrzepi na łożu boleści: podczas choroby poprawi całe jego posłanie”. Czyż to nie jest cudowna obietnica? Życzę Wam i sobie polegania bardziej na Panu i Jego Słowie, niż na swoich kalkulacjach.

poniedziałek, 22 października 2007

Ewangelizacja w wiosce

W miniony weekend mieliśmy młodzieżową konferencję w kościele. Zupełnie inaczej to wyglądało niż rekolekcje, czy konferencje, na których bywałam w Polsce, czy Australii. Z powodu dostępności konferencji dla wszystkich na ugandyjskich wioskach, udział w konferencji jest darmowy. Ludzie śpią w kościele na podłodze. Przynoszą maty ze sobą i coś do okrycia i tak trwają przez czas konferencji. Bez łazienek, bez prywatności, kto z nas poświęciłby się, aż do tego stopnia, aby skorzystać z daru nauczań i modlitwy? Nawet mając wygodne domy rekolekcyjne w Polsce, nie bierzemy udziału w konferencjach lub rekolekcjach z powodu przypuszczalnych niewygód lub rozleniwienia. Jechać 10 godzin pociągiem, czy samochodem na drugi koniec Polski, bo jakiś sługa Boży przyjechał? Nie, to nie dla mnie. Czy nie wystarczy mi wzięcie udziału w lokalnych rekolekcjach dwa razy na rok? Kiedy byłam na studiach w ciągu dwóch lat „zaliczyłam” wszystkie kursy Szkoły Nowej Ewangelizacji. Dzięki tym kursom rosłam duchowo i nie pozwalałam ogniowi Bożemu zgasnąć we mnie. Jeździłam też na wiele rekolekcji. Nie jestem zamożna, po prostu oszczędzałam na ubraniach i jedzeniu, żeby zapłacić wpisowe. Św. Paweł pisze w Liście do Rzymian 12, 11: „Nie opuszczajcie się w gorliwości. Bądźcie płomiennego ducha”. W oryginale czytamy: „Nie bądźcie opieszali i leniwi. Nie dopuśćcie, aby zgasł płomień, który jest w was”. Cóż jednak dzieje się często w naszym życiu? Ogień Ducha Świętego w nas gaśnie, bo jesteśmy opieszali i leniwi.

Na konferencji miałam nauczanie w sobotę o ewangelizacji, po czym młodzież miała wyjść do wioski, aby głosić Ewangelię, chodząc od domu do domu. Niektórzy byli przestraszeni i czuli się nieprzygotowani do takiego zadania, ale poszli prowadzeni przez liderów grup. Po kilku godzinach wrócili z powrotem, tryskając radością, z iskrzącymi się oczami, opowiadający, czego doświadczyli. Wiele osób w wiosce przyjęło Jezusa jako Pana i Zbawiciela, nawet paru muzułman, niewierzących i jedna osoba z lokalnego kultu. Alleluja! Dotknęło mnie jedno świadectwo młodej dziewczyny, która mieszka z dziadkiem. W sobotę chciała iść na konferencję, ale jej dziadek kazał jej iść w pole. Posłuszna poszła smutna. Po drodze spotkała starszą znajomą, która się jej zapytała czemu jest taka smutna, a dziewczyna na to, że chce iść do kościoła, ale dziadek każe jej kopać w polu. Sąsiadka powiedziała: „ty idź do kościoła, a ja będę za ciebie w polu pracować”. Faith powiada w takich sytuacjach: „nazywają Go Bogiem”. Dziewczyna ta poszła do kościoła, a potem wyruszyła na ewangelizację. Wróciła poruszona, że ludzie którym głosiła, byli dotykani Ewangelią. Bała się jednak wieczorem wrócić do domu, bo bała się dziadka. Kiedy wróciła do domu, dziadek jej nie zbił, za to ona głosiła mu Jezusa i On przyjął Jezusa do swego serca jako Pana i Zbawiciela! Zachęcona dziewczyna rano w niedzielę przed kościołem, odwiedziła sąsiadów z zamiarem głoszenia im Jezusa i sąsiedzi ogłosili Jezusa swoim Panem i Zbawicielem! To było tylko jedno ze wspaniałych świadectw poewangelizacyjnych, jakie słyszałam dziś w kościele. Serce się raduje!

Przypomina mi się teraz sytuacja, która zdarzyła mi się dokładnie dwa lata temu. Pracowałam wtedy jako przedstawicielka medyczna i dużo podróżowałam samochodem, szczególnie w obrębie byłego województwa zielonogórskiego. Czasem zabierałam autostopowiczów, którym dawałam Nowy Testament i głosiłam Ewangelię, świadcząc o żywym Jezusie Chrystusie, Zbawicielu i Panu. W listopadzie 2005r. podwoziłam ze Wschowy do Głogowa około 20-letniego chłopaka – Maćka, który powiedział mi o swoim trudnym położeniu rodzinnym, poczuciu bezsensu życia, bezradności, samotności i ciemności duchowej. Dałam mu Nowy Testament i zachęcałam do powierzenia swego życia Jezusowi jako Panu. Świadczyłam mu o tym, co Bóg zrobił dla mnie osobiście kilka lat temu i jak dał mi nową nadzieję, o tym jak zmieniło się moje życie, kiedy je powierzyłam Jezusowi. Mówiłam także o tym, jak ważna jest osobista relacja z Jezusem, modlitwa i czytanie Biblii oraz o tym, że Bóg go kocha. Zostawiłam mu też numer telefonu do siebie. Po dwóch tygodniach napisał mi smsa, że czyta Biblię, że powierzył życie Jezusowi i że czuje się inaczej, jakby więcej światła było w jego życiu i pojawiła się w nim nadzieja, której wcześniej nie miał i że jest weselszy oraz widzi swoją przyszłość w jasnych barwach. Spotkałam się z nim jeszcze raz na niedługą chwilę, aby porozmawiać o tym, czego doświadcza, jak również chciałam go zachęcić do formacji. Umówiliśmy się, że pożyczę mu książki i kasety religijne. Po kilku dniach chciałam się z nim skontaktować, ale nie odbierał telefonu. Modliłam się, aby Pan pozwolił nam się jeszcze spotkać. Po około dwóch tygodniach zadzwonił do mnie jego brat – Krzysiek, mówiąc, że Maciek zginął tragicznie w wypadku. Byłam na jego pogrzebie tuż przed Świętami Bożego Narodzenia. Wierzę, że Bóg użył mnie, aby doprowadzić Maćka do nawrócenia, do szczerej wiary w Jezusa, aby był zbawiony, gdyż Pan wiedział o dacie jego śmierci i dał mu szansę pojednania się z Nim, którą Maciek wykorzystał. Dziękuję Bogu za tę łaskę, że ten zaszczyt powierzył mi właśnie, że się zatrzymałam, by go podwieźć oraz że nie zamknęłam swoich ust, lecz świadczyłam o Jezusie. Ta sytuacja zachęciła mnie do jeszcze bardziej konsekwentnego głoszenia Ewangelii w tamtym czasie.

Choć wiemy, że Jezus powiedział: „idźcie i nauczajcie wszystkie narody” (Ew. św. Mateusza 28, 19), to my czasem mamy różne wymówki na niegłoszenie Ewangelii, tłumacząc się przed swoim sumieniem. Paweł Apostoł głosił „w porę i nie w porę”, mówiąc: „świadom jestem ciążącego na mnie obowiązku; biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii” (1Kor 9,16). Bóg stawia na naszej drodze ludzi niewierzących, abyśmy im ogłosili Dobrą Nowinę, bo jest to jedyna droga do zbawienia ludzi: „Ale jak mają wzywać Tego, w którego nie uwierzyli? A jak mają uwierzyć w Tego, o którym nie słyszeli? A jak mieli usłyszeć, jeśli nie ma tego, który by im głosił?” (Rzymian 10, 14-15). Przypomina mi się też historia o św. Dominiku, który często nocami modlił się, płacząc przed Bogiem: „Panie, co będzie z grzesznikami?” I następnego dnia chodził po barach, głosząc Ewangelię „w melinach”. To się nazywa pasja głoszenia Ewangelii! Ja wiem, że Pan ma na świecie wielu zapalonych ewangelizatorów, tak w Kościele Katolickim, jak i w innych kościołach chrześcijańskich. Jednak jest również wielu wierzących, którzy będąc usatysfakcjonowani bezpieczeństwem kościoła, nie świadczą o Jezusie. Ktoś może mi zarzuć: „przecież wiemy z Biblii, że nie wszyscy są powołani, aby być ewangelizatorami”. To prawda, ale wszyscy jesteśmy powołani do świadczenia o Jezusie i nie tylko przykładem życia, ale również słowami.

Jest wokół nas wielu ludzi, którzy potrzebują Jezusa. Jezus Chrystus jest odpowiedzią na ich problemy, ale oni nie wiedzą o tym, bo my – wierzący – milczymy, kiedy właśnie powinniśmy świadczyć o żywym Jezusie – Zbawicielu i Panu, w którego przecież sercem uwierzyliśmy, bo ktoś nam kiedyś głosił. Ewangelizowanie jest jednym ze sposobów, aby „nie opuszczać się w gorliwości i być płomiennego ducha”. Ile razy modlimy się w kościele: „Panie poślij robotników na swoje żniwo” i siedzimy sobie wygodnie w ławkach kościelnych, nie idąc nawet do naszych znajomych i rodziny, aby im zanieść Jesusa. W 1 Koryntian czytamy: „spodobało się Bogu przez głupstwo głoszenia Słowa, zbawić wierzących”. Mamy wiele „wierzących”, którzy są na drodze do piekła, a my obojętnie na to patrzymy. Widzimy również wielu żyjących tak, jakby mieli żyć wiecznie na ziemi, czy więc zadajemy im kłopotliwe pytania o śmierć? Jak pocieszamy osobę w depresji? „Nie martw się, wszystko będzie dobrze”? Czy tylko taką pociechę mamy do zaoferowania? Przypomina mi się wyraz twarzy pewnego chłopaka, którego podwoziłam. Kiedy już miał wysiadać, zapytałam: „czy chcesz, abym się pomodliła za ciebie?” Nie oczekiwał, że w tamtym momencie się pomodlę za niego, był zszokowany, ale ucieszony. Ja modliłam się „modlitwą ewangelizacyjną”, co znaczy głosiłam mu kerygmat w modlitwie, doprowadziwszy go do otwarcia serca Jezusowi. Jak pocieszamy ludzi? Czy „pociechą, jakiej doznajemy od Boga” (2Kor 1, 4)?

Na początku lipca miałam niezwykłą sytuację. Było to w ostatnim moim tygodniu pobytu w Australii. Byłam wykończona fizycznie, gdyż przez ostatni tydzień pakowałam się i załatwiałam ostatnie sprawy w Adelaide. Spałam więc po kilka godzin na dobę, a tej nocy, po której nastąpiła sytuacja, o której chcę napisać, nie spałam w ogóle. Byłam wyczerpana, marzyłam tylko o śnie. Był poranek, a ja przyleciałam z Adelaide do Sydney na „Hillsong” konferencję. Marzyłam tylko, żeby jak najszybciej z lotniska dostać się do domu znajomych i pójść spać choć na kilka godzin. Wysiadłam z kolejki na właściwej stacji i w związku z ciężką walizką, chciałam skorzystać windy, aby znaleźć się na ulicy. Do tej samej windy wsiadła starsza kobieta, która zaczęła się do mnie uśmiechać i mówić, że mam ładne włosy. Miała europejski akcent. Ze zmęczenia nie miałam ochoty z nią się wdawać w rozmowę, tylko się uśmiechnęłam, ale ona mnie zapytała, skąd jestem, więc powiedziałam, że z Polski. Na to ona wykrzyknęła po polsku: „Polka?” No i moje marzenie o jak najszybszym dostaniu się do łóżka szybko się rozwiało. Kobieta ta zaczęła mi opowiadać o swoim życiu w Australii, rodzinie, problemach, itp. Opowiadając o sobie, prawie nie dopuszczała mnie do głosu. Miała wiele złych życiowych doświadczeń, była przygnębiona i płakała. Zapytałam więc, czy mogę się za nią pomodlić, a ona się bardzo ucieszyła. Modliłam się za nią, a potem ją ewangelizowałam, po czym zapytałam, czy chce przyjąć Jezusa jako osobistego Pana i Zbawiciela. Ona z rozrzewnieniem powiedziała, że tak. Ta kobieta potem poszła swoją drogą bardzo radosna i „lekka”, a ze mnie całe zmęczenie zeszło, co było faktycznym cudem.

Tylko ode mnie zależało, co zrobię: czy otworzę swe usta do „współnarzekania”, czy pozbędę się jej, bo jestem zmęczona, czy dam jej to, co mam najcenniejszego: Jezusa, który jest żywy. Wokół nas wielu uważa Go jako umarłego, lub siedzącego po prawicy Boga i nie za bardzo zainteresowanymi sprawami ludzi. Kto im powie o żywym Jezusie, jeśli my będziemy milczeć? Podoba mi się odpowiedź Apostołów, kiedy Żydzi kazali zamknąć ich w więzieniu, zabroniwszy im głosić pod wieloma groźbami. Piotr i Jan powiedzieli: „my nie możemy nie mówić, cośmy widzieli i słyszeli” (Dz 4, 20). A my w naszych paputkach, najedzeni i komfortowo siedzący w fotelach, śpiewamy: „Panie Jezu zabierzemy Cię do domu, Panie Jezu nie oddamy Cię nikomu...”