Dlaczego założyłam bloga

Pisanie tego bloga jest wyrazem mojego posłuszeństwa Bogu, który już przed kilkoma laty zachęcał mnie do pisania. Celem jego jest zaświadczenie, że Jezus jest żywy i realny, a Bóg działa w życiu wierzących, którzy Go szukają i Jemu wierzą. Jest pisany ku zachęcie i inspiracji, aby z wytrwałością i pasją podążać za Jezusem. Zasadą Bożą jest, że prawda wyzwala. To, co piszę, przyniosło wolność do mego życia, więc wierzę, że przyniesie i do Twojego, o to też się modlę… A jeśli poczujesz się zachęcony/-a moimi postami, poleć proszę tego bloga swoim znajomym, aby Imię Jezusa było uwielbione „przez dziękczynienie wielu.” Zachęcam Cię jednak przede wszystkim do medytowania nad Biblią, aby "zaświeciła ci prawda Ewangelii" (Ef 4, 17-24).
Istnieje możliwość zamówienia książki, która powstała w oparciu o teksty z bloga. W celu zakupu proszę o kontakt na maila hakiiki@gmail.com

Bieżące informacje z misji w Ugandzie (2010-2013):

Jak czytać bloga

Zachęcam do chronologicznego czytania bloga. W tym celu proszę najpierw wejść do archiwum (po lewej stronie pod ulubionymi linkami) i wybrać rok 2007, a następnie zjechać na sam dół strony.

poniedziałek, 22 października 2007

Ewangelizacja w wiosce

W miniony weekend mieliśmy młodzieżową konferencję w kościele. Zupełnie inaczej to wyglądało niż rekolekcje, czy konferencje, na których bywałam w Polsce, czy Australii. Z powodu dostępności konferencji dla wszystkich na ugandyjskich wioskach, udział w konferencji jest darmowy. Ludzie śpią w kościele na podłodze. Przynoszą maty ze sobą i coś do okrycia i tak trwają przez czas konferencji. Bez łazienek, bez prywatności, kto z nas poświęciłby się, aż do tego stopnia, aby skorzystać z daru nauczań i modlitwy? Nawet mając wygodne domy rekolekcyjne w Polsce, nie bierzemy udziału w konferencjach lub rekolekcjach z powodu przypuszczalnych niewygód lub rozleniwienia. Jechać 10 godzin pociągiem, czy samochodem na drugi koniec Polski, bo jakiś sługa Boży przyjechał? Nie, to nie dla mnie. Czy nie wystarczy mi wzięcie udziału w lokalnych rekolekcjach dwa razy na rok? Kiedy byłam na studiach w ciągu dwóch lat „zaliczyłam” wszystkie kursy Szkoły Nowej Ewangelizacji. Dzięki tym kursom rosłam duchowo i nie pozwalałam ogniowi Bożemu zgasnąć we mnie. Jeździłam też na wiele rekolekcji. Nie jestem zamożna, po prostu oszczędzałam na ubraniach i jedzeniu, żeby zapłacić wpisowe. Św. Paweł pisze w Liście do Rzymian 12, 11: „Nie opuszczajcie się w gorliwości. Bądźcie płomiennego ducha”. W oryginale czytamy: „Nie bądźcie opieszali i leniwi. Nie dopuśćcie, aby zgasł płomień, który jest w was”. Cóż jednak dzieje się często w naszym życiu? Ogień Ducha Świętego w nas gaśnie, bo jesteśmy opieszali i leniwi.

Na konferencji miałam nauczanie w sobotę o ewangelizacji, po czym młodzież miała wyjść do wioski, aby głosić Ewangelię, chodząc od domu do domu. Niektórzy byli przestraszeni i czuli się nieprzygotowani do takiego zadania, ale poszli prowadzeni przez liderów grup. Po kilku godzinach wrócili z powrotem, tryskając radością, z iskrzącymi się oczami, opowiadający, czego doświadczyli. Wiele osób w wiosce przyjęło Jezusa jako Pana i Zbawiciela, nawet paru muzułman, niewierzących i jedna osoba z lokalnego kultu. Alleluja! Dotknęło mnie jedno świadectwo młodej dziewczyny, która mieszka z dziadkiem. W sobotę chciała iść na konferencję, ale jej dziadek kazał jej iść w pole. Posłuszna poszła smutna. Po drodze spotkała starszą znajomą, która się jej zapytała czemu jest taka smutna, a dziewczyna na to, że chce iść do kościoła, ale dziadek każe jej kopać w polu. Sąsiadka powiedziała: „ty idź do kościoła, a ja będę za ciebie w polu pracować”. Faith powiada w takich sytuacjach: „nazywają Go Bogiem”. Dziewczyna ta poszła do kościoła, a potem wyruszyła na ewangelizację. Wróciła poruszona, że ludzie którym głosiła, byli dotykani Ewangelią. Bała się jednak wieczorem wrócić do domu, bo bała się dziadka. Kiedy wróciła do domu, dziadek jej nie zbił, za to ona głosiła mu Jezusa i On przyjął Jezusa do swego serca jako Pana i Zbawiciela! Zachęcona dziewczyna rano w niedzielę przed kościołem, odwiedziła sąsiadów z zamiarem głoszenia im Jezusa i sąsiedzi ogłosili Jezusa swoim Panem i Zbawicielem! To było tylko jedno ze wspaniałych świadectw poewangelizacyjnych, jakie słyszałam dziś w kościele. Serce się raduje!

Przypomina mi się teraz sytuacja, która zdarzyła mi się dokładnie dwa lata temu. Pracowałam wtedy jako przedstawicielka medyczna i dużo podróżowałam samochodem, szczególnie w obrębie byłego województwa zielonogórskiego. Czasem zabierałam autostopowiczów, którym dawałam Nowy Testament i głosiłam Ewangelię, świadcząc o żywym Jezusie Chrystusie, Zbawicielu i Panu. W listopadzie 2005r. podwoziłam ze Wschowy do Głogowa około 20-letniego chłopaka – Maćka, który powiedział mi o swoim trudnym położeniu rodzinnym, poczuciu bezsensu życia, bezradności, samotności i ciemności duchowej. Dałam mu Nowy Testament i zachęcałam do powierzenia swego życia Jezusowi jako Panu. Świadczyłam mu o tym, co Bóg zrobił dla mnie osobiście kilka lat temu i jak dał mi nową nadzieję, o tym jak zmieniło się moje życie, kiedy je powierzyłam Jezusowi. Mówiłam także o tym, jak ważna jest osobista relacja z Jezusem, modlitwa i czytanie Biblii oraz o tym, że Bóg go kocha. Zostawiłam mu też numer telefonu do siebie. Po dwóch tygodniach napisał mi smsa, że czyta Biblię, że powierzył życie Jezusowi i że czuje się inaczej, jakby więcej światła było w jego życiu i pojawiła się w nim nadzieja, której wcześniej nie miał i że jest weselszy oraz widzi swoją przyszłość w jasnych barwach. Spotkałam się z nim jeszcze raz na niedługą chwilę, aby porozmawiać o tym, czego doświadcza, jak również chciałam go zachęcić do formacji. Umówiliśmy się, że pożyczę mu książki i kasety religijne. Po kilku dniach chciałam się z nim skontaktować, ale nie odbierał telefonu. Modliłam się, aby Pan pozwolił nam się jeszcze spotkać. Po około dwóch tygodniach zadzwonił do mnie jego brat – Krzysiek, mówiąc, że Maciek zginął tragicznie w wypadku. Byłam na jego pogrzebie tuż przed Świętami Bożego Narodzenia. Wierzę, że Bóg użył mnie, aby doprowadzić Maćka do nawrócenia, do szczerej wiary w Jezusa, aby był zbawiony, gdyż Pan wiedział o dacie jego śmierci i dał mu szansę pojednania się z Nim, którą Maciek wykorzystał. Dziękuję Bogu za tę łaskę, że ten zaszczyt powierzył mi właśnie, że się zatrzymałam, by go podwieźć oraz że nie zamknęłam swoich ust, lecz świadczyłam o Jezusie. Ta sytuacja zachęciła mnie do jeszcze bardziej konsekwentnego głoszenia Ewangelii w tamtym czasie.

Choć wiemy, że Jezus powiedział: „idźcie i nauczajcie wszystkie narody” (Ew. św. Mateusza 28, 19), to my czasem mamy różne wymówki na niegłoszenie Ewangelii, tłumacząc się przed swoim sumieniem. Paweł Apostoł głosił „w porę i nie w porę”, mówiąc: „świadom jestem ciążącego na mnie obowiązku; biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii” (1Kor 9,16). Bóg stawia na naszej drodze ludzi niewierzących, abyśmy im ogłosili Dobrą Nowinę, bo jest to jedyna droga do zbawienia ludzi: „Ale jak mają wzywać Tego, w którego nie uwierzyli? A jak mają uwierzyć w Tego, o którym nie słyszeli? A jak mieli usłyszeć, jeśli nie ma tego, który by im głosił?” (Rzymian 10, 14-15). Przypomina mi się też historia o św. Dominiku, który często nocami modlił się, płacząc przed Bogiem: „Panie, co będzie z grzesznikami?” I następnego dnia chodził po barach, głosząc Ewangelię „w melinach”. To się nazywa pasja głoszenia Ewangelii! Ja wiem, że Pan ma na świecie wielu zapalonych ewangelizatorów, tak w Kościele Katolickim, jak i w innych kościołach chrześcijańskich. Jednak jest również wielu wierzących, którzy będąc usatysfakcjonowani bezpieczeństwem kościoła, nie świadczą o Jezusie. Ktoś może mi zarzuć: „przecież wiemy z Biblii, że nie wszyscy są powołani, aby być ewangelizatorami”. To prawda, ale wszyscy jesteśmy powołani do świadczenia o Jezusie i nie tylko przykładem życia, ale również słowami.

Jest wokół nas wielu ludzi, którzy potrzebują Jezusa. Jezus Chrystus jest odpowiedzią na ich problemy, ale oni nie wiedzą o tym, bo my – wierzący – milczymy, kiedy właśnie powinniśmy świadczyć o żywym Jezusie – Zbawicielu i Panu, w którego przecież sercem uwierzyliśmy, bo ktoś nam kiedyś głosił. Ewangelizowanie jest jednym ze sposobów, aby „nie opuszczać się w gorliwości i być płomiennego ducha”. Ile razy modlimy się w kościele: „Panie poślij robotników na swoje żniwo” i siedzimy sobie wygodnie w ławkach kościelnych, nie idąc nawet do naszych znajomych i rodziny, aby im zanieść Jesusa. W 1 Koryntian czytamy: „spodobało się Bogu przez głupstwo głoszenia Słowa, zbawić wierzących”. Mamy wiele „wierzących”, którzy są na drodze do piekła, a my obojętnie na to patrzymy. Widzimy również wielu żyjących tak, jakby mieli żyć wiecznie na ziemi, czy więc zadajemy im kłopotliwe pytania o śmierć? Jak pocieszamy osobę w depresji? „Nie martw się, wszystko będzie dobrze”? Czy tylko taką pociechę mamy do zaoferowania? Przypomina mi się wyraz twarzy pewnego chłopaka, którego podwoziłam. Kiedy już miał wysiadać, zapytałam: „czy chcesz, abym się pomodliła za ciebie?” Nie oczekiwał, że w tamtym momencie się pomodlę za niego, był zszokowany, ale ucieszony. Ja modliłam się „modlitwą ewangelizacyjną”, co znaczy głosiłam mu kerygmat w modlitwie, doprowadziwszy go do otwarcia serca Jezusowi. Jak pocieszamy ludzi? Czy „pociechą, jakiej doznajemy od Boga” (2Kor 1, 4)?

Na początku lipca miałam niezwykłą sytuację. Było to w ostatnim moim tygodniu pobytu w Australii. Byłam wykończona fizycznie, gdyż przez ostatni tydzień pakowałam się i załatwiałam ostatnie sprawy w Adelaide. Spałam więc po kilka godzin na dobę, a tej nocy, po której nastąpiła sytuacja, o której chcę napisać, nie spałam w ogóle. Byłam wyczerpana, marzyłam tylko o śnie. Był poranek, a ja przyleciałam z Adelaide do Sydney na „Hillsong” konferencję. Marzyłam tylko, żeby jak najszybciej z lotniska dostać się do domu znajomych i pójść spać choć na kilka godzin. Wysiadłam z kolejki na właściwej stacji i w związku z ciężką walizką, chciałam skorzystać windy, aby znaleźć się na ulicy. Do tej samej windy wsiadła starsza kobieta, która zaczęła się do mnie uśmiechać i mówić, że mam ładne włosy. Miała europejski akcent. Ze zmęczenia nie miałam ochoty z nią się wdawać w rozmowę, tylko się uśmiechnęłam, ale ona mnie zapytała, skąd jestem, więc powiedziałam, że z Polski. Na to ona wykrzyknęła po polsku: „Polka?” No i moje marzenie o jak najszybszym dostaniu się do łóżka szybko się rozwiało. Kobieta ta zaczęła mi opowiadać o swoim życiu w Australii, rodzinie, problemach, itp. Opowiadając o sobie, prawie nie dopuszczała mnie do głosu. Miała wiele złych życiowych doświadczeń, była przygnębiona i płakała. Zapytałam więc, czy mogę się za nią pomodlić, a ona się bardzo ucieszyła. Modliłam się za nią, a potem ją ewangelizowałam, po czym zapytałam, czy chce przyjąć Jezusa jako osobistego Pana i Zbawiciela. Ona z rozrzewnieniem powiedziała, że tak. Ta kobieta potem poszła swoją drogą bardzo radosna i „lekka”, a ze mnie całe zmęczenie zeszło, co było faktycznym cudem.

Tylko ode mnie zależało, co zrobię: czy otworzę swe usta do „współnarzekania”, czy pozbędę się jej, bo jestem zmęczona, czy dam jej to, co mam najcenniejszego: Jezusa, który jest żywy. Wokół nas wielu uważa Go jako umarłego, lub siedzącego po prawicy Boga i nie za bardzo zainteresowanymi sprawami ludzi. Kto im powie o żywym Jezusie, jeśli my będziemy milczeć? Podoba mi się odpowiedź Apostołów, kiedy Żydzi kazali zamknąć ich w więzieniu, zabroniwszy im głosić pod wieloma groźbami. Piotr i Jan powiedzieli: „my nie możemy nie mówić, cośmy widzieli i słyszeli” (Dz 4, 20). A my w naszych paputkach, najedzeni i komfortowo siedzący w fotelach, śpiewamy: „Panie Jezu zabierzemy Cię do domu, Panie Jezu nie oddamy Cię nikomu...”

1 komentarz:

Unknown pisze...

Dziekuje Ci Honoratko za to co piszesz, jest to dla mnie zacheta i ponagleniem do modlitwy za drugiego czlowieka i ewangelizacji.
Sam wiele dostalem od Boga dlatego tym wiecej winien jestem czynic. Cieszy mnie Twoja historia!