Dlaczego założyłam bloga

Pisanie tego bloga jest wyrazem mojego posłuszeństwa Bogu, który już przed kilkoma laty zachęcał mnie do pisania. Celem jego jest zaświadczenie, że Jezus jest żywy i realny, a Bóg działa w życiu wierzących, którzy Go szukają i Jemu wierzą. Jest pisany ku zachęcie i inspiracji, aby z wytrwałością i pasją podążać za Jezusem. Zasadą Bożą jest, że prawda wyzwala. To, co piszę, przyniosło wolność do mego życia, więc wierzę, że przyniesie i do Twojego, o to też się modlę… A jeśli poczujesz się zachęcony/-a moimi postami, poleć proszę tego bloga swoim znajomym, aby Imię Jezusa było uwielbione „przez dziękczynienie wielu.” Zachęcam Cię jednak przede wszystkim do medytowania nad Biblią, aby "zaświeciła ci prawda Ewangelii" (Ef 4, 17-24).
Istnieje możliwość zamówienia książki, która powstała w oparciu o teksty z bloga. W celu zakupu proszę o kontakt na maila hakiiki@gmail.com

Bieżące informacje z misji w Ugandzie (2010-2013):

Jak czytać bloga

Zachęcam do chronologicznego czytania bloga. W tym celu proszę najpierw wejść do archiwum (po lewej stronie pod ulubionymi linkami) i wybrać rok 2007, a następnie zjechać na sam dół strony.

poniedziałek, 1 października 2007

Pogrzeby, Home Again, król Tooro i łaska

Nie miałam możliwości wstawić posta wcześniej, gdyż od ponad tygodnia nie mieliśmy dostępu do Internetu. Faith nie miała pieniędzy na zapłacenie rachunku. Kiedy jedni moi przyjaciele w Polsce dowiedzieli się o tym, dali nam pieniądze na ten cel. Dziękuję Wam z całego serca! Niech Pan zaspokoi wspaniale każdą Waszą potrzebę!

Dwa tygodnie temu byłam na dwóch pogrzebach w jednym dniu :( Zwyczajem mieszkańców wioski jest przyjść na pogrzeb, dlatego Faith chodzi na wszystkie pogrzeby we wsi, a nawet wcześniej już towarzyszy takiej rodzinie. Jak tylko się dowie, że ktoś zmarł - niemal natychmiast jedzie do takiej rodziny, żeby być z nimi i wesprzeć ich na duchu. Pogrzeb na ugandyjskich wsiach wygląda bardzo podobnie jak w Polsce na wsiach, tyle że najczęściej odbywa się przy domu i osoba jest chowana w mogile przy domu. Tylko w miastach są cmentarze. Jeżeli osoba była wyznania katolickiego lub anglikańskiego to Msza odbywa się właśnie przy domu. Pierwszy był pogrzeb młodej dziewczyny, która została potrącona przez samochód w Kampali. Pisałam jakiś czas temu, że trzeba tam być bardzo ostrożnym jako pieszy, bo kierowcy jeżdżą jak szaleni. Drugi pogrzeb był starszej kobiety, której siedmioro dzieci zmarło wraz z synowymi i zięciami wskutek AIDS. Kobieta ta mimo wszystko trzymała się dzielnie i wychowywała sama dwanaścioro wnucząt, a wraz z nimi była pod opieką „Bringing Hope”. Prawie wszyscy wnukowie są już dorośli. Jest jeden 15-letni chłopak Moses, którym miała się zaopiekować po śmierci babci dalsza rodzina. Na pogrzebie Faith zapytała go, czy chce zostać z rodziną, czy ma go zabrać do sierocińca. Zaskoczyło mnie kiedy powiedział, że chce, żeby go zabrała. Z tego, co wiem, on bardzo ufa Faith, że chce dla niego jak najlepiej, bo doświadczył tego w ciągu 6 lat bycia pod opieką „Bringing Hope”. Tak więc przenieśliśmy go kilka dni temu do sierocińca, który nosi nazwę „Home Again” (dom ponownie). Faith nie pozwala, żeby ktokolwiek mówił „sierociniec”. Mówi: „robimy wszystko, by te dzieci miały ponownie swój dom”.

W ubiegłym tygodniu spędziłam wieczór z tymi dziećmi, gdyż miały tydzień modlitwy za różne sprawy i chciałam się dołączyć do tych modlitw. Wspólne uwielbienie z nimi było dla mnie wielką zachętą. Dzieci te modlą się w taki sposób, w jaki nigdy w moim życiu nie widziałam dzieci modlących się: z wielkim zaangażowaniem i wiarą. Myślę, że to wielka zasługa Faith oraz Ewy - wychowawczyni domu dziecka. Chciałabym, żeby każdy z Was miał okazję ich posłuchać. Niestety większości nie rozumiałam, bo się modlą w swoim języku, ale czasem ktoś dla mnie tłumaczył. Mam bardzo na sercu te dzieci, gdyż mieszkają w tak opłakanych warunkach, że serce się kraje. W domu Faith mieszkają poza Faith, mną i bratem Faith, cztery młode dziewczyny, które pomagają w prowadzeniu domu, a są uczennicami w szkole zawodowej. Nasze posiłki są znacznie lepsze, niż w większości ugandyjskich domach, gdyż trzy razy w tygodniu jemy mięso :) Kiedy je się posiłek nie należy brać więcej na talerz, niż można zjeść, gdyż jest niewłaściwym zostawianie niedojedzonego jedzenia na talerzu, głównie z powodu panującej tu biedy. Przy pewnej kolacji, gdy jedna dziewczyna zostawiła na talerzu ryż i mięso, Faith strasznie się zezłościła na nią. Nakrzyczała na tę dziewczynę, że nie docenia tego, co ma, że „jej dzieci” w „Home Again” jedzą codziennie przez okrągły rok fasolę i posho, a ona śmie zostawiać na talerzu ryż i mięso! Pomyślałam wtedy o naszych domach, gdzie często wyrzucane jest jedzenie. Dzięki mojej mamie, która mnie tak wychowała, ja zawsze starałam się szanować jedzenie i starannie robiłam moje zakupy, żeby nic się nie marnowało, ale i tak czasem wyrzucałam jedzenie. Kiedy jesteś w Afryce i obserwujesz tutejszą biedę, robi ci się bardzo wstyd na myśl o marnowanym jedzeniu. Już teraz widzę, jak bardzo zmienia się moje nastawienie do tego, co mamy w Polsce – z narzekania na wdzięczność. Kiedyś byłam „typem narzekającym” na sytuację gospodarczo-polityczną w naszym kraju. Nie sądzę jednak, abym po życiu w Afryce narzekała na cokolwiek. Niezwykle mi brakuje możliwości kąpieli w wannie lub wzięcia prysznica, gdyż jak wiecie, codziennie myję się w misce z powodu skromnych warunków, w jakich żyjemy. Brakuje mi tak wielu rzeczy, do których przywykłam w Polsce, że czasem jest to przyczyną pokus, aby wracać do domu. Nie poddaję się jednak i nie poddam się, choć muszę uczciwie przyznać, że nie jest mi lekko i niemal codziennie mam myśli o powrocie do domu. Jestem jednak przekonana, że jestem w miejscu mojego powołania, dlatego dziękuję Bogu, że pozwala mi „zwyciężać w Jezusie”.

W Księdze Rodzaju w rozdziale 15 czytamy, że Abraham miał złożyć ofiarę. Jednakże w czasie oczekiwania na Boży ogień, który miał przejść przez ofiarę, nadleciały sępy, które próbowały się dobrać do ofiary. Czytamy, że Abraham je odpędził. Jest to dla nas duchową lekcją, że w sytuacji naszego poświęcenia zawsze pojawią się „sępy”, czyli różnego rodzaju podszepty diabelskie, aby zniszczyć naszą ofiarę, lecz co my powinniśmy zrobić? Co zrobił Abraham? Po prostu je odpędził. Piotr Apostoł pisze w swoim liście: „wiecie, że diabeł jak lew ryczący krąży, szukając kogo pożreć; mocni w wierze przeciwstawcie się jemu, a ucieknie od was”. Tak więc w wierze przeciwstawiam się różnego rodzaju duchowym „sępom”. Wszystko zaczyna się od myśli, jak czytamy w Biblii – toczy się bitwa o nasz umysł i niełatwo jest wypełnić radę św. Pawła: „wszystko, co jest prawdziwe, co godne, co czyste, co sprawiedliwe, co miłe, co zasługuje na uznanie, jeśli jest jakąś cnotą i czynem chwalebnym, to miejcie na myśli” (Flp 4, 8). Jakie są nasze myśli? Jak często myślimy raczej o tym, co nie jest prawdziwe, ani godne, ani czyste, ani sprawiedliwe, ani nie zasługuje na uznanie i sami się pchamy w pułapkę diabła. Ten, kto potrafi kontrolować swoje myśli, aby je przestawiać na właściwy „Boży tor” jest prawdziwie na drodze do zwycięstwa w każdym wymiarze swego życia: fizycznym, psychicznym i duchowym!

Pisałam jednak o dzieciach z „Home Again”. Kiedy odwiedziłam ich ostatnio, Faith pokazała mi pewne owady na ścianie pokojów, które wyglądały jak małe, czarne biedronki i powiedziała: „to są „bedbags”, które żywią się ludzką krwią, ze ścian przechodzą na ciało i piją krew. Mamy ich wiele tutaj w tym budynku, ale pozbycie się ich jest kosztowne i nie stać nas na to”. Kiedy się o tym dowiedziałam, to odechciało mi się odwiedzać „Home Again”, gdyż zawsze jest ryzyko, że jakiś „bedbag” urządzi sobie na mnie ucztę. Zamierzałam nawet zostać z dziećmi na noc, ale jak Faith pokazała mi, że bedbags gnieżdżą się w drewnie w przerwach na łóżkach, na których śpią dzieci, to stchórzyłam. Oczywiście będę nadal odwiedzać dzieci z sierocińca, ale nie wiem, czy się odważę, aby zostać tam na noc.

Rozmawiałam też ostatnio z wychowawczynią „Home Again” o potrzebach dzieci. Nie mogłam uwierzyć, kiedy mi mówiła o tym, co potrzebują, bo wydawało się jakby nie mieli kompletnie nic. Nie mówię tu tylko o osobistych potrzebach dzieci, ale także o potrzebach sierocińca. Mają na przykład tylko 3 miski na 31 osób. Nie mają pościeli, śpią pod kocami, nie mają poduszek. Maja tylko kilka lamp, a potrzebują trzy razy więcej. Dzieci nie mają nawet bielizny osobistej!!! Wielką potrzebą są moskitiery, bo komary przenoszą malarię i średnio raz w miesiącu dzieci łapią malarię, która czasem jest zagrożeniem dla życia. Zapisałam wszystkie ich potrzeby w arkuszu Excel i wyszło mi 50 pozycji. Nie mówiąc już planie urozmaicenia ich jedzenia, gdyż jak wiecie, jedzą codziennie fasolę i posho (gotowana mąka kukurydziana). Czy wyobrażasz sobie siebie jedzącego cały rok dzień po dniu to samo? Tak bardzo mi żal tych dzieci, jak i wielu innych, które spotykam tu każdego dnia. Faith otrzymała pieniądze z USA na budowę nowego budynku sierocińca, ale nie wystarcza na wykończenie go, ani na zakup nowych łóżek (gdyż jak wiecie w starych łóżkach żyją bedbagi, a nie chcemy ich zabierać do nowego miejsca). Gdyby ktoś z was poczuł się zainspirowany do zasponsorowania łóżka, albo krzesła, albo pościeli, albo czegokolwiek innego – proszę skontaktujcie się ze mną na maila.

Ostatnio w niedzielę Faith przemawiała w kościele i zachęcała ludzi z kościoła do podzielenia się tym, co mają. Byłam wzruszona jak ci, którzy żyją w biednych warunkach dawali na przykład: kurę, dwa kubki fasoli, miskę ziemniaków, 500 szylingów (1zł), 7 kubków mleka, itp. dla dzieci z „Home Again”. Jak wiemy z Biblii, kiedy dzielimy się z biednymi tym, co mamy to nam nie ubywa – taka Boża kalkulacja :) Znamy tę kościelną piosenkę: „dzielmy się wiarą jak chlebem”, ale często w życiu wierzących okazuje się, że nie tylko nie dzielimy się wiarą, ale nawet chlebem…

Tydzień temu w kościele pewna kobieta złożyła świadectwo, które mnie bardzo poruszyło. Ktoś ukradł jej w nocy dwie kury z kurnika, a ta kobieta jest biedna. Jak rano się spostrzegła, to bardzo się zasmuciła. Postanowiła się jednak nie poddawać zwątpieniu, ale modliła się o to, żeby jej kury się odnalazły. Jak można odnaleźć dwie kury po wielu godzinach? Mało to kur we wsi i na rynkach? Wydaje się to tak absurdalne, ale ta kobieta modliła się z wiarą. Modlić się z wiarą oznacza oczekiwać. Faith powiedziała mi kiedyś, że o pewne rzeczy modli się tylko raz i je otrzymuje! To się nazywa wiara! Tak więc ta kobieta modliła się przez kilka dni, nie poddając się zwątpieniu i jednocześnie szukając tych kur na rynkach w okolicy. Niezwykłe jest to, że je znalazła!!! Rozpoznała swoje kury, kiedy zobaczyła, jak ktoś je niósł, ale ta osoba wyparła się, że ich nie ukradła, tylko kupiła i wskazała od kogo. Kiedy razem dotarli do wskazanej osoby, ta również się wyparła. Wtedy ta kobieta wykrzyknęła do Boga: „weź mnie pod swoją opiekę, okaż się sprawiedliwy, przecież wiem, że to moje kury”. Wtedy ta druga osoba się przyznała, że je ukradła i kobieta ta odzyskała swoje kury. Czy możecie to sobie wyobrazić? Wydaje się to tak nieprawdopodobne oraz fakt, że głośnym ogłoszeniem Bożej sprawiedliwości przez tę kobietę złodziej został zmuszony do przyznania się, pod wpływem Ducha Żyjącego Boga, który „przekonuje świat o grzechu”. Chwała Bogu, który troszczy się o nas i znając każdego z nas po imieniu bierze w opiekę tych, „którzy dniem i nocą wołają do Niego”, jak powiedział Jezus.

Byłam w Kampali kilka dni temu, aby odnowić moją wizę. Udałam się tam z Wincentem, który jest wolontariuszem „Bringing Hope”. Jego siostra pracuje w Urzędzie Emigracyjnym, dlatego postanowiliśmy poprosić ją o list polecający do właściwego urzędnika. Chwała Bogu za te koneksje, gdyż okazało się, że na lotniku zmieniono moja wizę z trzymiesięcznej na jednomiesięczną, ale nie poinformowano mnie o tym. Wobec tego dwa miesiące byłam nielegalnie w Ugandzie! Dzięki Bogu wszystko zostało pomyślnie załatwione. Wincent stoi mocno w autorytecie, który otrzymaliśmy od Jezusa. Powiedział mi, „Honia, kiedy ja gdziekolwiek idę jestem pewny Jezusa we mnie, bo nie jestem byle kim, ale dzieckiem wielkiego Boga i Jego łaska idzie przede mną, aby czynić ludzi przychylnymi mi”. Przypomina mi się biblijny Daniel, albo Józef Egipski, którzy mieli „łaskę w oczach ludzi”. Wierzę, że to dziedzictwo jest dziś z nami, bo o tym mówi też Słowo Boże, ale często z tego nie korzystamy i zamiast zachowywać się jak synowie i córki Wielkiego Króla, zachowujemy się jak dzieci wieśniaka. Tydzień temu byłam na celebracji rocznicy koronacji króla w Fort Portal. Widziałam króla regionu Tooro (gdzie mieszkamy) oraz prezydenta Ugandy z bardzo bliska, gdyż jako „Muzungu” usadzono mnie w pierwszym rzędzie. Król ma tylko 15 lat, a został koronowany jak miał 3 latka na miejsce ojca, który zmarł. Ten nastolatek zachowywał się dostojnie jak król i nawet jeśliby zdjęto z niego królewskie ubranie nadal powinien zachowywać się jak król, choć w stosunku do swojej mamy powinien być synem. Czy to nie jest lekcja dla nas? W stosunku do ludzi wokół nas powinniśmy się zachowywać jak dzieci królewskie, natomiast w stosunku do naszego Ojca w niebie powinniśmy przychodzić w uniżeniu. Natomiast my często mamy właśnie odwrotną postawę. Przychodzimy dumnie do Boga, a uniżamy się przed ludźmi. Czasem dlatego nasze modlitwy nie są wysłuchiwane, gdyż Bóg „pokornym daje łaskę, ale pysznym się sprzeciwia”.

Poproszono mnie, abym podzieliła się swoim świadectwem w naszym kościele pewnej niedzieli, co mnie przeraziło, gdyż nawet nie jestem w stanie zawsze wyrazić się po angielsku, a co tu dopiero mówić o głoszeniu po angielsku. Nie mogłam się jednak wycofać. Modliłam się więc na jaki temat mam mówić i zastanawiałam się, czy mam jakieś nauczanie, które mogłabym skopiować, ale Pan mi powiedział: „nie chcę, abyś powtarzała cudze nauczania, ja dam ci własne objawienie”. Tak więc modliłam się przez kilka dni, czekając na „objawienie” i je otrzymałam, a nawet trzy. Pisząc „objawienie” mam na myśli naukę, jaką możemy wyciągnąć z fragmentu Biblii, który nie wydaje się tak oczywisty. Następnym razem napiszę na blogu w skrócie to, co odebrałam z Księgi Rodzaju 29, 32-35. W każdym razie, kiedy się przygotowywałam, wielokrotnie chciałam się poddać, bo wydawało mi się, że mnie to przerasta. Biblia jednak mówi, że kiedy przychodzi Boża łaska, czyni nas zdolnymi zrobić to, czego nie potrafimy. Wzięłam więc tę łaskę i chociaż wydawało mi się, że nie dam rady – głosiłam dziś w kościele jakieś 80 minut po angielsku! Ludzie byli poruszeni, ja zresztą też, gdyż wiedziałam, że to nie moja zasługa, ale Pan przeze mnie działa. Po południu zadzwonił jeden pastor, aby mnie poprosić o głoszenie Słowa w jego kościele w najbliższym czasie. Mam też zaproszenia od kilku innych. Piszę o tym, aby was zachęcić do polegania bardziej na Bożej łasce, a nie na własnych możliwościach, bo jak pisał św. Paweł: „ilekroć jestem niedomagam, tylekroć jestem mocny”. Przypomina mi się sytuacja, kiedy byłam w Australii i pracowałam w Domu Starców. Był tam jeden pacjent, co do którego stale traciłam cierpliwość i potem się winiłam za to, ale nie potrafiłam znaleźć w sobie wystarczająco cierpliwości. Modląc się więc, wzięłam obietnicę z Listu do Hebrajczyków 4, 16: „Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę dla uzyskania pomocy w stosownej chwili”. „Stosowną chwilą” była niezdolność do bycia cierpliwą w tamtym momencie. Powiedziałam więc Panu w modlitwie: „ja Honorata jestem niezdolna do okazania cierpliwości temu pacjentowi, ale łaska Boża może mnie do tego uzdolnić”. Uwolniłam się od wysiłku starania się bycia cierpliwą i przyjęłam Bożą zdolność – łaskę, aby zmienić swe zachowanie. I co się stało? Byłam zszokowana mną samą, gdyż bez wysiłku wychodziła ze mnie miłość i cierpliwość do pacjentów. Zachęcam więc was wszystkich do porzucenia „wysiłków”, a wzięcia „łaski”, aby nasze chrześcijaństwo przestało być „wysiłkiem” bycia uczniem Jesusa, a stało się „przymną łatwizną”, dzięki łasce Bożej. Amen.

Brak komentarzy: