Dlaczego założyłam bloga

Pisanie tego bloga jest wyrazem mojego posłuszeństwa Bogu, który już przed kilkoma laty zachęcał mnie do pisania. Celem jego jest zaświadczenie, że Jezus jest żywy i realny, a Bóg działa w życiu wierzących, którzy Go szukają i Jemu wierzą. Jest pisany ku zachęcie i inspiracji, aby z wytrwałością i pasją podążać za Jezusem. Zasadą Bożą jest, że prawda wyzwala. To, co piszę, przyniosło wolność do mego życia, więc wierzę, że przyniesie i do Twojego, o to też się modlę… A jeśli poczujesz się zachęcony/-a moimi postami, poleć proszę tego bloga swoim znajomym, aby Imię Jezusa było uwielbione „przez dziękczynienie wielu.” Zachęcam Cię jednak przede wszystkim do medytowania nad Biblią, aby "zaświeciła ci prawda Ewangelii" (Ef 4, 17-24).
Istnieje możliwość zamówienia książki, która powstała w oparciu o teksty z bloga. W celu zakupu proszę o kontakt na maila hakiiki@gmail.com

Bieżące informacje z misji w Ugandzie (2010-2013):

Jak czytać bloga

Zachęcam do chronologicznego czytania bloga. W tym celu proszę najpierw wejść do archiwum (po lewej stronie pod ulubionymi linkami) i wybrać rok 2007, a następnie zjechać na sam dół strony.

wtorek, 31 lipca 2007

Szczur, kopytka i szkoła

Właśnie siedzę w klasie sierocińca, gdzie moi uczniowie pizą test z pierwszego tygodnia nauki angielskiego. Czuję się świetnie w roli nauczycielki, choć dość ciężko uczyć tych, którzy nie znają nawet podstaw angielskiego, ale wiem, że jest to możliwe. A moi uczniowie są wdzięczni. Wiele się wydarzyło od mojego ostatniego wpisu. Kilka dni temu obudziłam się w nocy, gdyż poczułam że coś łazi po mnie. Był to szczur!!! Mieliśmy trzy szczury w domu, ale już je pozbawiliśmy życia. Nie zareagowałam jak prawdziwa kobieta piszcząc, bo nie chciałam obudzić pozostałych domowników, ale wygoniłam go z mojego łóżka i bardzo starannie okryłam się moskitierą. Kenneth – brat Dyrektorki misji powiedział, że szczury zorganizowały zawody, że kto wejdzie na „Muzungu” (czyli białą osobę) i zatańczy na niej, zostanie zwycięzcą :) Z innych przygód to przy domu mamy koguta, który budzi nas codziennie o 5:00, piejąc trzy razy co 15 minut, poza tym przez tydzień mieliśmy w domu roczną sierotkę, która często nocy płakała, więc ostatnio trochę niedosypiałam. Jednakże kilka dni temu dostałam zatyczki do uszu, więc już teraz dobrze śpię, aż do 6:30 :)

Raz w tygodniu we wtorek mamy w kościele nocne czuwanie od 21:30 do 1:30. Potem niektórzy śpią w kościele i wstają o 5:00 żeby modlić jeszcze przez parę godzin rano. Byłam tam w ubiegły wtorek, bardzo mi się podobało.

Tydzień temu pojechaliśmy na ślub znajomego dyrektorki do innej wioski. Byliśmy wielką atrakcją. Wydawało się, jakby wiele z nich po raz pierwszy w życiu widziało Muzungu. Stale się nam przypatrywali, szczególnie na weselu, gdzie byliśmy otoczeni mnóstwem miejscowych, którzy nie spuszczali z nas oka, jak wysiedliśmy z samochodu. Usadzono nas na honorowych miejscach, gdzie wszyscy nas bacznie obserwowali. Jak im machałam, wszyscy mi odmachiwali, ale najwięcej śmiechu przyniosło, jak im posyłałam całuski. Wszyscy się zanosili od śmiechu, gdyż w kulturze ugandyjskiej nie znają posyłania całusków, ale wolno je posyłać tylko do dzieci i kobiet.

Ludzie utrzymują się tu głównie z własnych plonów ziemi. Uprawia się tu ziemniaki, słodkie ziemniaki, kasawę (smakuje jak ziemniaki), kapustę, marchew, cebulę, banany słodkie i takie bez smaku - do gotowania, które po ugotowaniu tez smakują prawie jak ziemniaki, fasolę, awokado, pomidory. Codziennie jemy fasole, ziemniaki, cos takiego jak naleśniki, tylko twardsze i nie słodkie (czapati), ryż, kapustę i czasem inne z wymienionych wyżej oraz czasem mięso, najczęściej wołowinę i wieprzowinę. Dziewczyny z sierocińca, które pomagają w domu dyrektorki, nie umieją zbytnio gotować, ale przyjeżdża do nas czasem kuzynka dyrektorki – Margaret, która gotuje bardzo pyszne rzeczy z wymienionych wyżej składników. Próbuje uczyć tego dziewczyny z sierocińca. Z owoców to jemy prawie codziennie: banany i ananasy (są bardzo słodkie, bardzo smaczne) oraz coś takiego co nazywa się jackfruit (dżekfrut), ale mi to nie smakuje, ma dziwny smak, jakby zepsuty banan. Poproszono mnie też o ugotowanie czegoś, więc ugotowałam kopytka oraz leczo. Nauczyłam ich też, jak zrobić biały ser z krowiego mleka, który niestety smakował tylko kilku osobom, które potem żartowały, że z tego sera zrobimy trutkę na szczury. Słyszałam, że takie dobre jedzenie skończy się wraz z wyjazdem wolontariuszy z USA. Potem zapewne będę jeść to, co zwykle jedzą biedni ludzie na wsiach, czyli ryż, fasolę i kapustę, a raz w tygodniu mięso. Myślę, że przyzwyczaję się jakoś do tego skromnego jedzenia. Pan Jezus jak przyszedł też stał się "jednym z nas" i nie wybrzydzał :) a w porównaniu ze ślicznym Niebem - to dopiero było wyrzeczenie! Dzięki Mu niech będą za zbawienie i życie wieczne, które mamy przez wiarę w Jego Imię!

Tylko w biurze jest generator prądu, wiec tylko tam mogę naładować laptop i komórkę oraz sprawdzić maile. Dyrektorka jest zajęta w biurze cały tydzień, wiec nie za bardzo mam jak sprawdzać maile, bo mogę to zrobić tylko na jej komputerze.

Jest tu mnóstwo potrzeb finansowych. Zauważyłam, że niektóre dziewczyny z sierocińca nie maja butów lub zbyt wiele ubrań. Nie noszą biustonoszy, bo nie maja, a „maja czym oddychać”. Wiec myślałam też, żeby im kupić biustonosze, buty, materiały na sukienki, ale nie mam wystarczającej ilości pieniędzy, więc gdyby ktoś z czytających poczuł się zainspirowany do ofiarowania jakieś kwoty na te cele lub inne, proszę o kontakt na maila. Dziewczyny uczą się krawiectwa, wiec mogłyby sobie coś uszyć, co byłoby taniej. Mamy też w kościele 20 osobowy chór i jest ich marzeniem mieć te same stroje, kiedy występują w kościele. Uszycie ich kosztowałoby jakieś 500 zł. Dyrektorka misji ma wiele pomysłów, marzeń i wizji, co chciałaby zrobić dla tej społeczności. Maja przyjść jakieś znaczne pieniądze z USA, za które będzie zbudować szpital. Jej „malutkim” marzeniem jest mieć projektor, czyli rzutnik. Gdybyśmy go mieli, można by to robić wiele inicjatyw edukacyjnych, a także mieć coś w rodzaju „chrześcijańskiej dyskoteki,” przez co moglibyśmy przyciągnąć młodzież z okolicy, nawiązać relacje i ewangelizować. W grudniu będzie tu duża chrześcijańska konferencja młodzieżowa (ok. 1000-2000 osób). Moglibyśmy mieć niezwykły wpływ na te młodzież, używając projektor. Taki projektor kosztuje od 3000 zł, czyli ok. $1000. Wierze, ze Bóg w jakiś sposób da nam pieniądze na ten cel. Czy możecie sobie wyobrazić osoby z wiosek, które cale życie żyją bez elektryczności i komputerów, kina, teatru itp., które nagle mają możliwość dotknąć tego, co dla nas jest codziennością? Mówię tu o użyciu projektora, aby głosić Ewangelię (mamy wiele pomysłów na to) oraz edukować ich. Procent społeczności ugandyjskiej, która skończyła uniwersytet nie przekracza 20%, szkoły średniej – 40%, kursów zawodowych – 50%. Szkoły podstawowe są rządowe, czyli bezpłatne, ale za kolejne stopnie edukacji trzeba płacić, a ludzie są biedni. Dzieci i młodzież mają też wiele obowiązków w domu, po szkole, wiec nie maja czasu nawet żeby się uczyć. Nie ma sieci wodociągów, więc wodę trzeba nosić ze źródeł. Tak wiec, kończąc podstawówkę, niektórzy nawet nie potrafią dobrze liczyć, nie mówiąc już o innych wiadomościach. Nie rozwija się tu też zdolności dzieci, czy młodzieży. Marzy mi się użycie projektora także w tym celu (mam parę pomysłów). Dużym problemem dla ludzi jest nieznajomość języka angielskiego, który jest językiem narodowym. Wobec tego mają ograniczone możliwości zdobycia pracy. Dlatego cieszę się ogromnie, że Bóg mnie postawił w miejscu ich potrzeb: uczę angielskiego 55 osób z sierocińca, a jest to bardzo prawdopodobne, ze ta liczba z czasem się zwiększy. Dyrektorka (musze kiedyś o niej napisać więcej, gdyż jest niesamowitą osobą), potrzebuje asystentki, bo jest przepracowana. Wobec tego, ze znam się na komputerze, będę szkolić jej przyszła asystentkę/-i, a z czasem i więcej osób, dając im możliwości posiadania tego rodzaju umiejętności, a wiec pozyskania pracy. Mam też bezpośrednią możliwość chrześcijańskiego wpływu na dzieci (a przez to i ich rodziców), bo uczę w szkole niedzielnej, a także będę szkolić ich nauczycielkę, która będzie kontynuować moją pracę w szkole niedzielnej. W przyszłości będę szkolić więcej nauczycieli szkółki niedzielnej z okolicy. Myślę tu także o potencjale posiadania projektora, bo w naszej wiosce jest około 1000 dorosłych, ale 2000 dzieci i młodzieży do lat 18. Użyciem projektorem można by było ich przyciągnąć do Jezusa (mam kilka pomysłów). Mamy też plany ewangelizacji okolic, używając projektora.

Ubiegłej niedzieli, przygotowując się do prowadzenia zajęć w szkółce niedzielnej o stworzeniu świata, Bóg dał mi prostą piosenkę: „God created people in His own image, alleluja.” Piosenka ta podobała się dzieciom, a potem reszcie Kościoła, kiedy zaprezentowaliśmy ją na zakończenie. Jeden z pastorów powiedział, że właśnie przemieściliśmy się o „whole another level”, a to wyrażenie znaczy „znaczne przemieszczenie się z jednego poziomu na inny”, ale to znaczy tak jakby ktoś z pierwszej klasy podstawówki nagle został przeniesiony do pierwszej klasy liceum z powodu osiągnięć. Taki komplement bardzo mnie ucieszył, bo naprawdę mam „Boże ambicje” formacji duchowej tych dzieci, których potencjał tak naprawdę w ugandyjskich kościołach jest bardzo lekceważony. Proszę was o modlitwę, abym dała się Bogu inspirować do kreatywnego podejścia w wielu zajęć na tej misji.
Tych troje Australijczyków, którzy przyjechali tu ze mną na początku lipca wyjeżdża już 2 sierpnia, ale przyjeżdża 15-osobowa grupa Amerykanów, która zostaje do 10 sierpnia. W tej grupie będzie pielęgniarka, która zostanie do początku września. Potem będę tu jedynym „Muzungu”, aż do grudnia, kiedy znów mają przyjechać jacyś wolontariusze z USA.
Wśród wolontariuszy jest 25-letni Amerykanin – Travis, który przyjechał tu na miesiąc jako wolontariusz w 2004 i po powrocie do domu Bóg go zainspirował do założenia non profit organizacji charytatywnej „Global Suport Mission” (zobaczcie stronę internetową http://www.globalsuportmision.org/ są tam filmy i zdjęcia m.in. z mojego obecnego otoczenia). Travis jest tutaj od czerwca, a z Ugandy jedzie do innej organizacji w Nairobi w połowie sierpnia. Ostatnio w kościele Travis mówił swoje świadectwo i wspomniał o tym, ze wierzy w Boga, który zaopatruje, gdyż stan jego konta w tym momencie jest 0. Wierzy jednak, ze jest w miejscu Bożego powołania i dlatego zrezygnował z pracy, aby się poświęcić zdobywaniu funduszy dla takich organizacji jak „Bringing Hope” w wielu biednych krajach na całym świecie oraz wysyłaniu wolontariuszy do tych organizacji. Taka osoba jak on jest dla mnie wielka zachętą, dlatego potem (czując inspirację od Boga) dałam mu moje ostatnie $50. Po pierwsze byłam posłuszna Bogu, po drugie Bóg przez to pokazał Travisowi, że się o niego troszczy, a po trzecie ja mam swój udział w „duchowych owocach” jego dzieła, gdyż kiedy my dajemy pieniądze na jakieś dzieła, to choć sami w nich nie uczestniczymy, to w oczach Boga mamy w nich udział i nie utracimy naszej zapłaty w życiu przyszłym.
Ugandyjczycy, oprócz nadanego im przez rodziców imienia, muszą mieć także inne – jedno ze specjalnych 12 imion, które mają specjalne znaczenie. To imię używa młodsza osoba, zwracając się do starszej, gdyż ze względu na respekt, nie może zwracać się do niej po imieniu. Postanowiono więc i mnie nadać specjalne imię i chciano mnie nazwać „Aboli”, co znaczy „ukochane dziecko” (takie imię ma dyrektorka), ale znając kilka z nich – ja wybrałam sobie „Akiki”, bo podoba mi się jego znaczenie – „zdobywca narodów”. To imię z przeznaczeniem. Wierzę, że są tu dla mnie pola do zdobycia dla Jezusa, w tym właśnie szczególnym miejscu, gdzie Bóg mnie postawił.
Jestem tu bardzo bezpieczna, a wszyscy się o mnie troszczą i odnoszą z wielkim szacunkiem, jak w Polsce do biskupa. Cieszę się, że tu jestem, czuję się tu coraz bardziej jak u siebie. Dyrektorka Faith Filo jest 35-letnią kobietą o bardzo silnej osobowości i autorytecie oraz mocnym duchu. W 2000r. Bóg powiedział jej, żeby zrezygnowała ze swej pracy i założyła organizację, troszcząc się o biednych i chorych w wiosce rodzinnej. Przez wiele lat zmagała się z problemami finansowymi, jednakże pomogła wielu osobom. Organizuje też różnego rodzaju pomoc dla innych ludzi w okolicy, którzy pomagają sierotom i chorym na AIDS. Założyła też 2 sierocińce i przychodnię. Przeszła wiele, jak również diabeł wielokrotnie próbował ją zatrzymać lub ograniczyć jej działanie, m.in. przez czary czarowników. Kiedyś napiszę o niej więcej, zresztą mam jej pomóc w napisaniu książki, która już wiem, że będzie fascynująca, jak i jej życie. Ona jest w Bogu cały czas, często śpiewa na Jego chwałę, pracując w biurze lub w innych okolicznościach. Mamy dobry kontakt, ona lubi mnie, ja bardzo lubię ją i czuję wielki respekt dla niej za to, co przeszła i co robi. Powierzam ją więc waszej modlitwie.

poniedziałek, 16 lipca 2007

Pierwszy tydzień w Ugandzie

Przyleciałam do Enteebe w Ugandzie o godzinie 18:45 w poniedziałek 9 lipca. Na lotnisku czekali na mnie przedstawiciele organizacji „Bringing Hope To The Family” Bob i Margaret. Zabrali mnie samochodem do Kampali, stolicy Ugandy, do domu Faith Kaihira założycielki organizacji, gdzie miałam zostać jedną noc. Następnego dnia miały przyjechać trzy inne osoby z Australii i razem mieliśmy jechać do wioski położonej ponad 200 km na zachód od Kampali. Pierwsza doba w Kampali była ekscytująca. Wszystko było inne i zaskakujące. Również w pewnych negatywnych aspektach. Dom Faith nie ma generatora prądu, a łazienka i kuchnia są bardzo prowizoryczne. Nie ma też bieżącej wody. Miasto pełne kurzu i szalonych kierowców. Ludzie jednak bardzo życzliwi i mili. Temperatura przyjemna.

Następnego dnia po odebraniu z lotniska pozostałej trójki, około 17:00 wyruszyliśmy w drogę. Nie spodziewałam się, że będzie taka długa i męcząca. Zmęczenie i przeziębienie dawały mi się we znaki. Na miejscu byliśmy po 22, gdzie zastaliśmy czekających na nas Faith i dziewczyny z sierocińca, które pomagały przy kolacji. Nie było światła, więc wszystko odbywało się po omacku przy blasku latarek i świec. Brzmi nieźle, ale wcale to nie było takie ekscytujące. Warunki są niełatwe do zaakceptowania przez osoby z tzw. „świata cywilizowanego,” jak np. toaleta na dworze w pomieszczeniu z dziurą w podłodze, brak bieżącej wody, a więc prysznic polegał na otrzymaniu wody w misce i zabraniu tego do innego pomieszczenia, gdzie można było się umyć. Dom gościnny to około 80m2 parterowy dom 5-pokojowy, niewykończony, z wieloma łóżkami w każdym niedużym pokoju, wąskim korytarzem i ciasną jadalnią. Nie ma sufitow w pokojach, ani drzwi, tak wiec slychac wszystko. Trudno odpoczac w takich warunkach. Kogut budzi nas codziennie przed 6 :) Jest bardzo punktualny. Było bardzo tłoczno, szczególnie na drugi dzień, kiedy 10-osobowa grupa Amerykanów z „Global Suport Mission” przyjechała z wycieczki. Oni przybyli tu tydzień wcześniej, a wyjeżdżali w środę.

Niestety okazało się, że dzieci z sierocińca (w wieku od 2 lat do 13 lat) oraz dziewczęta i chłopcy (w wieku od 14 do 27 lat) z drugiego sierocińca w większości nie mówią i nie rozumieją po angielsku. Czułam się więc zagubiona i wyizolowana. Przygnębiona nędzą, którą widziałam dookoła. Takiej biedy nie zobaczycie w najbiedniejszym domu w Polsce. Dzieci noszące 5, 10 litrowe kanistry z wodą i chrust na opał, mężczyźni stojący bezczynnie na ulicach, kobiety pracujące ciężko w polu - wszystko to mnie przygnębiało. Powiem szczerze, że płakałam w drugi dzień - chciałam się pakować i wracać do Polski. Bardzo trudno było mi się tu odnaleźć, gdyż ta organizacja działa na innych zasadach, niż się spodziewałam. Nie ma tu dla mnie przygotowanego zadania do zrealizowania, raczej muszę znaleźć swoją lukę i ją wypełnić. Gdyby nie fakt, że jestem pewna, iż Bóg mnie tu wezwał, już by mnie tu nie było. Nigdy nie było mi tak ciężko w żadnej służbie, jak tu. Jednocześnie wiem, że „kto sieje w smutku, żąć będzie w radości” i że „w ucisku mam być cierpliwa.”

Po spędzeniu kilku dni tutaj widzę więc kilka opcji działania. Będę uczyć angielskiego w sierocińcach, pomagać w szkole niedzielnej oraz może uczyć angielskiego młodsze dzieci. Prawdopodobnie w miarę upływu czasu będę zajmować się i innymi rzeczami. Faith prosiła mnie także o zrobienie kartotek wszystkich dzieci. Pojawiło się też inne ciekawe zadanie do zrealizowania, a mianowicie Faith chciałaby napisać książkę o historii „Bringing Hope…,” więc zaoferowałam się do spisania jej historii. Kiedy myślałam kilka lat temu o misjach, myślałam raczej o ewangelizacji, czyli pozyskiwaniu nowych wierzących. Natomiast tutaj w Ugandzie będę pracować z chrześcijanami, utwierdzając ich wiarę oraz zaspokajając ich socjalną potrzebę znajomości języka angielskiego. Znajomość angielskiego pozwoli im dostać jakąkolwiek pracę. Faith powiedziała, że nie mają tu zbyt wiele wolontariuszy, szczególnie długoterminowych. Od czasu do czasu, ktoś tu przyjeżdża, ale niezbyt często. Była tu nawet w 2004 roku przez miesiąc jedna Polka z Krakowa. Będę chciała się z nią skontaktować.

Jest piątek - za chwilę idę do młodszego sierocińca bawić się z dziećmi, a potem do tego starszego grać z dziewczętami w różne zabawy, ucząc ich przy tym angielskiego. Czy moja rola tu w tej misji jest niezastąpiona? Czy przyniesie jakąś zmianę na lepsze? Czy moja obecność tu sprawi różnicę w czyimś życiu? Bóg to wie. Ja wiem, że wolą Bożą dla mnie na najbliższe kilka miesięcy jest pobyt tu, gdybym nie była tego pewna, już byłabym w drodze powrotnej, bo wszystko tutaj wydaje się mnie przerastać. Bóg jednak zachęca nas, kiedy czujemy się bezsilni: „wystarczy ci mojej łaski, moc bowiem w słabości się doskonali.” Polegam więc tylko na mocy Bożej, która wierzę, że objawi się w moich słabościach.

Kiedy kończę ten post jest już niedziela wieczór. Byłam rano w kościele. Nabożeństwo trwało „tylko” 3,5 godziny, bo czasem trwa dłużej. Nikt się jednak nie nudził. Uwielbienie było radosne i głośne. To cudowne było widzieć ich tańczących dla Boga z całą pasją i choć śpiewało niewiele ponad 100 osób w kościele przy wtórze kilku bębnów wydawało się, że śpiewa 500 osób. Na zakończenie modliliśmy się o uzdrowienie wielu osób i oni doświadczyli mocy Bożej! Chwała Bogu! Kupiłam przed wyjazdem balony, które potem rozdawałam dzieciom, ku ich wielkiej radości.

Miejscowi są tu bardzo przyjaźni, przystają, rozmawiają z tobą, jak potrafią, dzieci stale machają, uśmiechają się i chcą, żeby się z nimi bawić. Dzieci bardzo biedne w brudnych podartych ubrankach. Tak bardzo mi ich żal i zastanawiam się, co ja mogę dla nich zrobić. Mam kilka pomysłów, ale niektóre wymagają nakładów finansowych, choć stosunkowo niewielkich, jak kilka dolarów, ale moje środki są ograniczone. Ceny wielu rzeczy są takie same jak w Polsce. Chciałabym móc dać każdemu dziecku kredki i kolorowankę. Tego wielu z nich nawet na oczy nie widziało, nie mówiąc już o zabawkach, bo nie mają ich wcale.

Byłoby też super mieć baterie słoneczną w domu, bo ciemność każdego dnia po 19 jest przygnębiająca. Bateria kosztowałaby około $1300. Gdybyście zobaczyli warunki obu sierocińców, to sądzę, że ścisnęło by wam się serce. Są to budynki niewykończone, gorsze niż nasze obory, czy stajnie, gdzie są tylko wstawione łóżka, a w sierocińcu dla starszych nawet nie ma łóżek, śpią na materacach na podłodze w kurzu, na niewykończonej posadzce. Oczywiście jest ich marzeniem mieć wykończony budynek i meble i baterię słoneczną, ale organizacja nie ma pieniędzy. Mimo wszystko tryska z tych dzieci i starszych podopiecznych wiara i miłość do Boga oraz wdzięczność Bogu za to, co mają.

Ja jestem wszędzie bardzo serdecznie przyjmowana. Dzieci i dziewczęta stale się do mnie przytulają, jak tylko przychodzę. Nauczyłam się paru wyrażeń w ich języku, co wprawia ich w zachwyt. Nauczyłam ich też przesyłać całuski, co ich strasznie śmieszy i bawi. Muszę się też przełamywać, kiedy wkładają swe brudne ręce w moje ręce, lub kiedy mnie obejmują lepkimi rączkami. Ja zawsze miałam obsesję „czystych rąk”, które starałam się myć tak często, jak mogłam. Tutaj nie mam takiej możliwości, bo czyste ręce po chwili stają się znów brudne, gdyż kurz jest wszędzie. Wycieram też czasem zasmarkane noski małych dzieci. Staję się powoli jedno z nimi. Dziś ugotowałam im leczo, które smakowało - w większości :)

Mój czas tutaj jest błogosławiony, nie tylko dlatego, że mogę im coś z siebie dać lub nauczyć, ale dlatego, że Błogosławiony Bóg mnie tu przyprowadził w konkretnym celu, abym tu budowała Jego Królestwo, będąc w miejscu swego przeznaczenia. To jest Jego wola i chwała Mu za to, że ją znam. Proszę was o modlitwę, abym nie uległa zniechęceniu i nie poddała się trudnościom. Kiedy jesteśmy w miejscu swego przeznaczenia, diabeł robi wszystko, żeby nas zniechęcić i zwieść, byśmy zmienili kierunek, bo wypełnienie Bożego planu dla naszego życia przyniesie diabłu klęskę, a Bogu chwałę. „Przeciwstawiajmy się więc diabłu, a ucieknie od nas.” Wiem też, że im większe poświęcenie, tym większa chwała i przejawy mocy Bożej. Im większe oczekiwanie Jego działania, tym większe zaspokojenie naszych potrzeb. Pominąwszy więc inne szczegóły, tak więc upłynął mój pierwszy tydzień w Ugandzie, a jeśli Bóg pozwoli, to w ciągu następnych dwóch tygodni umieszczę kolejny post.

niedziela, 8 lipca 2007

Dlaczego Uganda

Pragnienie wyjechania na misje otrzymałam w wieku 18 lat. Byłam wtedy w neokatechumenacie zaledwie parę miesięcy. We wrześniu 1993 pojechałam na neokatechumenalną konferencję do Opola, którą zaszczycił swą obecnością założyciel tego ruchu - Kiko Argźello. W czasie swojego nauczania zaprosił on do wyjścia do przodu tych wszystkich młodych ludzi, którzy chcieliby poświęcić swe życie głoszeniu Ewangelii. Ja nigdy wcześniej o tym nie myślałam, ale była we mnie chęć poświęcenia swego życia Bogu, która zainspirowała mnie do wyjścia do tej modlitwy. Prawdę mówiąc, kiedy szłam do przodu, byłam sama zdziwiona swoją decyzją i zastanawiałam się do czego mnie to doprowadzi, ale było we mnie silne wewnętrzne przekonanie, iż byłam pewna, że postępuję słusznie. Po tej modlitwie ogarnęło mnie ogromne wzruszenie i doświadczenie miłości Boga, a także nadprzyrodzony zapał, aby iść zgodnie z tą decyzją. Po powrocie do domu zaczęłam słuchać misyjnych piosenek, a ściany mojego pokoju były wylepione plakatami z magazynów misyjnych. Ogarnęła mnie wielka pasja dla misji, dlatego po maturze postanowiłam wstąpić do zakonu misyjnego. Wobec sprzeciwu rodziny poszłam na studia, jednakże to pragnienie mnie nie opuściło. Prenumerowałam gazetkę „Ruch Sług Ubogich Trzeciego Świata”, zamierzając pewnego dnia wyjechać na misje poprzez tę organizację.

Do zakonu nie poszłam, ale w tym czasie, aż dotąd, byłam zaangażowana w ewangelizację w różnych formach. Byłam jedną z nauczających w Szkole Nowej Ewangelizacji w Poznaniu, byłam na miesięcznych wyjazdach misyjnych w Jałcie (Ukraina) oraz w Kazachstanie, a pracując jako przedstawicielka medyczna, zabierałam autostopowiczów, głosząc im Ewangelię i świadcząc o Jezusie w czasie drogi. Jak to powiedział św. Paweł „głosiłam w porę i nie w porę”, wykorzystując okazję do składania świadectwa o tym, co Bóg uczynił w moim życiu, a uczynił mi „wielkie rzeczy”, niektóre opiszę na tym blogu, inne są zbyt intymne, aby o nich mówić publicznie. Tak więc od roku 1993 poświęciłam swe życie Jezusowi i głoszeniu Jego Ewangelii. Miałam oczywiście momenty „letniości”, ale kiedy tylko otwierałam swe usta do świadczenia o Jezusie, przychodziła do mego serca wielka pasja dla Jezusa i zapał w „sprawach Jego Królestwa.” Było to owocem posłuszeństwa darowi, gdyż nieraz głosiłam, będąc w stanie „nie-czucia Boga” lub osobistych problemów, które mnie przygnębiały i zniechęcały. Wiedząc jednak, że ja „nie mogę nie mówić, o tym co widziałam i słyszałam”, co dobry Bóg uczynił w moim życiu, przełamywałam swoje lęki i opory, otwierając swe usta do głoszenia o Jezusie jako jedynym rozwiązaniu ludzkich problemów, zwłaszcza problemu grzechu oraz Jezusie – jedynej odpowiedzi na ludzkie potrzeby. Głosiłam Jezusa Pana i Zbawiciela oraz miłość Bożą.

W Ewangeliach czytamy, że pragnieniem Jezusa było ochrzcić wierzących „chrztem ognia.” Mowa to o włożeniu pasji i odwagi do świadczenia o Jezusie w serca chrześcijan. Nie jest tu mowa o darze ewangelizacji, który jest czymś innym, ale o tym, że każdy wierzący byłby gotowy do skorzystania ze sposobności do świadczenia o Jezusie, kiedy taka okazja się pojawia, korzystając z inspiracji Ducha Świętego i poleganiu na tym, że On włoży właściwe słowa w nasze usta, jak to obiecał Jezus (można o tym przeczytać w wielu miejscach w Ewangeliach). Jeżeli odkryłbyś lek na raka, czy nie chciałbyś o tym powiedzieć całemu światu? Chrześcijanie mają znacznie więcej do zaoferowania światu – lek na wszystko – Jezusa Chrystusa!

Ale wracając do wątku – dlaczego Uganda? Otóż będąc ponad rok w Australii, przechodząc różne doświadczenia, zaczęłam odczuwać wewnętrzne niespełnienie. Miałam przekonanie, że mam od Boga wyznaczone powołanie i przeznaczenie, i nie chciałam się z tym rozminąć. Czułam też, że mój czas w Australii dobiega końca, ale nie wiedziałam, co dalej mam robić, a chciałam być w Bożej woli dla mego życia. Wobec tego zaczęłam się gorliwie modlić kilka godzin dziennie i pościć, prosząc Boga, żeby pokazał mi kierunek dla mego życia. Wyznawałam Bożą obietnicę z Księgi Przysłów 3 rozdział: „z całego serca Bogu zaufaj, nie polegaj na swoim rozsądku, myśl o Nim na każdej twej drodze, a On twe ścieżki wyrówna.” W taki sposób trwałam na modlitwie przez około 2 tygodnie, lecz niczego nie odkryłam. Pan odnowił jednak we mnie gorliwość o Jego królestwo. Między innymi przyszło do mnie pragnienie zasponsorowania dziecka z Ugandy z http://www.worldvision.com/ W rezultacie niemożności zdecydowania się, postanowiłam znaleźć na http://www.google.com/ kościoła chrześcijańskiego w Ugandzie i zapytania ich, czy mają jakieś dzieci w worldvision.

Natrafiłam na organizację „Bringing Hope To The Family.” Skontaktowałam się z nimi i napisali mi, że mają pod opieką 300 sierot, więc jeśli bym chciała pomóc finansowo, będą wdzięczni. Podali mi też kontakt do grupy wsparcia, którą mają w Australii. Po skontaktowaniu się z tymi w Ausstralii, dowiedziałam się, że „Bringing Hope” jest wiarygodna i że oni jadą na wyjazd misyjny do nich w lipcu. Kiedy to usłyszałam, serce aż podskoczyło we mnie z pragnienia jechania z nimi, ale postanowiłam się modlić i pościć, aby zobaczyć, czy to jest wola Boża dla mojego życia. Po kilku dniach byłam pewna w moim sercu, że mam jechać i poczułam wielką wdzięczność Bogu, że w sposób tak niezwykły odpowiedział na moje wołanie sprzed kilku tygodniu o kierunek dla mego życia.

Chrześcijańskie życie bez wizji dla swego życia, bez pewności kierunku i miejsca, w którym Bóg chciałby nas widzieć, sprawia, że chrześcijanie marnują potencjał, który Bóg w nich ulokował i pozostają niespełnieni w życiu, nie żyjąc „pełnią życia”, jaką Bóg dla nich ma. Bóg mówi w Biblii: „wołaj do Mnie, a odpowiem ci, oznajmię ci rzeczy wielkie i niezgłębione” oraz „jestem bowiem świadomy zamiarów, jakie zamyślam co do was, zamiarów pełnych pokoju, a nie zagłady.” W wielu miejscach w Biblii czytamy o osobach, którym Bóg dawał wizję dla ich życia, a mogli oni wykorzystać swój potencjał i dokonać wielkich rzeczy dla Boga. Wszystko się jednak zaczynało od wizji (np. Nehemiasz, św. Paweł), od pragnień w sercu (np. Mojżesz, Jakub), od marzeń (np. Dawid, Salomon), od poczucia niespełnienia w życiu (np. Abraham, Gedeon), od niezgody na rzeczywistość, która nie dawała satysfakcji (np. Józef - syn Jakuba, Habakuk), od znalezienia się w miejscu okazji (np. Jakub, Jozue, Estera, Daniel) lub objawienia (np. Izajasz, św. Piotr). Można by wymienić wiele innych postaci, jednak zachętą dla nas jest to, że Bóg ZAWSZE odpowiadał, jeśli człowiek szukał odpowiedzi i wołał, i kołatał. Bóg nasz kocha i zależy Mu bardziej niż nam na daniu nam szczęścia, które przyjdzie przez znalezienie się we właściwym miejscu, przygotowanym dla nas przez Boga. Pewność bycia we właściwym miejscu zapewnia nam poczucie spełnienia i daje wzrost naszej wierze.

Wracając do wątku o Ugandzie – będąc pewna w sercu, że mam jechać do Ugandy na misje, podjęłam decyzję pojechania tam na 8 miesięcy. Na ten wyjazd musiałam zgromadzić $8000, co było niemal nierealne dla mnie, ale jak mówi pewne powiedzenie: „God’s will – God’s bill” („Boża wola – Boży rachunek”), postanowiłam Bogu zaufać, że w jakiś sposób pozostałe $5000 przyjdzie do mnie. I przyszło - chwała Bogu!!! Postanowiłam nie prosić nikogo o pieniądze, zostawiając to Bogu. Tak więc, moi przyjaciele z Polski dali mi $1300. Bóg też pobudził różnych ludzi do dania mi łącznej kwoty około $700. Swój samochód sprzedałam za kwotę wyższą, niż go kupiłam ($850)! A co najbardziej jest niesamowite - Bóg dał mi pomysł na interes, gdzie mogłam zarobić $4000 w sposób szybki i łatwy! Jak więc łatwo obliczyć – mam nadwyżkę! (którą zamierzam przeznaczyć na pewien szczególny cel w Ugandzie). Bóg zawsze daje ponad miarę! Zawsze!

Słowo Boże mówi: „starajcie się najpierw o Królestwo Boże, a wszystko inne będzie wam dodane.” Słowo Boże jest prawdą i działa w naszym życiu przez wiarę, która jest pewnością w oczekiwaniu na wypełnienie się tego, co Bóg obiecał. Taka wiara pochodzi z obcowania ze Słowem Bożym: „a wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś co się słyszy jest słowo Chrystusa” (Rz 10, 17). Taka wiara pochodzi z wyznawania Bożych obietnic zawartych w Biblii z przekonaniem, że zaistnieją one w naszym życiu. Tak więc na podstawie mojej wiary w Bożą obietnicę, że Bóg „wyrówna moje ścieżki,” otrzymałam kierunek dla swego życia na najbliższe miesiące. Bóg to potwierdził również na różne sposoby, dając mi dodatkowe znaki i pewność bycia we właściwym miejscu. Prosiłam jednak Boga, aby dał mi wizję, co będę miała robić w Ugandzie i mój wierny, dobry, żywy Bóg objawił mi ją, ale o tym może następnym razem…

Dlaczego oddaję Bogu dziesięciny i daję ofiary

Około dwóch lat temu zrozumiałam, czytając Biblię, że 10% dochodu jest własnością Boga i jeśli tego nie oddaję Bogu, to Go okradam (por. Malachiasza 3, 8-12). Oddawanie dziesięciny na potrzeby świątyni było częścią Przymierza i Prawa Mojżeszowego. Było to też praktyką pierwszych chrześcijan. Oddanie Bogu 10% z naszego dochodu jest wyrazem zaufania i wdzięczności za pozostałe 90% oraz wiernością Słowu Bożemu.

Znamy powiedzenie: „chytry dwa razy traci,” a tracimy wiele – nie oddając Bogu dziesięcin. Ludzie nie dają dziesięcin głównie przez chytrość, przez lęk, przez małoduszność, przez nieznajomość nauczania na ten temat, przez niewiarę, przez myślenie, że skarbnik czy kościół zdefrauduje te pieniądze (Bóg ich z tego rozliczy, ty rób, co do ciebie należy w tym względzie) i z innych powodów. Ja nie dawałam przez nieznajomość nauczania Biblii na ten temat. A dlaczego ty nie dajesz? Od momentu dawania dziesięcin zaczęło mi się finansowo „przelewać.” Bóg mówi w Biblii: „sprawię, że będziesz w pełni zaopatrzony”. Ja doświadczałam wypełnienia tej obietnicy, a także każdej innej Bożej obietnicy dotyczącej dawania dziesięciny, o których czytamy w Biblii. W Księdze Przysłów 3, 9-10 w oryginale jest m.in. mowa o „młodym winie”, którego będziemy mieć obfitość, wskutek oddawania dziesięcin. Młode wino jest w Biblii symbolem „odświeżenia, nowości”. Pan da ci świeżość do twej relacji z Nim, który jest przecież „winnym krzewem.” Zachęcam cię do przestudiowania tego tematu w Biblii, aby zmienić swoje myślenie na ten temat i zacząć być wiernym Bogu w tym obszarze. Możesz też napisać do mnie maila z zapytaniem o konkretne fragmenty z Biblii do rozważenia w tym temacie. Pan Jezus mówi: „kto stara się zachować swe, życie – straci je.” Twoje pieniądze mogą pracować dla poszerzania królestwa Bożego, nie chcesz mieć w tym udziału? Ale co najważniejsze – będziesz mieć satysfakcję wykonywania woli Bożej.

Wielu chrześcijan modli się o objawienie woli Bożej w ich życiu, a nie wypełniają woli Bożej zawartej w Biblii. Zachęcam cię – nie bój się stracić, czyli poświęcić swego 10% dochodu dla spraw królestwa Bożego, bo jest to jak ze stratą zębów mlecznych: tracisz je, aby zyskać te, które mają zadanie przetrwać całe twe życie. Owoce „stracenia” (poświęcenia) twoich 10% przetrwają w Bożej pamięci!

Podobnie rzecz ma się z „ofiarami,” które są twoimi datkami na różne dzieła Boże. Tu kierujesz się sercem i współczuciem lub Bożym prowadzeniem, w przeciwności do dziesięciny, która jest wyrazem twej wierności Bogu i wypełniania Jego woli. Dziesięcina jest dla Boga, natomiast danina – aby wesprzeć bliźnich w potrzebie. Dając ochotnie, gdyż „ochotnego dawcę Bóg miłuje” (2 Kor 9, 7), uczyń swoją – modlitwę Nehemiasza, który swój majątek poświęcał dla spraw Bożych: „Pamiętaj Boże mój na moją korzyść, o wszystkim, co uczyniłem dla tego ludu” (Neh 5, 19). Przełam się i daj więcej z siebie Bogu i bliźnim i nie bądź małoduszny/-a, ale wspaniałomyślny/-a w całym swym postępowaniu, a „Bóg który widzi w ukryciu odda tobie” (Mt 6, 4)! Pamiętając, że „więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli w braniu” (Dz 20, 35).

R.G. Le Tourneau powiedział: "Nie chodzi wcale o to, ile moich pieniędzy daję Bogu, ale o to, jak wiele Jego pieniędzy zatrzymuję dla siebie." To jest moim marzeniem, aby oddawać na Boże sprawy 90% "moich" pieniędzy, a z 10% żyć.

Ktoś kiedyś policzył, że wystarczy, aby każdy chrześcijanin dał tylko 1$ dziennie, aby rozwiązać tylko problem głodu i analfabetyzmu na świecie. Ile więc dają chrześcijanie? Albo jak są wykorzystywane te pieniądze, które dają…

sobota, 7 lipca 2007

Modlitwa uznania Jezusa Panem swojego życia

Panie Jezu, wierzę w to, że Ty jesteś Synem Bożym. Ty przyszedłeś na świat po to, aby mnie zbawić i dać mi życie dziecka Bożego. Pokazałeś, że Bóg jest Ojcem, który mnie kocha za darmo i bezwarunkowo, tylko dlatego, że jestem Jego dzieckiem. On kocha mnie jako grzesznika i nie potępia mnie. Dziękuję Ci Jezu, że przez Swoją śmierć na krzyżu usprawiedliwiłeś mnie z moich grzechów. Dziękuję Ci za Twoje zmartwychwstanie, bo dzięki temu mogę mieć pewność, że mój grzech i dzieła szatana w moim życiu są już pokonane. Ogłaszam Jezu twoje zwycięstwo w moim życiu. Wyznaję, że Ty Jezu jesteś Mesjaszem, który przygotował dla mnie mieszkanie w niebie i pragnie mojego zbawienia. Twoje Słowo mówi, że Ci, którzy wierzą w Ciebie mają życie wieczne. Dziś więc uznaję Ciebie Jezu za mojego osobistego Zbawiciela.
Chcę dziś przyjąć Twoje zbawienie i mieć życie w obfitości, jak to obiecałeś. Jezu wierzę w Twoje zmartwychwstanie. Wierzę, że Ty jesteś Panem życia i śmierci. Jesteś Jezu Królem Wszechświata. Dziś Jezu ogłaszam Cię moim osobistym Panem i powierzam Ci całe moje życie. Oddaję Ci Jezu moją wolę, przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, moje wady i zalety, moje lęki, czas, moje zdrowie i chorobę, moje pieniądze i to, co posiadam, mą pracę, osoby, które kocham i te osoby, które mnie zraniły, moje relacje z ludźmi, moje chrześcijaństwo, moje plany i marzenia, moje przywiązania i grzechy. Szczególnie oddaję Ci Jezu: ... Oddaję Ci Jezu wszystko, co mnie dotyczy. Powierzam Ci siebie z ufnością. Ogłaszam, że od dziś należę tylko do Ciebie. Daj mi Jezu swoje życie w zamian za moje, które dzisiaj powierzam Tobie na zawsze. Chcę dziś osobiście spotkać Ciebie Jezu jako mojego Pana i Zbawiciela. Otwieram Ci całkowicie bramę mojego serca. Przyjdź do mnie Panie Jezu i daj mi poznać Ciebie takim, jakim jesteś naprawdę. Amen.

Jak zostałam uzdrowiona z alergii i bólu kolan

Moja alergia (głównie pyłkowica) rozpoczęła się w kwietniu 2001 dziwnym uczuciem zatykającego się ucha, a właściwie było to nieprzyjemne odczucie niejako oddychania przez ucho. Kiedy mówiłam, wydawało się, jakbym mówiła „przez nos”. Przez 3 lata brałam najlepsze, jak i kombinowane leki na alergię, które właściwie nie skutkowały, gdyż objawy alergii nadal mi dokuczały. W 2002 miałam zabieg prostowania przegrody nosowej, bo mój alergolog stwierdził, że może to jest przyczyną dolegliwości. Niestety nic się nie zmieniło. Następnie byłam na kilku konsultacjach alergologicznych, aby wyjaśnić dlaczego towarzyszy mi odczucie „oddychania przez ucho”. Jednakże lekarzom trudno było odnaleźć przyczynę. W końcu w 2004 jeden z lekarzy postawił diagnozę: zmiany mechaniczne w uszach wskutek nieleczonych infekcji uszu w przeszłości”, i dodał: „ma to związek ze spadkiem ciśnienia, wobec tego może ci się to zdarzać kilkakrotnie w ciągu dnia, jak i przez kilka dni z kolei. Z rokiem na rok będzie gorzej, a na starość będziesz to mieć cały czas; nie ma też metody leczenia”. Jakbyście się poczuli, słysząc taką diagnozę? Byłam więc bardzo przygnębiona. Choć nie jest to śmiertelne, ale skutecznie potrafiło odebrać radość życia.

Postanowiłam więc się modlić o swoje uzdrowienie, wierząc, że Jezus żyje, a będąc realny dla tych, co wierzą - dziś też uzdrawia (w 1995 roku uzdrowił moją koleżankę m.in. z alergii, oprócz tego widziałam wiele osób odzyskujących zdrowie po modlitwie o uzdrowienie). Moja modlitwa o uzdrowienie stała się więc systematyczna i wyglądała mniej więcej tak: „Panie Jezu, Ty wiesz, że moja choroba jest nieuleczalna i odbiera mi całą radość życia, wierzę, że możesz mnie uzdrowić, proszę Cię więc – uzdrów mnie, Boże Ojcze w Imieniu Jezusa o to proszę. Amen.” Niestety uzdrowienie nie przychodziło przez wiele miesięcy, co oczywiście mnie zniechęcało, jednakże starałam się nie poddawać i wytrwale prosić Jezusa o uzdrowienie.
W styczniu 2005 przeczytałam książkę „Dobry i zły sposób myślenia” Kennetha Hagina, która okazała się przełomową w moim życiu. Oto cytat z tej książki: „To, w co wierzymy jest bezpośrednim rezultatem naszego sposobu myślenia. Jeśli myślimy niewłaściwie, wtedy też niewłaściwie wierzymy. Słowo Boże zostało nam dane po to, byśmy swój sposób myślenia dostosowali do Bożego rozumowania. Jeśli to, w co wierzymy jest niesłuszne, wtedy nasze wyznanie - czyli to co mówimy - będzie równie niepoprawne. A jedno i drugie zależy od naszego sposobu myślenia. Jezus powiedział w ewangelii według św. Marka 11,23 "Zaprawdę powiadam wam: Ktokolwiek by rzekł tej górze: Wznieś się i rzuć się w morze, a nie wątpiłby w sercu swoim, lecz wierzył, że stanie się to, co mówi, spełni mu się cokolwiek rzecze". Zazwyczaj omawiamy szeroko kwestię wiary, zupełnie nie biorąc pod uwagę problemu naszego mówienia.

Oczywiście, to co mówimy będzie niewłaściwe tak długo, jak długo nie będziemy prawidłowo myśleć. Nasze myśli muszą być zgodne ze Słowem Bożym, bo poziom naszej wiary nigdy nie będzie wykraczał ponad nasze poznanie tego Słowa. Jezus pokonał diabła już prawie dwa tysiące lat temu na Golgocie, ale to co On legalnie nam zapewnił musi stać się rzeczywistością w życiu każdego z nas. Odkupienie ma nie tylko aspekt prawny, ale i doświadczalny (wtedy, gdy namacalnie realizuje się w naszym życiu). Nigdy nie będziemy w stanie w pełni pojąć mocy Słowa Bożego, dopóki jasno nie uświadomimy sobie różnicy pomiędzy tymi dwoma aspektami odkupienia. Wielu ludzi modli się prosząc: "Boże, zbaw tego człowieka", albo "Uzdrów tę kobietę". W istocie rzeczy jednak, zgodnie z Bożym rozumowaniem, ci ludzie już zostali zbawieni i uzdrowieni. Bóg w Chrystusie pojednał ze sobą cały świat. Jezus nie musi umierać powtórnie, aby kogokolwiek zbawić. On to już raz zrobił. Jezus już więcej nie przelewa swojej Krwi. Z legalnego punktu widzenia, Bóg już wszystkiego przez Niego i w Nim dokonał (2 Kor 5,19). Jeśli odkupienie głoszone jest tylko od strony prawnej, wtedy wierzący nie będą niczego doświadczać w swoim życiu. Jest to problem wielu wierzących. Zazwyczaj to, czego się naucza w kościołach, jest zgodne z prawdą, jednak samo tylko głoszenie o prawnej stronie odkupienia sprzyja bardzo temu, by wierni w krótkim czasie stali się drętwi, martwi i formalni w swym duchowym życiu, ponieważ nie przeżywają w rzeczywistości błogosławieństw płynących z ofiary Chrystusa. Z drugiej strony jednak, jeśli naucza się tylko o doświadczeniach i przeżyciach, w rezultacie zaobserwować można wiele symptomów fanatyzmu i niezdrowej krańcowości. Widzimy więc jak ważne jest zachowanie właściwej równowagi pomiędzy tymi dwiema stronami odkupienia po to, byśmy mogli w pełni radować się i przeżywać to, co legalnie zostało nam zapewnione przez Boga. Wierni, którzy słuchają wyłącznie o tym, jak w swoim życiu mogą przeżywać dobrodziejstwa wynikające z odkupienia, mają ogromne skłonności do poszukiwania doświadczeń w oderwaniu od Słowa Bożego. To, co Pan Jezus legalnie zdobył dla nas, co nam zapewnił - staje się naszym w sensie doświadczalnym wtedy, gdy my wierzymy Słowu Bożemu w naszych sercach i wyznajemy, że prawdziwie te wszystkie dobrodziejstwa należą do nas.”

Kiedy to przeczytałam, postanowiłam to zastosować w mojej modlitwie o uzdrowienie. Odniosłam się też do tego, co Pan Jezus powiedział w Ew. Marka 11, 24: „wszystko, o co w modlitwie prosicie, stanie się wam, tylko wierzcie, że OTRZYMALIŚCIE.” Nie pomyliłam się, tak jest w oryginale greckim (sama to sprawdziłam). Jest tu użyty czas przeszły, a nie przyszły! Zmieniłam więc swoje myślenie na temat otrzymywania Bożego uzdrowienia w oparciu m.in. o ten fragment Pisma Świętego. Wcześniej bowiem sądziłam, że muszę prosić o uzdrowienie, jak również dać Bogu coś w zamian, np. podjąć jakieś wyrzeczenie, czy ofiarę, aby je uzyskać. Kiedy do mnie dotarło, że Jezus pokonał każdą chorobę na krzyżu już 2000 lat temu (również moją alergię), stwierdziłam, że proszenie o uzdrowienie jest niezgodne z Pismem Świętym, bo Jezus tak nie robił, a my mamy Go naśladować, On rozkazywał i mówił „niech ci się stanie według twojej wiary”. Postanowiłam więc poprosić Boga tylko raz jeszcze o moje uzdrowienie, a następnie ogłaszać w modlitwie z wiarą (a wiara jest pewnością otrzymania – Hbr 11, 1 i 1J 5, 14-15), że moja alergia została pokonana przez Jezusa na Golgocie i że uzdrowienie jest dziś dla mnie dostępne za darmo i że je „już otrzymałam.”

Postanowiłam tez przemówić do mojej „góry”, czyli alergii, w ten sposób: „alergio w Imieniu Jezusa nakazuję ci zniknąć, ucho nakazuję ci funkcjonować prawidłowo, każda komórko mojego ciała musisz być zdrowa w potężnym Imieniu Jezus.” Jak zdecydowałam, tak zrobiłam, pomodliwszy się jednego wieczora i następnego poranka, kiedy Pan Jezus okazał się cudowny w swej łasce, gdyż niezwykle mnie zachęcił, że postępuję słusznie (Bóg jest bardziej zainteresowany uzdrowieniem nas, niż my sami), przez sms od kolegi ze wspólnoty, który modlił się o mnie tego poranka i Pan dał mu słowo z Pisma Świętego dla mnie. Kolega ten nie wiedział, co się dzieje w moim życiu, ani że się zmagam z alergią. W tym fragmencie biblijnym, który mi przysłał, było napisane m.in. „wszystko zostało uzdrowione”. Jak się domyślacie, kiedy to przeczytałam, osłupiałam wprost ze zdumienia i z radości zaczęłam uwielbiać kochanego Boga. Nie potrzebowałam tego wersetu z Biblii, żeby uwierzyć, że otrzymałam już uzdrowienie, bo ja uwierzyłam i byłam przekonana, że tak się stało. Bóg w swej dobroci jednak chciał mnie jeszcze upewnić, abym się trzymała wyznawania wiary, że to uzdrowienie się dokonało.

Alergia przeminęła jak koszmar nocny i od 2 lat nie wróciła i nie wróci! Oczywiście diabeł chciał mi parę razy odebrać to uzdrowienie, strasząc symptomami zatykającego się ucha, ale mu się nie dałam i powiedziałam: „diable, ja jestem uzdrowiona, nie poddaję się tym symptomom!” I odeszły tak szybko, jak przyszły. W ten sam sposób w 2005 roku przyjęłam także uzdrowienie moich kolan, które systematycznie od wielu lat mnie bolały, nawet kilka razy w tygodniu. Moja babcia miała poważne problemy z kolanami, wskutek czego na starość nie mogła już chodzić, a teraz moja mama ma to samo, dlatego obawiałam się, że to choroba dziedziczna i że mnie też to czeka.

Powiedziałam w modlitwie: „Panie Jezu wierzę, że w Twoich ranach jest moje zdrowie i Ty umarłeś, aby wykupić mnie z opresji i władzy diabła. Choroba pochodzi w swym korzeniu od diabła, dlatego wierzę, że w Twoim Imieniu moje kolana już zostały uzdrowione, ja przyjmuję to uzdrowienie i dziękuję Ci za nie. Amen.” I również od 2 lat kolana mnie nie bolały! To nie mogło przejść samo z siebie, jak i alergia, co potwierdził mój lekarz. To uczynił mój Jezus, który jest Bogiem i może wszystko. Nie wiem w jakiego Boga Ty wierzysz, ale mój Bóg jest wielkim Bogiem, realnym Bogiem, który interesuje się każdą sprawą mojego życia, bo mnie kocha. Posłał swego Syna Jezusa, aby zbawił mnie, czyli zapłacił cenę za mój grzech – śmierć, abym ja mogła żyć w wolności od grzechu, choroby i diabła oraz miała życie wieczne przez wiarę w Imię Jezusa, a co więcej - miała „życie w obfitości” w każdej dziedzinie mego życia, czego też doświadczam od 12 już lat od dnia, kiedy oddałam swoje życie Jezusowi w marcu 1995 roku, ogłaszając Go moim Panem i Zbawicielem. Otrzymałam też chrzest Duchem Świętym, który absolutnie zmienił jakość mojego życia, ale o tym następnym razem…

Moja najważniejsza życiowa decyzja

W 1993 roku byłam nastolatką, która miała swój własny świat, przyjaciół, szkolne problemy i którą zupełnie nie interesował kościół. Oczywiście byłam wychowana w domu katolickim i chodziłam do kościoła w niedzielę na Mszę, jak i raz w miesiącu do spowiedzi, ale w moim życiu nie miałam doświadczenia, że Bóg jest realny i bliski. Nawet nie bardzo wiedziałam kim jest Bóg, choć prawie codziennie mówiłam paciorek. Kazania uważałam za nudne i nigdy ich nie słuchałam. Biblii nigdy nie czytałam z pragnienia serca, ale jako obowiązek na religii. Pewnej niedzieli usłyszałam ogłoszenie w kościele: „katechezy neokatechumenalne dla dorosłych odbywają się w środy”, które nie wiem właściwie dlaczego mnie zaintrygowało. Postanowiłam pójść z ciekawości. Myślę, że również z desperacji, gdyż czułam się nieszczęśliwa i nie widziałam głębszego sensu w moim życiu. Czułam gdzieś w głębi mego serca, że w życiu musi chodzić o coś więcej, niż tylko o gonienie za szczęściem i samorealizacją. Pomyślałam: może tam będą coś o tym mówić? Poszłam i wynudziłam się strasznie i kiedy już miałam wychodzić, usłyszałam proste słowa, skierowane do ludzi, którzy przyszli: „to nie jest przypadek, że tu dziś jesteś, Bóg chciał, żebyś tu był/była”. To mną wstrząsnęło i zatrzymało na miejscu, gdyż nie spodziewałam się, że Bóg mnie zna i się mną osobiście interesuje. Postanowiłam chodzić więc w każdą środę, aby dowiedzieć się czegoś więcej o tym Bogu, który nie przez przypadek sprawił, że tam się znalazłam.

Teraz, kiedy to piszę, ogarnęło mnie wzruszenie i wdzięczność Bogu, że do tego doprowadził przed 14 laty, bo nie wiem, jak by mogło wyglądać moje życie, gdybym tamtej środy nie poszła na tę katechezę. Jestem zadowolona z mojego życia, choć nie było łatwe, nie wyobrażam sobie jednak, jak by ono wyglądało, gdybym nie miała wiary. Jestem pewna, że nie było by mnie już na tym świecie, bo czasem moje życie było nie do zniesienia. Jezus był ze mną w tych trudnych sytuacjach, aby dodać mi sił do przetrwania i nadziei, a także odnowić wieczną perspektywę, bo Jezus powiedział: „Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę, bo Ja zwyciężyłem świat” (Ew. Jana 16, 33). W tych trudnych momentach starałam się czytać Biblię, bo jak pisze św. Paweł w liście do Rzymian: „wiara rodzi się z tego, co się słyszy, a tym, co się słyszy jest słowo Chrystusa” (Rz 10, 17). Im więcej czytasz Biblii, tym twoja wiara jest mocniejsza, to prosta zależność. Piszę to z własnego doświadczenia, bo moja wiara stawała się mocniejsza kiedy spędzałam czas ze „słowem Chrystusa” – Biblią.

Wracając jednak do wątku – zakończyłam po kilku tygodniach te katechezy i razem z wieloma innymi osobami zaczęliśmy się spotykać w parafii na studiowanie Pisma Świętego. Wtedy dopiero zaczęłam czytać Pismo Święte z pragnienia poznania Boga, gdyż jak św. Hieronim powiedział: „kto nie zna Pisma Świętego, ten nie zna serca Boga”, a ja chciałam poznać serce Boga, który zna mnie po imieniu. Bycie w tej wspólnocie neokatechumenalnej było cudownym doświadczeniem bliskości Boga oraz miłości braterskiej innych wierzących. W tym też czasie zaczęłam zauważać swoje grzechy, których wcześniej nie widziałam, co było szokujące, bo uważałam, że nie jest ze mną tak źle. Bóg jednak nie patrzy na grzechy tak, jak my to robimy, osądzając je: „ten grzech jest wielki, a ten taki malutki”. Według Bożego Prawa (czyt. List do Rzymian 6, 23) za każdy grzech należy się kara śmierci (którą dzięki Bogu w naszym imieniu wziął Jezus na siebie). Duch Święty objawia prawdę i przekonuje o grzechu, czego doświadczyłam bardzo wyraźnie. Moje sumienie stało się znacznie wrażliwsze na Boga, a moja modlitwa już nie była paciorkiem, ale relacją z Bogiem, który mnie kocha i któremu na mnie zależy. W ogromie doświadczania miłości Bożej zdecydowałam się pójść do zakonu. Moja rodzina wyraziła sprzeciw i wywarli na mnie nacisk, abym poszła na studia, co też niechętnie uczyniłam.

W październiku 1994 zaczęłam studiować Zdrowie Publiczne w Poznaniu. Znalazłam też wspólnotę Odnowy w Duchu Świętym „Jerozolima” przy Dominikanach, gdyż bycie blisko Boga razem z innymi wierzącymi dawało mi radość życia. Tam zorganizowano Kurs Nowego Życia , w którym wzięłam udział. Uwieńczeniem tego kursu była modlitwa uzdrowienia wewnętrznego, w czasie której Bóg uwolnił moje serce od bólu wielu zranień, które zadali mi ludzie w różnym okresie mego życia i uzdolnił od przebaczenia tym, którzy nie okazali mi miłości, kiedy jej potrzebowałam. Bóg też uwolnił mnie od kompleksów i poczucia niskiej wartości. Po tej modlitwie czułam się tak lekko i świeżo wewnętrznie. Zaczęłam patrzeć na siebie, świat i innych ludzi zupełnie nowymi oczami, byłam zdolna do kochania innych i okazywania im tej miłości – to samo ze mnie wychodziło, ja wcale nie musiałam się starać. Czułam się najszczęśliwszą osobą na świecie i ten stan cudownego „czucia się” utrzymywał się przez kilka tygodni, mimo, że miałam też problemy i trudności w tym okresie.

Wiedziałam, że tego sobie nie wymyślam, ani nie prowokuję niczym, nie jestem na Prozacu, ani nie jestem zakochana, więc musiał to być tylko Bóg! Niedługo po tym doświadczeniu w marcu 1995 roku znalazłam się na kursie Filip, gdzie podjęłam najważniejszą życiową decyzję: oddania swojego życia Jezusowi i ogłoszenia Go Panem mojego życia, decydując się wybierać zawsze to, co się Jemu podoba. Nie było mi łatwo podjąć tej decyzji, bo obawiałam się, czy dam radę i czy nie będę musiała zbyt często rezygnować z tego, co ja chcę. Obrazuje to fragment mojej modlitwy: „i Panie Jezu, choćbym miała nigdy już nie podróżować (to było wielkie moje marzenie) i choćbym miała nigdy nie jeździć konno (drugie wielkie marzenie) to ja i tak ogłaszam Cię Panem mojego życia”. I oddałam Jezusowi każdą dziedzinę mego życia, którą chciałam, aby rządził. Niektóre przyszło mi łatwo oddać, niektóre trudniej, ale zdecydowałam się na to, ponieważ uznałam, że On jako Bóg, który mnie kocha i chce dla mnie tylko dobra, poprowadzi mnie lepiej, niż ja sama mogłabym sobie to wyobrazić i zaplanować swoje życie. Wierzę, że Jezus jest kimś, komu warto oddać życie. Ludzie oddają swoje życie karierze, pieniądzom, przyjemnościom, innym ludziom, sobie samym, nałogom i ostatecznie diabłu. Oddanie życia Jezusowi jest jak ulokowanie oszczędności na koncie wysokooprocentowanym - masz szansę wiele zyskać, ale czasem musisz na to trochę poczekać, a nawet przez jakiś okres czasu może się też wydawać, że tracisz. I to zależy od ciebie, ile z siebie zainwestujesz w relację z Jezusem, bo tak jak masz różnego rodzaju konta inwestycyjne – możesz włożyć swe pieniądze na bezpieczne 10%, ale nie zarobisz zbyt wiele, tyle, że są to pewne pieniądze. Możesz też wybrać opcję 30%, która zakłada, że możesz zarobić aż 30%. Im więcej zainwestujesz, tym masz szansę więcej zarobić, ale też więcej stracić. Z oddaniem życia Jezusowi wygląda podobnie: jeśli zainwestujesz całego siebie, swoje całe 100%, to choć na początku (w momencie podejmowania decyzji przyjęcia Jezusa jako Pana) może się wydawać, że tracisz, ale tak naprawdę okazuje się, że zyskujesz i nie tylko w jakości swego życia, która się zdecydowanie poprawia, ale co najważniejsze – zyskujesz życie wieczne i w zależności od twego poświęcenia nagrodę, kiedy Jezus przyjdzie ponownie.

Z tą nagrodą to jest najciekawsze, a o tym się prawie nie naucza. Mówi się wiele o życiu wiecznym, ale jak to będzie z tą nagrodą, którą Jezus obiecuje w tak wielu miejscach w Biblii? Nagroda ta jest wyraźnie czymś innym, niż życie wieczne, które mamy dzięki wierze w Niego. O nagrodzie może napiszę innym razem, a teraz skończę mój wątek. Tak więc w marcu 1995 oddałam swe życie Jezusowi jako Panu i to była moja najlepsza życiowa decyzja. Moje życie nigdy nie było bardziej ekscytujące i radosne, niż wtedy, kiedy żyłam z Jezusem jako Panem (bo niestety miałam okresy, kiedy żyłam dla siebie - z sobą samą jako Panią mego życia, ale wtedy po pewnym czasie moje życie stawało się nie do zniesienia, robiłam błędy i raniłam samą siebie i innych, tracąc moje serce i marnując swe życie, nauczyłam się więc, że nie warto schodzić z drogi podążania za Jezusem). A to czego się tak bałam, że nigdy mnie nie spotka, wydarzyło się, przekraczając moje oczekiwania: podróżując, byłam w 17 krajach, przez ostatni rok żyłam w Australii, a teraz jadę do Ugandy. Jeździłam tez konno i doświadczałam wielu wspaniałych rzeczy z Jezusem jako Panem.

Najcenniejsze jest chyba jednak to, że On dał mi doświadczyć swojej bliskości i realności, udowadniając wiele razy, że On naprawdę żyje i mnie kocha, szczególnie w momentach bardzo trudnych. Tak więc jestem pewna, że największym moim zyskiem oddania swego życia Jezusowi, jest On sam obecny realnie w moim życiu. On jest tą perłą z przypowieści, dla której sprzedaje się wszystko, aby ją nabyć. On sam jest najcenniejszy w moim życiu. Gdybym straciła wszystko, co mam: zdrowie, rodzinę, przyjaciół, pieniądze, pracę, itd. to co by mi zostało? Opieram moje życie na Jezusie, jak dom zbudowany na skale, aby gdy przyjdą fale (a przyjdą), mój dom się ostał.
Mój znajomy ksiądz o. Błażej Sekula był kiedyś na audiencji z papieżem Janem Pawłem II. Gdybym go zapytała: „ale czy ojciec ma na to jakiś dowód?” Wiem, że pokazałby mi zdjęcie. Ja wiem, że spotkałam Jezusa, choć nie mam z Nim zdjęcia. Mam jednak Jego Ducha w swoim wnetrzu, który wydaje mi codziennie świadectwo o Jezusie (por. 1List św. Jana 2,27), że Go spotkałam i Go znam. „Po tym zaś poznajemy, że Go znamy, jeżeli zachowujemy Jego przykazania” (1J 2,3). Słowo „zachowywać” tu użyte, oznacza w oryginale „strzec przed utratą, mając oczy cały czas utkwione”. Znać Jezusa, znaczy znać Jego słowo. Ja kocham Jego słowo i nie jest to moim wysiłkiem, jest to Jego łaską, która przyszła wraz z oddaniem Mu swego życia.

Nie znam Jezusa z książek, czy nauk księdza lub opowieści innych ludzi, ja znam Go osobiście, bo spędzałam z Nim godziny na modlitwie, lub czytając Biblię, czując, że On jest tuż obok lub tylko wierząc, bo niczego nie czułam. „Bez wiary zaś nie można podobać się Bogu. Przystępujący bowiem do Boga musi wierzyć, że Bóg jest i wynagradza tych, którzy Go szukają” (Hbr 11,6). Zachęcam cię więc, jeśli jeszcze nie oddałaś/-eś swego życia Jezusowi, zrób to jak najszybciej, a nie pożałujesz. Co możesz stracić, nie zyskując znacznie więcej? Doświadczysz nowej jakości swego życia, a Jezus da ci doświadczyć, że jest realny i bliski, osiągniesz życie wieczne przez wiarę w Imię Jego, a kiedy przyjdzie ponownie, odbierzesz swoją nagrodę! Jeśli już oddałaś/-eś swe życie Jezusowi szukaj Jego prowadzenia, aby doświadczyć głębszej intymności z Nim, a także odnaleźć swój cel i przeznaczenie na tej ziemi, bo Bóg mówi w Biblii, że każdy z nas ma swój cel i powołanie. Czy znasz swój cel? Czy wiedziesz życie bez kierunku i wizji? Jeśli tak jest – módl się, szukaj Jezusa całym sercem, aby Ci to objawił, a On to zrobi na pewno. Może otrzymasz zapewnienie, że jesteś we właściwym miejscu, a może odkryjesz coś nowego i świeżego? A jak już się dowiesz – idź za tym, nie bacząc na koszty poświęcenia, bo im większe poświęcenie, tym większa nagroda!