Dlaczego założyłam bloga

Pisanie tego bloga jest wyrazem mojego posłuszeństwa Bogu, który już przed kilkoma laty zachęcał mnie do pisania. Celem jego jest zaświadczenie, że Jezus jest żywy i realny, a Bóg działa w życiu wierzących, którzy Go szukają i Jemu wierzą. Jest pisany ku zachęcie i inspiracji, aby z wytrwałością i pasją podążać za Jezusem. Zasadą Bożą jest, że prawda wyzwala. To, co piszę, przyniosło wolność do mego życia, więc wierzę, że przyniesie i do Twojego, o to też się modlę… A jeśli poczujesz się zachęcony/-a moimi postami, poleć proszę tego bloga swoim znajomym, aby Imię Jezusa było uwielbione „przez dziękczynienie wielu.” Zachęcam Cię jednak przede wszystkim do medytowania nad Biblią, aby "zaświeciła ci prawda Ewangelii" (Ef 4, 17-24).
Istnieje możliwość zamówienia książki, która powstała w oparciu o teksty z bloga. W celu zakupu proszę o kontakt na maila hakiiki@gmail.com

Bieżące informacje z misji w Ugandzie (2010-2013):

Jak czytać bloga

Zachęcam do chronologicznego czytania bloga. W tym celu proszę najpierw wejść do archiwum (po lewej stronie pod ulubionymi linkami) i wybrać rok 2007, a następnie zjechać na sam dół strony.

sobota, 7 lipca 2007

Moja najważniejsza życiowa decyzja

W 1993 roku byłam nastolatką, która miała swój własny świat, przyjaciół, szkolne problemy i którą zupełnie nie interesował kościół. Oczywiście byłam wychowana w domu katolickim i chodziłam do kościoła w niedzielę na Mszę, jak i raz w miesiącu do spowiedzi, ale w moim życiu nie miałam doświadczenia, że Bóg jest realny i bliski. Nawet nie bardzo wiedziałam kim jest Bóg, choć prawie codziennie mówiłam paciorek. Kazania uważałam za nudne i nigdy ich nie słuchałam. Biblii nigdy nie czytałam z pragnienia serca, ale jako obowiązek na religii. Pewnej niedzieli usłyszałam ogłoszenie w kościele: „katechezy neokatechumenalne dla dorosłych odbywają się w środy”, które nie wiem właściwie dlaczego mnie zaintrygowało. Postanowiłam pójść z ciekawości. Myślę, że również z desperacji, gdyż czułam się nieszczęśliwa i nie widziałam głębszego sensu w moim życiu. Czułam gdzieś w głębi mego serca, że w życiu musi chodzić o coś więcej, niż tylko o gonienie za szczęściem i samorealizacją. Pomyślałam: może tam będą coś o tym mówić? Poszłam i wynudziłam się strasznie i kiedy już miałam wychodzić, usłyszałam proste słowa, skierowane do ludzi, którzy przyszli: „to nie jest przypadek, że tu dziś jesteś, Bóg chciał, żebyś tu był/była”. To mną wstrząsnęło i zatrzymało na miejscu, gdyż nie spodziewałam się, że Bóg mnie zna i się mną osobiście interesuje. Postanowiłam chodzić więc w każdą środę, aby dowiedzieć się czegoś więcej o tym Bogu, który nie przez przypadek sprawił, że tam się znalazłam.

Teraz, kiedy to piszę, ogarnęło mnie wzruszenie i wdzięczność Bogu, że do tego doprowadził przed 14 laty, bo nie wiem, jak by mogło wyglądać moje życie, gdybym tamtej środy nie poszła na tę katechezę. Jestem zadowolona z mojego życia, choć nie było łatwe, nie wyobrażam sobie jednak, jak by ono wyglądało, gdybym nie miała wiary. Jestem pewna, że nie było by mnie już na tym świecie, bo czasem moje życie było nie do zniesienia. Jezus był ze mną w tych trudnych sytuacjach, aby dodać mi sił do przetrwania i nadziei, a także odnowić wieczną perspektywę, bo Jezus powiedział: „Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę, bo Ja zwyciężyłem świat” (Ew. Jana 16, 33). W tych trudnych momentach starałam się czytać Biblię, bo jak pisze św. Paweł w liście do Rzymian: „wiara rodzi się z tego, co się słyszy, a tym, co się słyszy jest słowo Chrystusa” (Rz 10, 17). Im więcej czytasz Biblii, tym twoja wiara jest mocniejsza, to prosta zależność. Piszę to z własnego doświadczenia, bo moja wiara stawała się mocniejsza kiedy spędzałam czas ze „słowem Chrystusa” – Biblią.

Wracając jednak do wątku – zakończyłam po kilku tygodniach te katechezy i razem z wieloma innymi osobami zaczęliśmy się spotykać w parafii na studiowanie Pisma Świętego. Wtedy dopiero zaczęłam czytać Pismo Święte z pragnienia poznania Boga, gdyż jak św. Hieronim powiedział: „kto nie zna Pisma Świętego, ten nie zna serca Boga”, a ja chciałam poznać serce Boga, który zna mnie po imieniu. Bycie w tej wspólnocie neokatechumenalnej było cudownym doświadczeniem bliskości Boga oraz miłości braterskiej innych wierzących. W tym też czasie zaczęłam zauważać swoje grzechy, których wcześniej nie widziałam, co było szokujące, bo uważałam, że nie jest ze mną tak źle. Bóg jednak nie patrzy na grzechy tak, jak my to robimy, osądzając je: „ten grzech jest wielki, a ten taki malutki”. Według Bożego Prawa (czyt. List do Rzymian 6, 23) za każdy grzech należy się kara śmierci (którą dzięki Bogu w naszym imieniu wziął Jezus na siebie). Duch Święty objawia prawdę i przekonuje o grzechu, czego doświadczyłam bardzo wyraźnie. Moje sumienie stało się znacznie wrażliwsze na Boga, a moja modlitwa już nie była paciorkiem, ale relacją z Bogiem, który mnie kocha i któremu na mnie zależy. W ogromie doświadczania miłości Bożej zdecydowałam się pójść do zakonu. Moja rodzina wyraziła sprzeciw i wywarli na mnie nacisk, abym poszła na studia, co też niechętnie uczyniłam.

W październiku 1994 zaczęłam studiować Zdrowie Publiczne w Poznaniu. Znalazłam też wspólnotę Odnowy w Duchu Świętym „Jerozolima” przy Dominikanach, gdyż bycie blisko Boga razem z innymi wierzącymi dawało mi radość życia. Tam zorganizowano Kurs Nowego Życia , w którym wzięłam udział. Uwieńczeniem tego kursu była modlitwa uzdrowienia wewnętrznego, w czasie której Bóg uwolnił moje serce od bólu wielu zranień, które zadali mi ludzie w różnym okresie mego życia i uzdolnił od przebaczenia tym, którzy nie okazali mi miłości, kiedy jej potrzebowałam. Bóg też uwolnił mnie od kompleksów i poczucia niskiej wartości. Po tej modlitwie czułam się tak lekko i świeżo wewnętrznie. Zaczęłam patrzeć na siebie, świat i innych ludzi zupełnie nowymi oczami, byłam zdolna do kochania innych i okazywania im tej miłości – to samo ze mnie wychodziło, ja wcale nie musiałam się starać. Czułam się najszczęśliwszą osobą na świecie i ten stan cudownego „czucia się” utrzymywał się przez kilka tygodni, mimo, że miałam też problemy i trudności w tym okresie.

Wiedziałam, że tego sobie nie wymyślam, ani nie prowokuję niczym, nie jestem na Prozacu, ani nie jestem zakochana, więc musiał to być tylko Bóg! Niedługo po tym doświadczeniu w marcu 1995 roku znalazłam się na kursie Filip, gdzie podjęłam najważniejszą życiową decyzję: oddania swojego życia Jezusowi i ogłoszenia Go Panem mojego życia, decydując się wybierać zawsze to, co się Jemu podoba. Nie było mi łatwo podjąć tej decyzji, bo obawiałam się, czy dam radę i czy nie będę musiała zbyt często rezygnować z tego, co ja chcę. Obrazuje to fragment mojej modlitwy: „i Panie Jezu, choćbym miała nigdy już nie podróżować (to było wielkie moje marzenie) i choćbym miała nigdy nie jeździć konno (drugie wielkie marzenie) to ja i tak ogłaszam Cię Panem mojego życia”. I oddałam Jezusowi każdą dziedzinę mego życia, którą chciałam, aby rządził. Niektóre przyszło mi łatwo oddać, niektóre trudniej, ale zdecydowałam się na to, ponieważ uznałam, że On jako Bóg, który mnie kocha i chce dla mnie tylko dobra, poprowadzi mnie lepiej, niż ja sama mogłabym sobie to wyobrazić i zaplanować swoje życie. Wierzę, że Jezus jest kimś, komu warto oddać życie. Ludzie oddają swoje życie karierze, pieniądzom, przyjemnościom, innym ludziom, sobie samym, nałogom i ostatecznie diabłu. Oddanie życia Jezusowi jest jak ulokowanie oszczędności na koncie wysokooprocentowanym - masz szansę wiele zyskać, ale czasem musisz na to trochę poczekać, a nawet przez jakiś okres czasu może się też wydawać, że tracisz. I to zależy od ciebie, ile z siebie zainwestujesz w relację z Jezusem, bo tak jak masz różnego rodzaju konta inwestycyjne – możesz włożyć swe pieniądze na bezpieczne 10%, ale nie zarobisz zbyt wiele, tyle, że są to pewne pieniądze. Możesz też wybrać opcję 30%, która zakłada, że możesz zarobić aż 30%. Im więcej zainwestujesz, tym masz szansę więcej zarobić, ale też więcej stracić. Z oddaniem życia Jezusowi wygląda podobnie: jeśli zainwestujesz całego siebie, swoje całe 100%, to choć na początku (w momencie podejmowania decyzji przyjęcia Jezusa jako Pana) może się wydawać, że tracisz, ale tak naprawdę okazuje się, że zyskujesz i nie tylko w jakości swego życia, która się zdecydowanie poprawia, ale co najważniejsze – zyskujesz życie wieczne i w zależności od twego poświęcenia nagrodę, kiedy Jezus przyjdzie ponownie.

Z tą nagrodą to jest najciekawsze, a o tym się prawie nie naucza. Mówi się wiele o życiu wiecznym, ale jak to będzie z tą nagrodą, którą Jezus obiecuje w tak wielu miejscach w Biblii? Nagroda ta jest wyraźnie czymś innym, niż życie wieczne, które mamy dzięki wierze w Niego. O nagrodzie może napiszę innym razem, a teraz skończę mój wątek. Tak więc w marcu 1995 oddałam swe życie Jezusowi jako Panu i to była moja najlepsza życiowa decyzja. Moje życie nigdy nie było bardziej ekscytujące i radosne, niż wtedy, kiedy żyłam z Jezusem jako Panem (bo niestety miałam okresy, kiedy żyłam dla siebie - z sobą samą jako Panią mego życia, ale wtedy po pewnym czasie moje życie stawało się nie do zniesienia, robiłam błędy i raniłam samą siebie i innych, tracąc moje serce i marnując swe życie, nauczyłam się więc, że nie warto schodzić z drogi podążania za Jezusem). A to czego się tak bałam, że nigdy mnie nie spotka, wydarzyło się, przekraczając moje oczekiwania: podróżując, byłam w 17 krajach, przez ostatni rok żyłam w Australii, a teraz jadę do Ugandy. Jeździłam tez konno i doświadczałam wielu wspaniałych rzeczy z Jezusem jako Panem.

Najcenniejsze jest chyba jednak to, że On dał mi doświadczyć swojej bliskości i realności, udowadniając wiele razy, że On naprawdę żyje i mnie kocha, szczególnie w momentach bardzo trudnych. Tak więc jestem pewna, że największym moim zyskiem oddania swego życia Jezusowi, jest On sam obecny realnie w moim życiu. On jest tą perłą z przypowieści, dla której sprzedaje się wszystko, aby ją nabyć. On sam jest najcenniejszy w moim życiu. Gdybym straciła wszystko, co mam: zdrowie, rodzinę, przyjaciół, pieniądze, pracę, itd. to co by mi zostało? Opieram moje życie na Jezusie, jak dom zbudowany na skale, aby gdy przyjdą fale (a przyjdą), mój dom się ostał.
Mój znajomy ksiądz o. Błażej Sekula był kiedyś na audiencji z papieżem Janem Pawłem II. Gdybym go zapytała: „ale czy ojciec ma na to jakiś dowód?” Wiem, że pokazałby mi zdjęcie. Ja wiem, że spotkałam Jezusa, choć nie mam z Nim zdjęcia. Mam jednak Jego Ducha w swoim wnetrzu, który wydaje mi codziennie świadectwo o Jezusie (por. 1List św. Jana 2,27), że Go spotkałam i Go znam. „Po tym zaś poznajemy, że Go znamy, jeżeli zachowujemy Jego przykazania” (1J 2,3). Słowo „zachowywać” tu użyte, oznacza w oryginale „strzec przed utratą, mając oczy cały czas utkwione”. Znać Jezusa, znaczy znać Jego słowo. Ja kocham Jego słowo i nie jest to moim wysiłkiem, jest to Jego łaską, która przyszła wraz z oddaniem Mu swego życia.

Nie znam Jezusa z książek, czy nauk księdza lub opowieści innych ludzi, ja znam Go osobiście, bo spędzałam z Nim godziny na modlitwie, lub czytając Biblię, czując, że On jest tuż obok lub tylko wierząc, bo niczego nie czułam. „Bez wiary zaś nie można podobać się Bogu. Przystępujący bowiem do Boga musi wierzyć, że Bóg jest i wynagradza tych, którzy Go szukają” (Hbr 11,6). Zachęcam cię więc, jeśli jeszcze nie oddałaś/-eś swego życia Jezusowi, zrób to jak najszybciej, a nie pożałujesz. Co możesz stracić, nie zyskując znacznie więcej? Doświadczysz nowej jakości swego życia, a Jezus da ci doświadczyć, że jest realny i bliski, osiągniesz życie wieczne przez wiarę w Imię Jego, a kiedy przyjdzie ponownie, odbierzesz swoją nagrodę! Jeśli już oddałaś/-eś swe życie Jezusowi szukaj Jego prowadzenia, aby doświadczyć głębszej intymności z Nim, a także odnaleźć swój cel i przeznaczenie na tej ziemi, bo Bóg mówi w Biblii, że każdy z nas ma swój cel i powołanie. Czy znasz swój cel? Czy wiedziesz życie bez kierunku i wizji? Jeśli tak jest – módl się, szukaj Jezusa całym sercem, aby Ci to objawił, a On to zrobi na pewno. Może otrzymasz zapewnienie, że jesteś we właściwym miejscu, a może odkryjesz coś nowego i świeżego? A jak już się dowiesz – idź za tym, nie bacząc na koszty poświęcenia, bo im większe poświęcenie, tym większa nagroda!

Brak komentarzy: