Dlaczego założyłam bloga

Pisanie tego bloga jest wyrazem mojego posłuszeństwa Bogu, który już przed kilkoma laty zachęcał mnie do pisania. Celem jego jest zaświadczenie, że Jezus jest żywy i realny, a Bóg działa w życiu wierzących, którzy Go szukają i Jemu wierzą. Jest pisany ku zachęcie i inspiracji, aby z wytrwałością i pasją podążać za Jezusem. Zasadą Bożą jest, że prawda wyzwala. To, co piszę, przyniosło wolność do mego życia, więc wierzę, że przyniesie i do Twojego, o to też się modlę… A jeśli poczujesz się zachęcony/-a moimi postami, poleć proszę tego bloga swoim znajomym, aby Imię Jezusa było uwielbione „przez dziękczynienie wielu.” Zachęcam Cię jednak przede wszystkim do medytowania nad Biblią, aby "zaświeciła ci prawda Ewangelii" (Ef 4, 17-24).
Istnieje możliwość zamówienia książki, która powstała w oparciu o teksty z bloga. W celu zakupu proszę o kontakt na maila hakiiki@gmail.com

Bieżące informacje z misji w Ugandzie (2010-2013):

Jak czytać bloga

Zachęcam do chronologicznego czytania bloga. W tym celu proszę najpierw wejść do archiwum (po lewej stronie pod ulubionymi linkami) i wybrać rok 2007, a następnie zjechać na sam dół strony.

środa, 24 października 2007

Mój Bóg Jahve-Jireh i projekt "Nowy Dom Dziecka - Nowa Nadzieja"


Chcę tak na gorąco i krótko podzielić się czymś niezwykłym, co mnie spotkało i zaświadczyć o Panu, który jest moim osobistym Jehowa-Jireh (Pan, który zaopatruje). Otóż nie miałam ostatnio pieniędzy na osobiste wydatki i trochę Panu marudziłam na ten temat. Szczególnie, że nie mam pieniędzy na paliwo do generatora, a więc na Internet :(

Wrócę teraz na chwilę do lipca. Jestem w kościele i kiedy przychodzi pora ofiarowania swoich pieniędzy, zdaję sobie sprawę, że przecież nie mam pieniędzy, bo nie zarabiam obecnie. Po chwili jednak ze wstydem uświadomiłam sobie, że przecież mam z czego dawać dziesięcinę, gdyż jeden brat w wierze zdeklarował się dawać tutaj na moje potrzeby 100 zł miesięcznie, czyli 65.000 szylingów. Postanowiłam więc oddawać moją dziesięcinę, czyli 6.500 szylingów miesięcznie. Prawdą jest, że kwota 65.000 jest niewielka, miałam więc pokusę, aby nie oddawać dziesięciny, ale się przełamałam i postanowiłam bardziej zaufać Bogu, niż swoim kalkulacjom. Obawiałam się, że już w połowie miesiąca będę bez pieniędzy. Bowiem raz w miesiącu musiałam być w Kampali, na co szło 30.000 szylingów na podróż. Zostawało mi więc 28.500. Na kredyt do telefonu wydaję około 10.000 szylingów miesięcznie. Często się zdarzało, że potrzebowałam kupić rzeczy, o które nie wypadało mi prosić Faith, tak więc wydawałam kolejne około 10.000 szylingów. Zostawało mi więc około 8.500 szylingów, które przeznaczałam na paliwo do generatora. W związku z tym, że godzina Internetu, czyli zużycia paliwa, kosztuje 2.000 szylingów, miałam pieniądze na 4 godziny Internetu w miesiącu! Niektórzy z Was mogą teraz zrozumieć, dlaczego tak rzadko pisałam maile. Czemu o tym piszę? Gdyż Pan jest wierny. Szczególnie jeśli my okazujemy się wierni w dziesięcinach, Bóg jest wierny w zabezpieczaniu naszych potrzeb!

Moi przyjaciele dowiedziawszy się o moich problemach z pieniędzmi, przysłali mi we wrześniu na moje potrzeby 400 zł. Za 200 zł postanowiłam kupić dwa materace dla dzieci w drugim domu dziecka, bo spały na łóżkach na samym drewnie i bardzo mi było ich żal. Stwierdziłam więc, że będę maksymalnie oszczędzać paliwo, a materace i tak im kupię. Z pozostałych mi 200 zł – oddałam dziesięcinę.

Wrócę teraz do kilku dni wstecz, kiedy na swoim koncie zobaczyłam wpłatę 1000 zł od osoby, której osobiście nie znam. Ten brat w wierze chciał wesprzeć projekt „New HomeAgain – New Hope” i na ten cel miało iść te 1000 zł. Pan mu jednak pokazał, że to na moje wydatki mają przyjść te pieniądze. Byłam bardzo wzruszona, że Pan troszczy się o moje potrzeby i mówi o tym do serca kogoś, kogo w życiu na oczy nie widziałam. Od razu postanowiłam oddać z tych pieniędzy dziesięcinę. Wierzę, że dziesięcina to pieniądze, które „zarabiają” w banku Królestwa Bożego. Wielokrotnie doświadczałam prawdy tego, że im więcej daję na sprawy Boże, tym więcej otrzymuję. Chwała Panu!

Chciałabym teraz opisać pokrótce projekt „New HomeAgain – New Hope” („Nowy Dom Dziecka – Nowa Nadzieja”) dla tych z Was, których nie znam, a którzy czytacie mojego bloga. Wierzę, że Pan zachęci wielu z Was do partycypowania w tym projekcie. Na początek chciałabym przytoczyć cytaty z Księgi Przysłów. Na początek 19:17: "Pożycza samemu Panu - kto dla biednych życzliwy, za dobrodziejstwo On go wynagrodzi" i 22:9: "Błogosławiony, czyj wzrok miłosierny i chlebem dzieli się z biednym" oraz 28:27: "Kto daje ubogim - nie zazna biedy; kto na nich zamyka oczy, zbierze wiele przekleństw". Ten projekt dotyczy właśnie wsparcia biednych i sierot, do czego zresztą Boże Słowo nas zachęca.


W projekcie tym planuję zgromadzić do grudnia 25 tys. zł na wykończenie nowego domu dziecka. Mam przekonanie w sercu, że jest to bardzo realne, choć niektórzy mogą zapytać: "czy ona zwariowała, tyle pieniędzy w dwa miesiące?" Chcę w ten projekt zaangażować wszystkich moich znajomych w Polsce, USA i Australii, i widzę, że pieniądze przyjdą małymi strumykami, aż zgromadzą się w rzekę o łącznej wartości 25 tys. zł. Alleluja! Jest wiele potrzeb nowego domu dziecka. Organizacja ma pieniądze tylko na budowę tego nowego budynku, ale nie ma teraz pieniędzy na jego wykończenie. Oczywiście z jednej strony można by czekać kilka miesięcy, aż organizacja zgromadzi te pieniądze, albo pozwolić dzieciom przeprowadzić się do niewykończonego budynku, co zamierzała zrobić Faith. Ale ja tego nie chcę. Kocham te dzieci i chcę dla nich czegoś wyjątkowego. Chciałabym, żeby te dzieci będąc sierotami, miały chociaż najładniejszy dom w całym województwie (bo tak będzie jeśli ten budynek zostanie wykończony). Chcę, by wszyscy przychodzili oglądać ten „dom Muzungu”, gdyż taki standard, jaki chce im zapewnić, jest czymś normalnym dla nas, dla nich jednak będzie czymś wyjątkowym, czego nawet w życiu na oczy nie widziały. Czy to niewłaściwe, że mam takie pragnienia? Świątynia jerozolimska za czasów Salomona była najpiękniejszym budynkiem na całej ziemi i wszyscy przybywali ją podziwiać. Teraz Pan mieszka w nas, Jezus jest w tych dzieciach, chcę więc z Waszą pomocą zapewnić tym dzieciom takie mieszkanie, jakie chciałabym dać Jezusowi, gdyby był jednym z tych dzieci. Pan powiedział: „wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili” (Ew. św. Mateusza 25, 40).

Żal mi bardzo tych dzieci. Jest moim marzeniem zobaczenie tych dzieci, świętujących Boże Narodzenie w ich Nowym Domu. Wielu z Was widziało zdjęcia warunków, w jakich żyją te dzieci. Prawdę mówiąc, zdjęcia nie oddają rzeczywistości w pełni i zapachu, który jest również nieprzyjemny, szczególnie w tym budynku, który wygląda na zewnątrz jak obora. Dzieci nie mają pościeli, śpią pod szorstkimi kocami bez poduszek, bez piżam, ale w tych swoich podartych ubraniach. Śpią po 2 osoby często na jednym łóżku. Śpią też w korytarzu na materacach, więc nawet nie mają własnego łóżka, nie mówiąc już o własnym pokoju. Nie mają miejsca zwanego „prysznicem”, aby wziąć miskę z wodą i się umyć. Na wszystkie dzieci są tylko 3 miski! Chciałabym, abyście to mogli zobaczyć, bo taki widok poruszyłby nawet najbardziej niewrażliwe serce, nie mówiąc już o sercu wierzącego.

Przygotowałam listę potrzeb, gdzie znajduje się 54 pozycji niezbędnych rzeczy, które powinny znaleźć się w nowym domu dziecka. W projekcie tym proponuję, aby osoby przekazały pieniądze na wybraną rzecz z listy lub po prostu przekazały pewną kwotę bez konkretnego przeznaczenia, lecz do mojej decyzji. Natomiast ja odnotuję nazwisko danej osoby i kwotę, którą przekazała i potem jak już otrzymam informacje zwrotne od wszystkich ofiarodawców (spodziewam się, że niektórzy dadzą pieniądze na konkretny cel, niektórzy nie) i wtedy zobaczę jakie są te rzeczy, na które nie przyszły pieniądze z przeznaczeniem i te pieniądze bez przeznaczenia właśnie podzielę na te pozostałe rzeczy, tak więc każdy z ofiarodawców będzie wiedział, na co poszły jego/jej pieniądze. Następnie potem poproszę wszystkich ofiarodawców o przysłanie mi zdjęć, gdyż w tym domu zamierzam powiesić zdjęcia wszystkich ofiarodawców z zaznaczeniem, co dany ofiarodawca zasponsorował, np. „Jan Kowalski, Poland, 2 Beds”. I zdjęcie Jana Kowalskiego będzie wisiało w tym pokoju, gdzie te łóżka się znajdą. Spodziewam się, że niektórzy ofiarodawcy nie będą chcieli dać swego zdjęcia. Jednakże dla tych dzieci jest niezwykle ważne zobaczyć, że ich nowy dom ma wiele twarzy. Wiele twarzy ludzi, którzy podzielili się z nimi swoimi pieniędzmi, wyrażając swą troskę o te dzieci. Wiecie, co to znaczy dla tych sierot? „Bóg się o mnie troszczy, nie jestem zapomniany, są nawet osoby za granicą, którym na mnie zależy”. Takie zdjęcie będzie dla nich motywacja: „choć jestem sierotą, stale mogę coś w życiu osiągnąć, bo komuś na mnie zależy”. Poza tym takie zdjęcia będą pobudzać dzieci do wdzięczności i modlitwy za sponsorów.

Jesteśmy wezwani, aby świadomie budować Królestwo Boże. Wierzę, że ten projekt jest częścią poszerzania Królestwa Bożego. Jest służbą miłosierdzia, na bazie której głosi się Ewangelię.

Proszę Was, abyście o tym projekcie pomyśleli jako o prezencie świątecznym dla sierot w Ugandzie. Średnio płacimy za prezenty świąteczne dla naszych bliskich 20-100zl. Zachęcam więc Was do wsparcia tego projektu, abyśmy zostawili po sobie ślad w Ugandzie, przede wszystkim w sercach tych dzieci, dając im niezwykły prezent świąteczny. Jeśli macie jakiś znajomych, którzy może chcieliby się również włączyć do tego projektu, to proszę powiadomcie ich o tym.

Wszystkich zainteresowanych proszę o kontakt na maila, abym mogła Wam wysłać listę potrzeb oraz podać szczegóły, w jaki sposób przesłać pieniądze.

Na koniec chciałabym Was zachęcić do troski o biednych Bożą obietnicą z Psalmu 41, 2-4: „Szczęśliwy ten, kto myśli o biednym i o nędzarzu, w dniu nieszczęścia Pan go ocali. Pan go ustrzeże, zachowa przy życiu, uczyni szczęśliwym na ziemi i nie wyda go wściekłości jego wrogów. Pan go pokrzepi na łożu boleści: podczas choroby poprawi całe jego posłanie”. Czyż to nie jest cudowna obietnica? Życzę Wam i sobie polegania bardziej na Panu i Jego Słowie, niż na swoich kalkulacjach.

poniedziałek, 22 października 2007

Ewangelizacja w wiosce

W miniony weekend mieliśmy młodzieżową konferencję w kościele. Zupełnie inaczej to wyglądało niż rekolekcje, czy konferencje, na których bywałam w Polsce, czy Australii. Z powodu dostępności konferencji dla wszystkich na ugandyjskich wioskach, udział w konferencji jest darmowy. Ludzie śpią w kościele na podłodze. Przynoszą maty ze sobą i coś do okrycia i tak trwają przez czas konferencji. Bez łazienek, bez prywatności, kto z nas poświęciłby się, aż do tego stopnia, aby skorzystać z daru nauczań i modlitwy? Nawet mając wygodne domy rekolekcyjne w Polsce, nie bierzemy udziału w konferencjach lub rekolekcjach z powodu przypuszczalnych niewygód lub rozleniwienia. Jechać 10 godzin pociągiem, czy samochodem na drugi koniec Polski, bo jakiś sługa Boży przyjechał? Nie, to nie dla mnie. Czy nie wystarczy mi wzięcie udziału w lokalnych rekolekcjach dwa razy na rok? Kiedy byłam na studiach w ciągu dwóch lat „zaliczyłam” wszystkie kursy Szkoły Nowej Ewangelizacji. Dzięki tym kursom rosłam duchowo i nie pozwalałam ogniowi Bożemu zgasnąć we mnie. Jeździłam też na wiele rekolekcji. Nie jestem zamożna, po prostu oszczędzałam na ubraniach i jedzeniu, żeby zapłacić wpisowe. Św. Paweł pisze w Liście do Rzymian 12, 11: „Nie opuszczajcie się w gorliwości. Bądźcie płomiennego ducha”. W oryginale czytamy: „Nie bądźcie opieszali i leniwi. Nie dopuśćcie, aby zgasł płomień, który jest w was”. Cóż jednak dzieje się często w naszym życiu? Ogień Ducha Świętego w nas gaśnie, bo jesteśmy opieszali i leniwi.

Na konferencji miałam nauczanie w sobotę o ewangelizacji, po czym młodzież miała wyjść do wioski, aby głosić Ewangelię, chodząc od domu do domu. Niektórzy byli przestraszeni i czuli się nieprzygotowani do takiego zadania, ale poszli prowadzeni przez liderów grup. Po kilku godzinach wrócili z powrotem, tryskając radością, z iskrzącymi się oczami, opowiadający, czego doświadczyli. Wiele osób w wiosce przyjęło Jezusa jako Pana i Zbawiciela, nawet paru muzułman, niewierzących i jedna osoba z lokalnego kultu. Alleluja! Dotknęło mnie jedno świadectwo młodej dziewczyny, która mieszka z dziadkiem. W sobotę chciała iść na konferencję, ale jej dziadek kazał jej iść w pole. Posłuszna poszła smutna. Po drodze spotkała starszą znajomą, która się jej zapytała czemu jest taka smutna, a dziewczyna na to, że chce iść do kościoła, ale dziadek każe jej kopać w polu. Sąsiadka powiedziała: „ty idź do kościoła, a ja będę za ciebie w polu pracować”. Faith powiada w takich sytuacjach: „nazywają Go Bogiem”. Dziewczyna ta poszła do kościoła, a potem wyruszyła na ewangelizację. Wróciła poruszona, że ludzie którym głosiła, byli dotykani Ewangelią. Bała się jednak wieczorem wrócić do domu, bo bała się dziadka. Kiedy wróciła do domu, dziadek jej nie zbił, za to ona głosiła mu Jezusa i On przyjął Jezusa do swego serca jako Pana i Zbawiciela! Zachęcona dziewczyna rano w niedzielę przed kościołem, odwiedziła sąsiadów z zamiarem głoszenia im Jezusa i sąsiedzi ogłosili Jezusa swoim Panem i Zbawicielem! To było tylko jedno ze wspaniałych świadectw poewangelizacyjnych, jakie słyszałam dziś w kościele. Serce się raduje!

Przypomina mi się teraz sytuacja, która zdarzyła mi się dokładnie dwa lata temu. Pracowałam wtedy jako przedstawicielka medyczna i dużo podróżowałam samochodem, szczególnie w obrębie byłego województwa zielonogórskiego. Czasem zabierałam autostopowiczów, którym dawałam Nowy Testament i głosiłam Ewangelię, świadcząc o żywym Jezusie Chrystusie, Zbawicielu i Panu. W listopadzie 2005r. podwoziłam ze Wschowy do Głogowa około 20-letniego chłopaka – Maćka, który powiedział mi o swoim trudnym położeniu rodzinnym, poczuciu bezsensu życia, bezradności, samotności i ciemności duchowej. Dałam mu Nowy Testament i zachęcałam do powierzenia swego życia Jezusowi jako Panu. Świadczyłam mu o tym, co Bóg zrobił dla mnie osobiście kilka lat temu i jak dał mi nową nadzieję, o tym jak zmieniło się moje życie, kiedy je powierzyłam Jezusowi. Mówiłam także o tym, jak ważna jest osobista relacja z Jezusem, modlitwa i czytanie Biblii oraz o tym, że Bóg go kocha. Zostawiłam mu też numer telefonu do siebie. Po dwóch tygodniach napisał mi smsa, że czyta Biblię, że powierzył życie Jezusowi i że czuje się inaczej, jakby więcej światła było w jego życiu i pojawiła się w nim nadzieja, której wcześniej nie miał i że jest weselszy oraz widzi swoją przyszłość w jasnych barwach. Spotkałam się z nim jeszcze raz na niedługą chwilę, aby porozmawiać o tym, czego doświadcza, jak również chciałam go zachęcić do formacji. Umówiliśmy się, że pożyczę mu książki i kasety religijne. Po kilku dniach chciałam się z nim skontaktować, ale nie odbierał telefonu. Modliłam się, aby Pan pozwolił nam się jeszcze spotkać. Po około dwóch tygodniach zadzwonił do mnie jego brat – Krzysiek, mówiąc, że Maciek zginął tragicznie w wypadku. Byłam na jego pogrzebie tuż przed Świętami Bożego Narodzenia. Wierzę, że Bóg użył mnie, aby doprowadzić Maćka do nawrócenia, do szczerej wiary w Jezusa, aby był zbawiony, gdyż Pan wiedział o dacie jego śmierci i dał mu szansę pojednania się z Nim, którą Maciek wykorzystał. Dziękuję Bogu za tę łaskę, że ten zaszczyt powierzył mi właśnie, że się zatrzymałam, by go podwieźć oraz że nie zamknęłam swoich ust, lecz świadczyłam o Jezusie. Ta sytuacja zachęciła mnie do jeszcze bardziej konsekwentnego głoszenia Ewangelii w tamtym czasie.

Choć wiemy, że Jezus powiedział: „idźcie i nauczajcie wszystkie narody” (Ew. św. Mateusza 28, 19), to my czasem mamy różne wymówki na niegłoszenie Ewangelii, tłumacząc się przed swoim sumieniem. Paweł Apostoł głosił „w porę i nie w porę”, mówiąc: „świadom jestem ciążącego na mnie obowiązku; biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii” (1Kor 9,16). Bóg stawia na naszej drodze ludzi niewierzących, abyśmy im ogłosili Dobrą Nowinę, bo jest to jedyna droga do zbawienia ludzi: „Ale jak mają wzywać Tego, w którego nie uwierzyli? A jak mają uwierzyć w Tego, o którym nie słyszeli? A jak mieli usłyszeć, jeśli nie ma tego, który by im głosił?” (Rzymian 10, 14-15). Przypomina mi się też historia o św. Dominiku, który często nocami modlił się, płacząc przed Bogiem: „Panie, co będzie z grzesznikami?” I następnego dnia chodził po barach, głosząc Ewangelię „w melinach”. To się nazywa pasja głoszenia Ewangelii! Ja wiem, że Pan ma na świecie wielu zapalonych ewangelizatorów, tak w Kościele Katolickim, jak i w innych kościołach chrześcijańskich. Jednak jest również wielu wierzących, którzy będąc usatysfakcjonowani bezpieczeństwem kościoła, nie świadczą o Jezusie. Ktoś może mi zarzuć: „przecież wiemy z Biblii, że nie wszyscy są powołani, aby być ewangelizatorami”. To prawda, ale wszyscy jesteśmy powołani do świadczenia o Jezusie i nie tylko przykładem życia, ale również słowami.

Jest wokół nas wielu ludzi, którzy potrzebują Jezusa. Jezus Chrystus jest odpowiedzią na ich problemy, ale oni nie wiedzą o tym, bo my – wierzący – milczymy, kiedy właśnie powinniśmy świadczyć o żywym Jezusie – Zbawicielu i Panu, w którego przecież sercem uwierzyliśmy, bo ktoś nam kiedyś głosił. Ewangelizowanie jest jednym ze sposobów, aby „nie opuszczać się w gorliwości i być płomiennego ducha”. Ile razy modlimy się w kościele: „Panie poślij robotników na swoje żniwo” i siedzimy sobie wygodnie w ławkach kościelnych, nie idąc nawet do naszych znajomych i rodziny, aby im zanieść Jesusa. W 1 Koryntian czytamy: „spodobało się Bogu przez głupstwo głoszenia Słowa, zbawić wierzących”. Mamy wiele „wierzących”, którzy są na drodze do piekła, a my obojętnie na to patrzymy. Widzimy również wielu żyjących tak, jakby mieli żyć wiecznie na ziemi, czy więc zadajemy im kłopotliwe pytania o śmierć? Jak pocieszamy osobę w depresji? „Nie martw się, wszystko będzie dobrze”? Czy tylko taką pociechę mamy do zaoferowania? Przypomina mi się wyraz twarzy pewnego chłopaka, którego podwoziłam. Kiedy już miał wysiadać, zapytałam: „czy chcesz, abym się pomodliła za ciebie?” Nie oczekiwał, że w tamtym momencie się pomodlę za niego, był zszokowany, ale ucieszony. Ja modliłam się „modlitwą ewangelizacyjną”, co znaczy głosiłam mu kerygmat w modlitwie, doprowadziwszy go do otwarcia serca Jezusowi. Jak pocieszamy ludzi? Czy „pociechą, jakiej doznajemy od Boga” (2Kor 1, 4)?

Na początku lipca miałam niezwykłą sytuację. Było to w ostatnim moim tygodniu pobytu w Australii. Byłam wykończona fizycznie, gdyż przez ostatni tydzień pakowałam się i załatwiałam ostatnie sprawy w Adelaide. Spałam więc po kilka godzin na dobę, a tej nocy, po której nastąpiła sytuacja, o której chcę napisać, nie spałam w ogóle. Byłam wyczerpana, marzyłam tylko o śnie. Był poranek, a ja przyleciałam z Adelaide do Sydney na „Hillsong” konferencję. Marzyłam tylko, żeby jak najszybciej z lotniska dostać się do domu znajomych i pójść spać choć na kilka godzin. Wysiadłam z kolejki na właściwej stacji i w związku z ciężką walizką, chciałam skorzystać windy, aby znaleźć się na ulicy. Do tej samej windy wsiadła starsza kobieta, która zaczęła się do mnie uśmiechać i mówić, że mam ładne włosy. Miała europejski akcent. Ze zmęczenia nie miałam ochoty z nią się wdawać w rozmowę, tylko się uśmiechnęłam, ale ona mnie zapytała, skąd jestem, więc powiedziałam, że z Polski. Na to ona wykrzyknęła po polsku: „Polka?” No i moje marzenie o jak najszybszym dostaniu się do łóżka szybko się rozwiało. Kobieta ta zaczęła mi opowiadać o swoim życiu w Australii, rodzinie, problemach, itp. Opowiadając o sobie, prawie nie dopuszczała mnie do głosu. Miała wiele złych życiowych doświadczeń, była przygnębiona i płakała. Zapytałam więc, czy mogę się za nią pomodlić, a ona się bardzo ucieszyła. Modliłam się za nią, a potem ją ewangelizowałam, po czym zapytałam, czy chce przyjąć Jezusa jako osobistego Pana i Zbawiciela. Ona z rozrzewnieniem powiedziała, że tak. Ta kobieta potem poszła swoją drogą bardzo radosna i „lekka”, a ze mnie całe zmęczenie zeszło, co było faktycznym cudem.

Tylko ode mnie zależało, co zrobię: czy otworzę swe usta do „współnarzekania”, czy pozbędę się jej, bo jestem zmęczona, czy dam jej to, co mam najcenniejszego: Jezusa, który jest żywy. Wokół nas wielu uważa Go jako umarłego, lub siedzącego po prawicy Boga i nie za bardzo zainteresowanymi sprawami ludzi. Kto im powie o żywym Jezusie, jeśli my będziemy milczeć? Podoba mi się odpowiedź Apostołów, kiedy Żydzi kazali zamknąć ich w więzieniu, zabroniwszy im głosić pod wieloma groźbami. Piotr i Jan powiedzieli: „my nie możemy nie mówić, cośmy widzieli i słyszeli” (Dz 4, 20). A my w naszych paputkach, najedzeni i komfortowo siedzący w fotelach, śpiewamy: „Panie Jezu zabierzemy Cię do domu, Panie Jezu nie oddamy Cię nikomu...”

poniedziałek, 15 października 2007

Pijak i kot

Muszę napisać, co było naszym udziałem kilka dni temu. Otóż od jakiegoś czasu przychodził pod nasz dom w nocy kot i dziwnie miauczał, takim dziwnym grubym głosem, jakby nie-kot. Ten dźwięk był trochę przerażający. Ja się czasem zastanawiałam, czy by nie wyjść na zewnątrz, aby zobaczyć, co to za dziwny kot. Faith jednak kiedyś mi powiedziała, że to niezbyt rozsądne wychodzić samej na dwór w nocy. Kiedy więc ten kot tak chodził i miauczał, wkładałam zatyczki w uszy, żeby zasnąć. Faith też mi kiedyś powiedziała, że czasem czarownicy „przysyłają” takie koty, gdyż ma to być znakiem nieszczęścia, ale Faith się oczywiście z tego śmieje, wyznając, że będzie „stąpać po wężach i skorpionach i nic jej nie zaszkodzi”, bo Jezus tak powiedział! Więc choćby nawet zebrali się razem wszyscy czarownicy z okolicy i próbowali jej zaszkodzić, to ona będzie się im w twarz śmiać w mocy Imienia Jezus. Ciekawa jest modlitwa Faith każdego poranka. Jest to modlitwa walki duchowej, ale o tym później. Wracając więc do kota – jakiś czas temu ten sam kot znów się pojawił (można go było rozpoznać po tym dziwnym głosie) i tak chodził wokół domu i miauczał. W pewnym momencie usłyszałam pijacki głos jakiegoś mężczyzny, który zaczął coś wykrzykiwać. Trwało to jakieś pół godziny, w końcu kot przestał miauczeć. Zapytałam się brata Faith, co ten mężczyzna mówił. Kenneth bowiem nie spał jeszcze, bo słyszałam go śmiejącego się w jego pokoju. Kenneth powiedział, że ten PIJANY mężczyzna zabraniał temu kotu miauczeć w IMIENIU JEZUSA! Robił to przez pół godziny niezmordowany, aż kot odszedł od naszego domu i jak do tej pory nie wrócił :) Alleluja!

Bardzo mnie to poruszyło z wielu powodów. Po pierwsze pijany mężczyzna zdawał sobie sprawę z autorytetu Imienia Jezus. Po drugie nie zniechęcił się w tej specyficznej walce duchowej przez dłuższy okres czasu. Ten człowiek przez pół godziny stał koło naszego domu, walcząc przeciw kotu, prawdopodobnie zdając sobie sprawę z tego, co oznacza taki miauczący kot, chodzący wokół czyjegoś domu. Przypomina mi się, że św. Piotr pisał w swym liście, że diabeł chodzi wokół nas jak „ryczący lew, szukając kogo pożreć. Mocni w wierze przeciwstawcie się jemu”. Musimy sobie zdawać sprawę, że diabeł niezniechęcony chodzi wokół naszego życia i miauczy nam w naszych myślach, miauczy nam w naszych emocjach, miauczy nam w naszych ciałach, miauczy nam w pewnych okolicznościach naszego życia! Faith lubi mówić, że diabeł to nie jest twój kuzyn, żebyś się miał z nim spoufalać i wchodzić w układy, ale spojrzeć mu prosto w oczy i wykrzyczeć: „wynocha z mojego życia, z moich myśli, z mojego ciała, z moich emocji, z moich relacji, wynocha (get out)!!!!!!!!!!!!!!!” Chciałabym, żebyście ją mogli usłyszeć, jak krzyczy diabłu „wynocha”, kiedy modli się za swoje życie lub za życie innych ludzi i swojego kraju, aż ciarki przechodzą. Słychać ją na kilometr. Faith dodaje: „jeśli myślisz, że wystarczy diabłu raz powiedzieć, żeby odszedł i już nie wrócił, to się mylisz, on nie jest gentelmanem, żeby miał to uszanować, że sobie go nie życzysz w swoim życiu. Faith więc modli się modlitwą walki duchowej każdego poranka. Powołuje się czasem na tę historię z Ew. Mateusza 8, 5-13, gdzie setnik wyjaśnia sprawę swego autorytetu: „mówię temu „idź”, a idzie, tamtemu „chodź”, a przychodzi, a innemu „zrób to”, a robi. I ona modli się: „diable, odejdź z mojego życia w Imieniu Jezusa, ale najpierw chodź tu i oddaj, co ukradłeś!!!”. Amen!!! Amen w życiu każdego z was, którzy czytacie tego bloga! Diable, rozkazuję ci w Imieniu Jezus wynocha z życia moich przyjaciół, wynocha!!!! Ale najpierw oddaj im, co ukradłeś!!!!!!!! Oddaj im zmarnowane dni i lata!!!!!!, Oddaj im pieniądze, które stracili przez twoje knowania!!!!!!!!, Oddaj im zdrowie!!!!!!!!, Oddaj im spokój i pełnię w małżeństwie!!!!!!!!, Oddaj im powodzenie w każdej dziedzinie ich życia!!!!!! Oddaj im godność!!!!!!!! Oddaj im wiarę i nadzieję!!!!!!!!! Oddaj im czystość!!!!!!!! Oddaj im stracone relacje!!!!!!!! Oddaj im klarowność umysłu!!!!!! Oddaj im Wolność!!! A teraz Imieniu Jezus – wynocha z naszego życia!!!!!!!!!!

Oczywiście tam, gdzie są wykrzykniki, jak krzyczałam ze złością, myśląc o tych, którzy każdego dnia POZWALAJĄ się diabłu okradać, a nawet „karmią kotka mleczkiem”. Ktoś mógłby zapytać, „co ty się Honia tu wygłupiasz, czy to od razu trzeba krzyczeć?” Przypomnij sobie proszę kogoś, kto cię ostatnio z równowagi wyprowadził, tak że puściły ci nerwy, albo męża/żonę/dzieci, z powodu których ostatnio krzyczałeś/aś tak, że cię było słychać. „Po co zaraz krzyczeć, nie wystarczy wyszeptać?” Ja nie wiem, w jaki sposób można wyszeptać gniew? W modlitwie walki duchowej musisz się zdenerwować na diabła. Wyjść na zewnątrz do tego kota w nocy i pogonić go sprzed twego domu. Ogłosić: „ja i mój dom będziemy służyć Panu”. Jezus powiedział o diable, że nie ma on nic swego w Jezusie (św. Jana 14, 30). To jest nasze zadanie: nie pozwolić diabłu, aby miał cokolwiek swego w naszym życiu.

Faith opowiedziała mi pewną prawdziwą historię o misjonarzu w Nigerii. Pewnej nocy poczuł, że jego łóżko się samo przesunęło o metr. Nieprzestraszony, zapalił lampę i powiedział z pewnością w głosie: „diable wiem, że to ty przesunąłeś moje łóżko, teraz więc ci rozkazuję w Imieniu Jezus, przesuń to łóżko z powrotem!!!” Gdy łóżko wróciło na swe miejsce, misjonarz ten powiedział: „a teraz wynocha z tego pokoju”!!!!!!!!! To się nazywa stanięcie w autorytecie. Może diabeł nie przesuwa nam łóżek, ale nieźle nam miesza w życiu.

My jednak w naszych życiu często pozwalamy temu kotu przychodzić pod „nasz dom” i miauczeć, a nawet przynosimy mu mleczko. I co – kotek przychodzi następnego dnia i następnego, a za chwilę leży już na twojej kanapie, wyciągając pazury, kiedy chcesz usiąść. Tak się dzieje w naszym życiu, kiedy nie rozpoznajemy diabelskiego działania i pozwalamy mu przejmować kontrolę nad kolejnymi sferami naszego życia. Oczywiście, że kot nie znajdzie się od razu na kanapie. To jest proces, podobnie jak w naszym życiu. Diabeł jest strategiem i wie, w jaki sposób nas zdołować i odebrać dziedzictwo, które mamy w Jezusie, nie dopuszczając nas do życia pełnią w Jezusie, rujnując nasze życie krok po kroku. On jest bardzo cierpliwy i systematyczny!

Ktoś się może oburzyć: czemu poświęcasz czas diabłu na blogu, zamiast pisać o Jezusie. Właśnie dlatego, że się nie uczy wierzących walki duchowej, diabeł obejmuje rządy w naszym życiu, w naszych domach, rodzinach, miastach i krajach. Jezus powiedział: „widziałem szatana”. Pan Jezus może nie tyle nauczał o diable słowami, ale swoim działaniem. Zbadaj Ewangelie i zobacz jak wiele miejsca jest poświęcone służbie Jezusa w uwalnianiu zniewolonych ludzi. Widzimy Jego gniew na obecność diabła w życiu ludzi. Po zmartwychwstaniu Jezus powiedział: „dana jest mi wszelka władza” i tę władzę przekazał nam. W Biblii angielskiej w Ew. Łukasza 10, 19 czytam, że Jezus dał wierzącym autorytet nad diabłem. A co my robimy z tym autorytetem? Czy w ogóle żyjemy jako chrześcijanie z autorytetem w Jezusie?

Zawstydziłam się ostatnio samą sobą, że tak łatwo jest mi się poddać lękowi, zamiast wziąć autorytet w Jezusie do każdej sytuacji. Napisałam bowiem do kogoś w mailu, że rozmawiałam ostatnio z Faith o wężach w Ugandzie, których jest zresztą wiele. I Faith mi powiedziała, że na tej górze, gdzie zwykłam chodzić się modlić, również można je spotkać. Więc się przestraszyłam i postanowiłam więcej nie chodzić na tę górę. Jednakże było mi szkoda, gdyż zawsze na tej górze doświadczałam Pana. Kiedy uświadomiłam sobie, że poddałam się lękowi, zamiast polegać na słowie Bożym, bardzo się zawstydziłam sobą, ale też rozzłościłam na diabła, który próbował wpędzić mnie w „kozi róg” strachu. Oczywiście pogoniłam diabła i usunęłam wszystkie węże z mojej drogi w Imieniu Jezusa, biorąc autorytet, który Pan Jezus nam przekazał. Oczywiście nie przestanę chodzić na moja górę modlitwy, nie pokażę diabłu, że może mnie jakimiś wężami przestraszyć. Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że powinnam się kierować rozsądkiem w tych okolicznościach, ale ja wiem, że w tych okolicznościach, jeśli dziś dopuszczę lęk do swego serca, to jutro lęk będzie mną rządził. Człowiek autorytetu mówi, że choćby diabeł zesłał na niego tysiąc chorób, to on je zrzuci z siebie jak niepotrzebny płaszcz. W Imieniu Jezusa! Jest pewna angielska piosenka: „weź moc, która jest w Imieniu Jezus, aby uciszyć burzę w twoim życiu i rozpętać burzę w życiu diabła”. Amen! Kto chce dziś wziąć tę moc do swego życia? Ja!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

W drugim liście do Koryntian 10, 3-6 św. Paweł pisze, że mamy stosować duchową broń w walce z diabelskimi dziełami w naszym życiu. Mamy moc burzenia diabelskich twierdz, udaremniania diabelskich knowań i do zmuszania wszystkiego do posłuszeństwa Jezusowi. Mamy też moc budowania tego, co diabeł zniszczył w naszym życiu. Cegła po cegle każdego dnia, ogłaszając to w rzeczywistości duchowej.

Jest jednak pewne „ale”. Czytamy o tym w liście do Efezjan 6, 10-17: W końcu, bracia moi, bądźcie mocni w Panu i w potężnej mocy jego. Przywdziejcie całą zbroję Bożą, abyście mogli ostać się przed zasadzkami diabelskimi. Gdyż bój toczymy nie z krwią i z ciałem, lecz z nadziemskimi władzami, ze zwierzchnościami, z władcami tego świata ciemności, ze złymi duchami w okręgach niebieskich. Dlatego weźcie całą zbroję Bożą, abyście w dzień zły zdołali się przeciwstawić i ostać, zwalczywszy wszystko. Stójcie tedy, opasawszy biodra swoje prawdą, przywdziawszy pancerz sprawiedliwości i obuwszy nogi, by być gotowymi do głoszenia ewangelii pokoju, a przede wszystkim, weźcie tarczę wiary, którą będziecie mogli zgasić wszystkie rozżażone pociski złego; weźcie też hełm zbawienia i miecz Ducha, którym jest Słowo Boże”. W walce duchowej musisz mieć pewność, że nie ma w twoim życiu żadnego świadomego grzechu, z którego nie chcesz zrezygnować, ani nieprzebaczenia, bo wtedy twój pancerz byłby dziurawy i mogłoby by ci się oberwać. I czy rzeczywiście Imię Jezus coś dla ciebie znaczy, czy Jezus jest twoim Panem? Czy poddajesz mu swe życie naprawdę, czy tylko pozornie. Ja niemal codziennie się modlę, aby Pan mnie osądził, aby Pan zbadał moje serce, czy nie ma tam grzechu, żeby Duch Święty oświecił mój umysł, pokazując mi moje grzechy, których do tej pory nie widziałam. I muszę wam powiedzieć, że jakieś dwa miesiące temu miałam na wspomnianej górze, zresztą w strumieniach deszczu, niesamowitą modlitwę, kiedy nagle Pan pokazał mi grzechy, z których nie pokutowałam. Płakałam w duchu uniżenia, dziękując za Jezusa, w którym moje grzechy mogą mi zostać natychmiast wybaczone. Jeśli będziesz wołać o objawienie prawdy w twoim życiu, to na pewno Pan odpowie na tę modlitwę, bo jest to modlitwa zgodna z wolą Bożą, zgodna z Biblią.

Poza tym nasza modlitwa walki duchowej powinna być poprzedzona modlitwą relacji z Jezusem jako osobistym Panem i Zbawicielem w uwielbieniu i uniżeniu, aby stanąć przeciw diabłu w autorytecie Jezusa. Jest to jak z historią o tej małej dziewczynce, która zwróciła uwagę pewnemu chłopakowi, że nie powinien deptać trawnika, ale on nie chciał jej słuchać, więc ona powiedziała: „zobaczysz, mój tato ci pokaże”. Chłopak się tylko z tego śmiał i nic sobie z tego nie robił. Po chwili pojawił się ojciec tej dziewczynki, który był bardzo wysoki i dobrze zbudowany. Dziewczynka, stojąc za swym ojcem wychyliła się zza jego nóg i powiedziała: „mówiłam ci, że mój tato ci pokaże, mówię ci przestań deptać nasz trawnik”. I chłopiec uciekł przestraszony. Gdy dziewczynka stanęła w autorytecie swego ojca, wtedy chłopak się jej posłuchał. My w naszej modlitwie walki duchowej powinniśmy robić to samo. Stanąć w autorytecie naszego Pana, gdyż ten autorytet został nam przekazany przez Niego!

I znów się rozpisałam, ale nie mogłam się z Wami nie podzielić tym doświadczeniem z kotem :) Do boju, do boju, do boju!!!!!!!!!! W Imieniu Jezusa rusz się z miejsca i walcz o swe dziedzictwo w Jezusie!!!!!!! Nie daj się diabłu dłużej okradać!!!!!!!

piątek, 12 października 2007

Zombi i kanibale

Jest parę rzeczy, który chciałabym dziś napisać. Pierwszą z nich jest prawdziwa historia pewnej dziewczyny. Ta historia zdarzyła niedawno, a słyszałam ją parę dni temu od Kennetha brata Faith. Otóż w pewnej wiosce żyła piękna dziewczyna, którą każdy chciał wziąć za żonę. Niestety dziewczyna ta zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach i pogrzebano ją. Jakiś czas po jej pogrzebie jeden z jej wielbicieli wybrał się do innej wioski w swoich sprawach. Kiedy przechodził obok pola zobaczył tam dziewczynę, która kopała w ogrodzie, a która wyglądała dokładnie jak ta, którą niedawno pochowano. Próbował więc z nią rozmawiać, ale wyglądała na nieobecną i jakby w ogóle go nie słyszała i nie widziała. Wrócił więc ten mężczyzna z pośpiechem do ojca tej dziewczyny, powiedzieć, że ją widział kopiącą w ogrodzie w innej wiosce. Ojciec ten niedowierzając sam tam pojechał i kiedy ją zobaczył, stwierdził, że to jego córka, ale ona ich w ogóle nie rozpoznawała, zajęta kopaniem, jakby była zaprogramowanym robotem. Wobec tego obaj wrócili do jej grobu i go odkopali, szukając jej ciała. Okazało się jednak, że jej ciała nie było w grobie. W znacznie większej grupie wrócili do tamtej wioski i przyczajeni śledzili tę dziewczynę, gdy wracała z pola. Następnie, gdy wtargnęli do jej domu, zobaczyli starszego mężczyznę, a w około niego wiele młodych pięknych dziewczyn. Jak się później okazało, były one również uznane za martwe i pochowane przez swoje rodziny. Mężczyźni ci zmusili tego człowieka do wyznania prawdy.

Okazało się, że stosował pewne zaklęcia Czarnej Magii i zioła, aby wprowadzić te dziewczyny w stan czasowej śmierci, po czym po ich pogrzebach, przychodził w nocy i wykradał ich ciała z grobów, zanosił do swojego domu i czekał na ich obudzenie się. Potem je wykorzystywał do pracy w swoim polu. Czary i specjalne zioła trzymały te dziewczyny w dziwnym amoku, tak że wyglądały jak filmowe Zombi. Myślę, że wielu z was oglądało te horrory z Zombi, ale ja zawsze myślałam, że to wytwór hollywoodzkiej wyobraźni. Okazuje się jednak, że te rzeczy dzieją się w Afryce naprawdę. Jak usłyszałam tę historię to przede wszystkim pomyślałam, jak straszne i okrutne rzeczy diabeł potrafi robić z tymi, którzy nie należą do Jezusa. Jednakże co ciekawe, tego rodzaju zioła i zaklęcia nie działają na chrześcijan, o czym afrykańscy czarownicy wiedzą. Sprawdza się tu Boża obietnica z Iz 54, 17: „wszelka broń ukuta na ciebie będzie bezskuteczna, potępisz wszelki język, który zmierzy się z tobą w sądzie, takie będzie dziedzictwo sług Pana”. Chrześcijanie mogą być pewni, że są chronieni Krwią Jezusa, jak krew baranka paschalnego chroniła domy Izraelitów w Egipcie, gdy anioł śmierci niósł spustoszenie. Dziś też Krew Baranka Bożego chroni nas przed działaniem „wroga naszego zbawienia” – diabła, który „przychodzi, aby kraść, zabijać i niszczyć” (J 10, 10). Jeżeli jednak chrześcijanie nie są czujni i żyją ich chrześcijaństwo bezmyślnie, dają się okradać przez diabła z ich dziedzictwa w Jezusie.

Jakiś tydzień temu Faith pokazała mi swoją bluzkę i powiedziała: „widzisz te dwie dziury? Tego nie zrobił ani szczur, ani gwóźdź. To są magiczne wycięcia materiału, aby je poddać czarom, które miałaby mi wyrządzić coś złego. Co ja bym zrobiła, gdybym nie miała Jezusa i Jego Krwi nad sobą? Co by mnie chroniło?” Faith mówi, że przez tego rodzaju czary wiele ludzi traci zdrowie, zwierzęta gospodarskie, a nawet i życie. Niektórzy mogą poddawać w wątpliwość te rzeczy, ale oprócz tego, że w Biblii o nich czytamy, to tutaj w Afryce ludzie tego niestety doświadczają.

Również kilka dni temu dowiedziałam się, że w Ugandzie i w Afryce naprawdę są kanibale! Natomiast rzadko przybiera to formę porwań ludzi i potem zabijania ich, aby ich zjeść. Obecnie kanibale wykradają ludzkie ciała z grobów, a potem je gotują i jedzą. Obrzydliwe! Faith przy tej historii modliła się, „dziękuję Ci Jezu za to, że chrześcijaństwo dociera do ludzi Afryki, tak że mogą porzucać te praktyki, odnajdując prawdziwe życie i zbawienie w Jezusie”. Faith powiedziała, że chrześcijaństwo przyniosło wiele pozytywnych zmian w kulturze i życiu ludzi Afryki. W tych okolicznościach módlmy się: „Panie poślij robotników do swojej winnicy. Boże powołaj i wyslij misjonarzy!” Amen.

poniedziałek, 1 października 2007

Pogrzeby, Home Again, król Tooro i łaska

Nie miałam możliwości wstawić posta wcześniej, gdyż od ponad tygodnia nie mieliśmy dostępu do Internetu. Faith nie miała pieniędzy na zapłacenie rachunku. Kiedy jedni moi przyjaciele w Polsce dowiedzieli się o tym, dali nam pieniądze na ten cel. Dziękuję Wam z całego serca! Niech Pan zaspokoi wspaniale każdą Waszą potrzebę!

Dwa tygodnie temu byłam na dwóch pogrzebach w jednym dniu :( Zwyczajem mieszkańców wioski jest przyjść na pogrzeb, dlatego Faith chodzi na wszystkie pogrzeby we wsi, a nawet wcześniej już towarzyszy takiej rodzinie. Jak tylko się dowie, że ktoś zmarł - niemal natychmiast jedzie do takiej rodziny, żeby być z nimi i wesprzeć ich na duchu. Pogrzeb na ugandyjskich wsiach wygląda bardzo podobnie jak w Polsce na wsiach, tyle że najczęściej odbywa się przy domu i osoba jest chowana w mogile przy domu. Tylko w miastach są cmentarze. Jeżeli osoba była wyznania katolickiego lub anglikańskiego to Msza odbywa się właśnie przy domu. Pierwszy był pogrzeb młodej dziewczyny, która została potrącona przez samochód w Kampali. Pisałam jakiś czas temu, że trzeba tam być bardzo ostrożnym jako pieszy, bo kierowcy jeżdżą jak szaleni. Drugi pogrzeb był starszej kobiety, której siedmioro dzieci zmarło wraz z synowymi i zięciami wskutek AIDS. Kobieta ta mimo wszystko trzymała się dzielnie i wychowywała sama dwanaścioro wnucząt, a wraz z nimi była pod opieką „Bringing Hope”. Prawie wszyscy wnukowie są już dorośli. Jest jeden 15-letni chłopak Moses, którym miała się zaopiekować po śmierci babci dalsza rodzina. Na pogrzebie Faith zapytała go, czy chce zostać z rodziną, czy ma go zabrać do sierocińca. Zaskoczyło mnie kiedy powiedział, że chce, żeby go zabrała. Z tego, co wiem, on bardzo ufa Faith, że chce dla niego jak najlepiej, bo doświadczył tego w ciągu 6 lat bycia pod opieką „Bringing Hope”. Tak więc przenieśliśmy go kilka dni temu do sierocińca, który nosi nazwę „Home Again” (dom ponownie). Faith nie pozwala, żeby ktokolwiek mówił „sierociniec”. Mówi: „robimy wszystko, by te dzieci miały ponownie swój dom”.

W ubiegłym tygodniu spędziłam wieczór z tymi dziećmi, gdyż miały tydzień modlitwy za różne sprawy i chciałam się dołączyć do tych modlitw. Wspólne uwielbienie z nimi było dla mnie wielką zachętą. Dzieci te modlą się w taki sposób, w jaki nigdy w moim życiu nie widziałam dzieci modlących się: z wielkim zaangażowaniem i wiarą. Myślę, że to wielka zasługa Faith oraz Ewy - wychowawczyni domu dziecka. Chciałabym, żeby każdy z Was miał okazję ich posłuchać. Niestety większości nie rozumiałam, bo się modlą w swoim języku, ale czasem ktoś dla mnie tłumaczył. Mam bardzo na sercu te dzieci, gdyż mieszkają w tak opłakanych warunkach, że serce się kraje. W domu Faith mieszkają poza Faith, mną i bratem Faith, cztery młode dziewczyny, które pomagają w prowadzeniu domu, a są uczennicami w szkole zawodowej. Nasze posiłki są znacznie lepsze, niż w większości ugandyjskich domach, gdyż trzy razy w tygodniu jemy mięso :) Kiedy je się posiłek nie należy brać więcej na talerz, niż można zjeść, gdyż jest niewłaściwym zostawianie niedojedzonego jedzenia na talerzu, głównie z powodu panującej tu biedy. Przy pewnej kolacji, gdy jedna dziewczyna zostawiła na talerzu ryż i mięso, Faith strasznie się zezłościła na nią. Nakrzyczała na tę dziewczynę, że nie docenia tego, co ma, że „jej dzieci” w „Home Again” jedzą codziennie przez okrągły rok fasolę i posho, a ona śmie zostawiać na talerzu ryż i mięso! Pomyślałam wtedy o naszych domach, gdzie często wyrzucane jest jedzenie. Dzięki mojej mamie, która mnie tak wychowała, ja zawsze starałam się szanować jedzenie i starannie robiłam moje zakupy, żeby nic się nie marnowało, ale i tak czasem wyrzucałam jedzenie. Kiedy jesteś w Afryce i obserwujesz tutejszą biedę, robi ci się bardzo wstyd na myśl o marnowanym jedzeniu. Już teraz widzę, jak bardzo zmienia się moje nastawienie do tego, co mamy w Polsce – z narzekania na wdzięczność. Kiedyś byłam „typem narzekającym” na sytuację gospodarczo-polityczną w naszym kraju. Nie sądzę jednak, abym po życiu w Afryce narzekała na cokolwiek. Niezwykle mi brakuje możliwości kąpieli w wannie lub wzięcia prysznica, gdyż jak wiecie, codziennie myję się w misce z powodu skromnych warunków, w jakich żyjemy. Brakuje mi tak wielu rzeczy, do których przywykłam w Polsce, że czasem jest to przyczyną pokus, aby wracać do domu. Nie poddaję się jednak i nie poddam się, choć muszę uczciwie przyznać, że nie jest mi lekko i niemal codziennie mam myśli o powrocie do domu. Jestem jednak przekonana, że jestem w miejscu mojego powołania, dlatego dziękuję Bogu, że pozwala mi „zwyciężać w Jezusie”.

W Księdze Rodzaju w rozdziale 15 czytamy, że Abraham miał złożyć ofiarę. Jednakże w czasie oczekiwania na Boży ogień, który miał przejść przez ofiarę, nadleciały sępy, które próbowały się dobrać do ofiary. Czytamy, że Abraham je odpędził. Jest to dla nas duchową lekcją, że w sytuacji naszego poświęcenia zawsze pojawią się „sępy”, czyli różnego rodzaju podszepty diabelskie, aby zniszczyć naszą ofiarę, lecz co my powinniśmy zrobić? Co zrobił Abraham? Po prostu je odpędził. Piotr Apostoł pisze w swoim liście: „wiecie, że diabeł jak lew ryczący krąży, szukając kogo pożreć; mocni w wierze przeciwstawcie się jemu, a ucieknie od was”. Tak więc w wierze przeciwstawiam się różnego rodzaju duchowym „sępom”. Wszystko zaczyna się od myśli, jak czytamy w Biblii – toczy się bitwa o nasz umysł i niełatwo jest wypełnić radę św. Pawła: „wszystko, co jest prawdziwe, co godne, co czyste, co sprawiedliwe, co miłe, co zasługuje na uznanie, jeśli jest jakąś cnotą i czynem chwalebnym, to miejcie na myśli” (Flp 4, 8). Jakie są nasze myśli? Jak często myślimy raczej o tym, co nie jest prawdziwe, ani godne, ani czyste, ani sprawiedliwe, ani nie zasługuje na uznanie i sami się pchamy w pułapkę diabła. Ten, kto potrafi kontrolować swoje myśli, aby je przestawiać na właściwy „Boży tor” jest prawdziwie na drodze do zwycięstwa w każdym wymiarze swego życia: fizycznym, psychicznym i duchowym!

Pisałam jednak o dzieciach z „Home Again”. Kiedy odwiedziłam ich ostatnio, Faith pokazała mi pewne owady na ścianie pokojów, które wyglądały jak małe, czarne biedronki i powiedziała: „to są „bedbags”, które żywią się ludzką krwią, ze ścian przechodzą na ciało i piją krew. Mamy ich wiele tutaj w tym budynku, ale pozbycie się ich jest kosztowne i nie stać nas na to”. Kiedy się o tym dowiedziałam, to odechciało mi się odwiedzać „Home Again”, gdyż zawsze jest ryzyko, że jakiś „bedbag” urządzi sobie na mnie ucztę. Zamierzałam nawet zostać z dziećmi na noc, ale jak Faith pokazała mi, że bedbags gnieżdżą się w drewnie w przerwach na łóżkach, na których śpią dzieci, to stchórzyłam. Oczywiście będę nadal odwiedzać dzieci z sierocińca, ale nie wiem, czy się odważę, aby zostać tam na noc.

Rozmawiałam też ostatnio z wychowawczynią „Home Again” o potrzebach dzieci. Nie mogłam uwierzyć, kiedy mi mówiła o tym, co potrzebują, bo wydawało się jakby nie mieli kompletnie nic. Nie mówię tu tylko o osobistych potrzebach dzieci, ale także o potrzebach sierocińca. Mają na przykład tylko 3 miski na 31 osób. Nie mają pościeli, śpią pod kocami, nie mają poduszek. Maja tylko kilka lamp, a potrzebują trzy razy więcej. Dzieci nie mają nawet bielizny osobistej!!! Wielką potrzebą są moskitiery, bo komary przenoszą malarię i średnio raz w miesiącu dzieci łapią malarię, która czasem jest zagrożeniem dla życia. Zapisałam wszystkie ich potrzeby w arkuszu Excel i wyszło mi 50 pozycji. Nie mówiąc już planie urozmaicenia ich jedzenia, gdyż jak wiecie, jedzą codziennie fasolę i posho (gotowana mąka kukurydziana). Czy wyobrażasz sobie siebie jedzącego cały rok dzień po dniu to samo? Tak bardzo mi żal tych dzieci, jak i wielu innych, które spotykam tu każdego dnia. Faith otrzymała pieniądze z USA na budowę nowego budynku sierocińca, ale nie wystarcza na wykończenie go, ani na zakup nowych łóżek (gdyż jak wiecie w starych łóżkach żyją bedbagi, a nie chcemy ich zabierać do nowego miejsca). Gdyby ktoś z was poczuł się zainspirowany do zasponsorowania łóżka, albo krzesła, albo pościeli, albo czegokolwiek innego – proszę skontaktujcie się ze mną na maila.

Ostatnio w niedzielę Faith przemawiała w kościele i zachęcała ludzi z kościoła do podzielenia się tym, co mają. Byłam wzruszona jak ci, którzy żyją w biednych warunkach dawali na przykład: kurę, dwa kubki fasoli, miskę ziemniaków, 500 szylingów (1zł), 7 kubków mleka, itp. dla dzieci z „Home Again”. Jak wiemy z Biblii, kiedy dzielimy się z biednymi tym, co mamy to nam nie ubywa – taka Boża kalkulacja :) Znamy tę kościelną piosenkę: „dzielmy się wiarą jak chlebem”, ale często w życiu wierzących okazuje się, że nie tylko nie dzielimy się wiarą, ale nawet chlebem…

Tydzień temu w kościele pewna kobieta złożyła świadectwo, które mnie bardzo poruszyło. Ktoś ukradł jej w nocy dwie kury z kurnika, a ta kobieta jest biedna. Jak rano się spostrzegła, to bardzo się zasmuciła. Postanowiła się jednak nie poddawać zwątpieniu, ale modliła się o to, żeby jej kury się odnalazły. Jak można odnaleźć dwie kury po wielu godzinach? Mało to kur we wsi i na rynkach? Wydaje się to tak absurdalne, ale ta kobieta modliła się z wiarą. Modlić się z wiarą oznacza oczekiwać. Faith powiedziała mi kiedyś, że o pewne rzeczy modli się tylko raz i je otrzymuje! To się nazywa wiara! Tak więc ta kobieta modliła się przez kilka dni, nie poddając się zwątpieniu i jednocześnie szukając tych kur na rynkach w okolicy. Niezwykłe jest to, że je znalazła!!! Rozpoznała swoje kury, kiedy zobaczyła, jak ktoś je niósł, ale ta osoba wyparła się, że ich nie ukradła, tylko kupiła i wskazała od kogo. Kiedy razem dotarli do wskazanej osoby, ta również się wyparła. Wtedy ta kobieta wykrzyknęła do Boga: „weź mnie pod swoją opiekę, okaż się sprawiedliwy, przecież wiem, że to moje kury”. Wtedy ta druga osoba się przyznała, że je ukradła i kobieta ta odzyskała swoje kury. Czy możecie to sobie wyobrazić? Wydaje się to tak nieprawdopodobne oraz fakt, że głośnym ogłoszeniem Bożej sprawiedliwości przez tę kobietę złodziej został zmuszony do przyznania się, pod wpływem Ducha Żyjącego Boga, który „przekonuje świat o grzechu”. Chwała Bogu, który troszczy się o nas i znając każdego z nas po imieniu bierze w opiekę tych, „którzy dniem i nocą wołają do Niego”, jak powiedział Jezus.

Byłam w Kampali kilka dni temu, aby odnowić moją wizę. Udałam się tam z Wincentem, który jest wolontariuszem „Bringing Hope”. Jego siostra pracuje w Urzędzie Emigracyjnym, dlatego postanowiliśmy poprosić ją o list polecający do właściwego urzędnika. Chwała Bogu za te koneksje, gdyż okazało się, że na lotniku zmieniono moja wizę z trzymiesięcznej na jednomiesięczną, ale nie poinformowano mnie o tym. Wobec tego dwa miesiące byłam nielegalnie w Ugandzie! Dzięki Bogu wszystko zostało pomyślnie załatwione. Wincent stoi mocno w autorytecie, który otrzymaliśmy od Jezusa. Powiedział mi, „Honia, kiedy ja gdziekolwiek idę jestem pewny Jezusa we mnie, bo nie jestem byle kim, ale dzieckiem wielkiego Boga i Jego łaska idzie przede mną, aby czynić ludzi przychylnymi mi”. Przypomina mi się biblijny Daniel, albo Józef Egipski, którzy mieli „łaskę w oczach ludzi”. Wierzę, że to dziedzictwo jest dziś z nami, bo o tym mówi też Słowo Boże, ale często z tego nie korzystamy i zamiast zachowywać się jak synowie i córki Wielkiego Króla, zachowujemy się jak dzieci wieśniaka. Tydzień temu byłam na celebracji rocznicy koronacji króla w Fort Portal. Widziałam króla regionu Tooro (gdzie mieszkamy) oraz prezydenta Ugandy z bardzo bliska, gdyż jako „Muzungu” usadzono mnie w pierwszym rzędzie. Król ma tylko 15 lat, a został koronowany jak miał 3 latka na miejsce ojca, który zmarł. Ten nastolatek zachowywał się dostojnie jak król i nawet jeśliby zdjęto z niego królewskie ubranie nadal powinien zachowywać się jak król, choć w stosunku do swojej mamy powinien być synem. Czy to nie jest lekcja dla nas? W stosunku do ludzi wokół nas powinniśmy się zachowywać jak dzieci królewskie, natomiast w stosunku do naszego Ojca w niebie powinniśmy przychodzić w uniżeniu. Natomiast my często mamy właśnie odwrotną postawę. Przychodzimy dumnie do Boga, a uniżamy się przed ludźmi. Czasem dlatego nasze modlitwy nie są wysłuchiwane, gdyż Bóg „pokornym daje łaskę, ale pysznym się sprzeciwia”.

Poproszono mnie, abym podzieliła się swoim świadectwem w naszym kościele pewnej niedzieli, co mnie przeraziło, gdyż nawet nie jestem w stanie zawsze wyrazić się po angielsku, a co tu dopiero mówić o głoszeniu po angielsku. Nie mogłam się jednak wycofać. Modliłam się więc na jaki temat mam mówić i zastanawiałam się, czy mam jakieś nauczanie, które mogłabym skopiować, ale Pan mi powiedział: „nie chcę, abyś powtarzała cudze nauczania, ja dam ci własne objawienie”. Tak więc modliłam się przez kilka dni, czekając na „objawienie” i je otrzymałam, a nawet trzy. Pisząc „objawienie” mam na myśli naukę, jaką możemy wyciągnąć z fragmentu Biblii, który nie wydaje się tak oczywisty. Następnym razem napiszę na blogu w skrócie to, co odebrałam z Księgi Rodzaju 29, 32-35. W każdym razie, kiedy się przygotowywałam, wielokrotnie chciałam się poddać, bo wydawało mi się, że mnie to przerasta. Biblia jednak mówi, że kiedy przychodzi Boża łaska, czyni nas zdolnymi zrobić to, czego nie potrafimy. Wzięłam więc tę łaskę i chociaż wydawało mi się, że nie dam rady – głosiłam dziś w kościele jakieś 80 minut po angielsku! Ludzie byli poruszeni, ja zresztą też, gdyż wiedziałam, że to nie moja zasługa, ale Pan przeze mnie działa. Po południu zadzwonił jeden pastor, aby mnie poprosić o głoszenie Słowa w jego kościele w najbliższym czasie. Mam też zaproszenia od kilku innych. Piszę o tym, aby was zachęcić do polegania bardziej na Bożej łasce, a nie na własnych możliwościach, bo jak pisał św. Paweł: „ilekroć jestem niedomagam, tylekroć jestem mocny”. Przypomina mi się sytuacja, kiedy byłam w Australii i pracowałam w Domu Starców. Był tam jeden pacjent, co do którego stale traciłam cierpliwość i potem się winiłam za to, ale nie potrafiłam znaleźć w sobie wystarczająco cierpliwości. Modląc się więc, wzięłam obietnicę z Listu do Hebrajczyków 4, 16: „Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę dla uzyskania pomocy w stosownej chwili”. „Stosowną chwilą” była niezdolność do bycia cierpliwą w tamtym momencie. Powiedziałam więc Panu w modlitwie: „ja Honorata jestem niezdolna do okazania cierpliwości temu pacjentowi, ale łaska Boża może mnie do tego uzdolnić”. Uwolniłam się od wysiłku starania się bycia cierpliwą i przyjęłam Bożą zdolność – łaskę, aby zmienić swe zachowanie. I co się stało? Byłam zszokowana mną samą, gdyż bez wysiłku wychodziła ze mnie miłość i cierpliwość do pacjentów. Zachęcam więc was wszystkich do porzucenia „wysiłków”, a wzięcia „łaski”, aby nasze chrześcijaństwo przestało być „wysiłkiem” bycia uczniem Jesusa, a stało się „przymną łatwizną”, dzięki łasce Bożej. Amen.