Dlaczego założyłam bloga

Pisanie tego bloga jest wyrazem mojego posłuszeństwa Bogu, który już przed kilkoma laty zachęcał mnie do pisania. Celem jego jest zaświadczenie, że Jezus jest żywy i realny, a Bóg działa w życiu wierzących, którzy Go szukają i Jemu wierzą. Jest pisany ku zachęcie i inspiracji, aby z wytrwałością i pasją podążać za Jezusem. Zasadą Bożą jest, że prawda wyzwala. To, co piszę, przyniosło wolność do mego życia, więc wierzę, że przyniesie i do Twojego, o to też się modlę… A jeśli poczujesz się zachęcony/-a moimi postami, poleć proszę tego bloga swoim znajomym, aby Imię Jezusa było uwielbione „przez dziękczynienie wielu.” Zachęcam Cię jednak przede wszystkim do medytowania nad Biblią, aby "zaświeciła ci prawda Ewangelii" (Ef 4, 17-24).
Istnieje możliwość zamówienia książki, która powstała w oparciu o teksty z bloga. W celu zakupu proszę o kontakt na maila hakiiki@gmail.com

Bieżące informacje z misji w Ugandzie (2010-2013):

Jak czytać bloga

Zachęcam do chronologicznego czytania bloga. W tym celu proszę najpierw wejść do archiwum (po lewej stronie pod ulubionymi linkami) i wybrać rok 2007, a następnie zjechać na sam dół strony.

piątek, 2 listopada 2007

Refleksje, "introduction" i historia miłosna...


Wczoraj był dzień Wszystkich Świętych. Tęskniło mi się w tym dniu za Polską, ale mimo wszystko nie poddałam się melancholii, gdyż św.Paweł zachęca nas w liście do Kolosan słowami: „rzeczywistość należy do Chrystusa”. Amen! Faith zwykła mówić, że nauczyła się troszczyć o swoje serce. W Księdze Przysłów czytamy: „z całą pilnością strzeż swego serca, bo życie ma tam swe źródło” (Prz 4, 23). Łatwo jest się poddać pewnym emocjom, jak również poddać się smutkowi i zapomnieć, że rzeczywistość należy do Jezusa i jest zwycięska! Raz Faith zapytała mnie, czy żałuję jakiś błędów z przeszłości. Powiedziałam, że oczywiście i że chciałabym cofnąć czas, by nie dopuścić do zaistnienia pewnych sytuacji. Faith powiedziała, że chociaż popełniła wiele błędów, to niczego nie żałuje, bo wie, że Pan ma moc wyciągnąć dobro z każdej złej sytuacji z jej życia i odwrócić wszystko na jej korzyść. Ja też wielokrotnie doświadczyłam mocy tej obietnicy: „Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują współdziała we wszystkim dla ich dobra” (Rz 8, 28). Tak więc cieszę się z mojego bycia w Ugandzie, chociaż tęskni mi się za Polską. Poddaję jednak każdy dzień w posłuszeństwo Jezusowi i Jego planom dla mojego życia, wyznając z wiarą, że rzeczywistość należy do Jezusa!

Dobrze, że jest taki dzień w roku, kiedy wielu ludzi z okazji Dnia Wszystkich Świętych zatrzymuje się w pędzie życia, aby pomyśleć, ile z tego, co robimy ma sens i jaki ślad zostawimy swoim życiem. Wszyscy znamy ten wiersz księdza Twardowskiego: „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”. Kiedy jesteśmy zapracowani i zabiegani nie mamy czasu dla siebie nawzajem i zaniedbujemy naszych bliskich i przyjaciół. Czas jest afrykańskim bogactwem narodowym. Myślę, że po powrocie do Polski będzie mi brakować tej atmosfery „czasu, który stoi w miejscu”. Oczywiście nie dla mnie… Wszyscy się tu ze mnie śmieją, że jestem prawdziwa „Muzungu” i nie da się mnie przerobić na afrykańską dziewczynę. Ja jestem zawsze w pośpiechu, starając się być wszędzie, gdzie powinnam na czas i wykonać najlepiej jak potrafię to, co mam do zrobienia. Niestety jestem perfekcjonistką, co jest okropnym utrudnieniem w godzeniu się na afrykańskie standardy. Mam tu wiele obowiązków, często niedosypiam i czasem niedojadam, ale satysfakcja z pracy na rzecz ubogich, przerasta każdą ofiarę, jaką tu ponoszę, rezygnując z wygody życia na „Zachodzie”. Jeszcze pięć miesięcy mi pozostało do powrotu do domu. Jednocześnie nie mogę się doczekać powrotu do Polski (żeby zobaczyć się z rodziną i przyjaciółmi, zjeść ciasto, bo ciasta nie jadłam od 4 miesięcy – nie pieką tu ciast :( a jako słodycz jedzą trzcinę cukrową; zjeść bigosik i pierogi; pojechać w Tatry), ale z drugiej strony to również robi mi się przykro na myśl o opuszczeniu tego miejsca.

Obiecałam czasem pisać o miejscowej kulturze, więc dziś mam do napisania coś ciekawego na ten temat. W ubiegły weekend Faith zabrała mnie na tzw. „introduction”, czym jest wizyta narzeczonego w domu narzeczonej i oficjalne poproszenie rodziców o zgodę na poślubienie dziewczyny, czyli nasze „oświadczyny”. Muszę dodać, że miałam na sobie regionalny strój regionu Tooro i wzbudzałam ogólną sensację. Miałam dodatkowo piękną srebrną torebkę i śliczne srebrne buty. Tego rodzaju dobrze skompletowany strój jest zwykle w posiadaniu każdej kobiety w Ugandzie. Mój strój był pożyczony od znajomej Faith. Niełatwo mi było się w nim poruszać, gdyż miałam specjalną halkę, następnie ciężką spódnicę, a na tym specjalną sukienkę i jeszcze pewną tkaninę, która zastosowaniem przypominała płaszczyk, ale też specjalnie musiałam go nosić, odsłaniając jedno ramię, a zakrywając drugie. Muszę przyznać, że było to nie lada sztuką, ale pod koniec dnia doszłam do perfekcji :)

„Introduction” odbywa się to z rozmachem i właściwie każdy z wioski może przyjść, gdyż jest to czymś w rodzaju przedstawienia. Istotną kwestią jest wynajęcie osób, które będą przemawiać w imieniu narzeczonego oraz rodziny panny młodej. Z tego względu, że Faith była po stronie pana młodego, to dla nas wszystko zaczęło się w domu pana młodego w piątek w południe. Skąd wszyscy ładnie ubrani, panowie w specjalnych tunikach, a panie w tych szczególnych sukienkach, wyruszyliśmy do miejsca przeznaczenia. Było to w sąsiedniej wiosce, więc pojechaliśmy samochodami. Było nas koło 50 osób. W pewnej odległości od domu narzeczonej musieliśmy się zatrzymać i czekać na znak, kiedy wszystko będzie gotowe na nasze pojawienie się. Czekaliśmy na drodze około godziny! W końcu dotarliśmy na podwórko, gdzie ustawiliśmy się w szczególnego rodzaju „procesję” z narzeczonym na przedzie. Podwórze było bardzo ładnie udekorowane z trzema namiotami, jednym dla rodziny narzeczonej, jednym dla strony narzeczonego i jednym dla ogółu. W czasie całej ceremonii tylko reprezentanci rodzin wymieniali z sobą uwagi. Reprezentanci rodzin są często wybierani spośród najbardziej szanowanych osób w wiosce. Reprezentant narzeczonego musiał przyjść i na specjalnej macie uklęknąć przed rodziną narzeczonej, wymieniając grzecznościowe pozdrowienia. Następnie wybrane osoby, te najbardziej szanowne z otoczenia narzeczonego zostały zaproszone do wejścia do domu narzeczonej. Dodam tylko, że narzeczona była ukryta w domu prawie do samego końca „introduction”. Nie jest wskazane jej pojawienie się przed właściwym czasem. Szczęśliwie, jako Muzungu, znalazłam się w gronie kilkorga wybranych, aby wejść do domu narzeczonej. Tam tradycyjnie zostaliśmy ugoszczeni kawą i mlekiem. Przeniosły je młode dziewczyny bardzo ładnie ubrane w specjalne sukienki. Następnie wycofały się idąc tyłem, gdyż według tutejszej kultury nie godzi się odwracać plecami do osoby, której należy się szacunek z powodu pozycji społecznej. Podczas jakiś 15 minut spędzonych we wnętrzu domu praktycznie nie rozmawiano. Następnie wolniutko wyszliśmy na zewnątrz i zajęliśmy nasze miejsca.

Kolejno reprezentanci zaczęli wymieniać pewne uwagi oraz przeszli do ustalania ceny za narzeczoną. Nie pomyliłam się: ceny! Tak więc nasza narzeczona była naprawdę droga, wiele krów i kóz poszło na nią. Nie obyło się bez targowania. Narzeczony miał przygotowane pieniądze, gdyż z przyczyn organizacyjnych, zwykle nie daje się zwierząt hodowlanych. Następnie określono ile skrzynek piwa i innych napojów powinien przekazać narzeczony w czasie „introduction”. Całe te dyskusje trwały około dwóch godzin. Następnie zaczęło się przedstawienie, które polegało na znalezieniu narzeczonej. Najpierw weszły cztery młodziutkie dziewczęta niosąc dzbanki i kosze na głowach. Narzeczony musiał powiedzieć, czy wśród nich znajduje się narzeczona. Jeśli jej tam nie było to powinien był dać im pieniądze. Oczywiście narzeczony się nie ruszał ze swego miejsca, lecz wszystko robił za niego reprezentant. Kolejno przyszły cztery inne dziewczyny, ubrane w tradycyjne stroje, lecz i tam nie było narzeczonej. Ostatecznie pojawiło się pięć innych dziewczyn, wśród których narzeczony rozpoznał swoją wybrankę, do której podszedł, zawieszając jej korale na szyi. Oboje jednak nie wymienili się ani słowem, a ona nie mogła mu nawet spojrzeć prosto w oczy, bo według tutejszej kultury kobiety nie powinny patrzeć prosto w oczy mężczyznom.

Następnie pozostałe dziewczyny wróciły do wnętrza domu, a narzeczona podeszła do narzeczonego, który siedział na krześle i przypięła mu specjalną ozdobę do marynarki, wyrażając w ten sposób swoją zgodę na małżeństwo. Potem wróciła do wnętrza domu. Reprezentanci rodzin wymienili się jeszcze pewnymi uwagami, po czym zaproszono nas na obiad, który składał się z regionalnych potraw, które zresztą bardzo lubię. Było już po piątej, a ja od śniadania nic nie jadłam, nie mogłam się więc doczekać posiłku. Po obiedzie doszło jeszcze do pewnych dyskusji, po czym „introduction” zostało oficjalnie zamknięte. Oczywiście mam wiele zdjęć z tego wydarzenia, które niebawem wyślę mailem wszystkim moim znajomym, gdyż całe to wydarzenie wydaje mi się to czymś ogromnie ciekawym. Może kiedyś na naszych polskich wsiach oświadczyny wyglądały podobnie? Natomiast na ślubie w Ugandzie już byłam i wygląda dość podobnie jak w Polsce, tyle że w kościele Msza lub nabożeństwo (zależy od kościoła) trwa kilka godzin!!! Kto by u nas tyle wysiedział? A dla nich to coś normalnego. Następnie odbywa się przyjęcie, tyle tylko, że tylko para młodych i najbliższa rodzina siedzi przy stole, a pozostali na krzesłach. Jest serwowany tylko jeden posiłek i jest oficjalne krojenie ciasta przez parę młodych i karmienie siebie nawzajem. Następnie każdy z gości otrzymuje okruszek ciasta. Naprawdę! Mały kawałeczek bierze się bezpośrednio na rękę. Podobnie jak z oświadczynami, na wesele może przyjść każdy z wioski. Niektórzy tak chodzą od „introduction” do „introduction” i od wesela do wesela, żeby się rozerwać :) Po cieście czasem są tańce, a czasem jakieś przedstawienia. Niemniej jednak jest to wydarzenie dość ciekawe, szczególnie stroje. Kobiety noszą piękne sukienki, a mężczyźni specjalne tuniki.

Jakieś dwa miesiące temu był inny ślub w naszym kościele. Pewien mężczyzna miał formalnie dwie żony, ale jak został chrześcijaninem zdecydował się wybrać jedną i poślubić ją w kościele. Wobec tego, że ta druga żona nie chciała się poddać i w pewien sposób ich prześladowała, mężczyzna ten zdecydował się wziąć ślub w naszym kościele, choć pochodził z odległej wioski. Zrobił to, gdyż chciał się pozbyć tamtej kobiety i dlatego trzymali w sekrecie nazwę miejsca ślubu. Mimo wszystko ta kobieta się o tym dowiedziała i przybyła do naszego kościoła w dniu ich ślubu i narobiła sporo zamieszania w czasie ceremonii. Było nawet zabawnie :) Ale oczywiście jej nie było do śmiechu. Została odrzucona przez swego męża, lecz nie chciała zrezygnować z ukochanego mężczyzny. Smutna historia dla jednej kobiety, a szczęśliwa dla drugiej. Ta historia przypomina mi historię biblijną o Lei i Racheli z Księgi Rodzaju z rozdziałów 29 i 30. Widzimy tam dwie kobiety, które rywalizują o serce mężczyzny – Jakuba, który przez chciwość ojca dziewczyn – Labana, musiał poślubić je obie. Zamiast tej jednej – ukochanej Racheli, za którą służył u Labana siedem lat, a „wydawały mu się jak jeden dzień, bowiem bardzo miłował Rachelę”, otrzymał w dniu ślubu Leę. Kiedy czyta się tę historię, to robi się nam zwykle bardzo żal Lei, gdyż była marionetką w ręku ojca. Prawdopodobnie kiedyś znalazłby się mężczyzna, który by jej ofiarował miłość, a tak w tej sytuacji była tą niekochaną żoną. Myślę, że czuła się gorsza i brzydka, niegodna miłości.

Szokujące jest to, że kiedy się czyta tę historię, nie można nie zauważyć znaczenia imion jej dzieci: Ruben –„Wejrzał Pan na moje upokorzenie; teraz mąż mój będzie mnie miłował”, Symeon – „Usłyszał Pan, że zostałam odsunięta, i dał mi jeszcze to dziecko”, Lewi – „Już teraz mąż mój przywiąże się do mnie”. Potem czytamy o zawodach w rodzeniu dzieci przez Leę i Rachelę i na koniec: „A gdy Lea znów poczęła i urodziła szóstego syna Jakubowi, rzekła: Obdarował mnie Bóg wspaniałym darem, teraz będę już miała pierwszeństwo u mego męża, gdyż urodziłam mu sześciu synów! Dała więc synowi imię Zabulon”. Jak prześledzimy tę historię, zobaczymy, że Lea wymyśliła sobie sposób na zdobycie miłości swego męża – rodzenie dzieci. Lea po prostu chciała być kochana. Chciała znaleźć to, co uczyni ją wartościową i godną miłości.

Wiem, że czasem wskutek jakiś trudności pewne osoby tracą poczucie własnej wartości. Kiedy mnie się to zdarza, biorę „miecz” Słowa Bożego i walczę, aby poddać w posłuszeństwo mój umysł Bogu. Cytuję sobie wtedy wersety biblijne, które przeczą takim myślom. W Biblii jest mnóstwo fragmentów, które mówią jak bardzo Bóg nas kocha i jak bardzo jesteśmy dla Niego ważni i drogocenni w Jego oczach. Poza tym wiem, że jestem warta Krwi Jezusa. Nie ma nikogo innego, kto oddał za mnie swe życie, aby dowieść swą miłość. Wielu mężczyzn zdobywa się na wiele poświęceń lub prezentów, aby dowieść swoją miłość do dziewczyny. Znamy te historie z filmów o śpiewaniu pieśni pod oknami, walkach itp. Jezus zdobył się na największe poświęcenie i oddał swe życie za każdego z nas, aby nam udowodnić miłość Bożą. Przez Niego mamy śmiały przystęp do Ojca. Kanał miłości został otwarty i nic, oprócz naszych grzechów i nieprzebaczenia nie jest w stanie zatrzymać fali Bożej miłości, którą Pan pragnie nas zalać. Abyśmy przede wszystkim szukali Jego chwały, a nie chwały u ludzi, co się dzieje, kiedy „nie mamy w sobie Bożej miłości”.

Myślę, że zasługiwanie na czyjąś miłość i uznanie jest problemem wielu z nas. Jezus powiedział Ew. św. Jana 5, 41-42: „chcecie być kochani i doceniani przez ludzi, bo nie macie w sobie miłości Bożej” (parafraza). Psychologia mówi, że potrzeba miłości jest podstawową potrzebą ludzką i jeśli jest nie zaspokojona przez rodziców, człowiek ten ma potem wiele problemów z samym sobą i wiele jego zachowań jest motywowanych przez potrzebę zasłużenia sobie na czyjąś miłość i uznanie. Wiele też osób porównuje się z innymi, aby poczuć się lepiej, gdyż zawsze znajdzie się ktoś, w porównaniu z kim poczujemy się lepsi.

Jakie jest wyjście z tej sytuacji? Nawet św. Paweł pisze, że wielu wierzących robi pewne rzeczy, aby sobie zasłużyć na czyjejś uznanie. Powinniśmy jednak wszystkie nasze obowiązki wykonywać „jak dla Pana” (Ef 6, 6-8). Tymczasem dla wielu z nas wydaje się to być nie lada wyzwaniem, gdyż często postępujemy właśnie w taki sposób, aby kogoś wprawić w podziw naszym zachowaniem lub zasłużyć sobie na czyjąś pochwałę i uznanie. Wydaje się, że wyjściem z tej sytuacji jest to, o czym Pan Jezus powiedział: „dać się napełnić miłością Bożą”, a wtedy nie będzie nami kierować ta potrzeba dowartościowania przez czyjeś pochwały. Znam osobiście dziewczynę, która nie doświadczyła miłości i akceptacji od rodziców, kiedy była dzieckiem. Ta dziewczyna miała wiele problemów z samą sobą. Wdawała się również w wiele romansów z chłopakami, bo tak bardzo pragnęła być kochana. W końcu spotkała chrześcijan, którzy ogłosili jej Dobrą Nowinę. Pomodlili się też za nią o uzdrowienie jej zranień z dzieciństwa i o to, by Bóg swoją miłością wypełnił jej serce. Modlili się za nią kilka godzin. Po zakończeniu tej modlitwy ta dziewczyna powiedziała: „wiem jedno – Bóg mnie kocha i akceptuje, dla niego jestem piękna i wartościowa, doświadczyłam tego w czasie tej modlitwy i czuję, że Bóg również wypełnił miłością te miejsca w moim sercu, które od czasów dzieciństwa bezskutecznie wołały o miłość”.

W czasie kiedy byłam liderem mojej wspólnoty, wielokrotnie modliłam się za ludzi o różne potrzeby. Modlitwa o doświadczenie Bożej miłości była bardzo szybko wysłuchiwana. Bogu zależy, abyśmy doświadczyli Jego miłości. Jezus przyszedł, aby wyzwolić więźniów. Dla wielu z nas nieotrzymanie miłości od rodziców trzyma nas w więzieniu zbytniej koncentracji na sobie i zależności od innych. Faktem jest, że potrzebujemy siebie nawzajem i jesteśmy sobie potrzebni, jednakże niektórzy z nas szukają relacji właśnie po to, aby zaspokoić te potrzeby. Jednym ze znaków pokazującym nam, że potrzebujemy dać się wypełnić Bożą miłością jest obrażanie się i chowanie uraz oraz bycie bardzo wrażliwym na cudze opinie. Czy Jezus przejmował się opinią Żydów, którzy przez trzy lata szukali sposobu, aby Go zabić? Czy św. Paweł przejmował się tymi, którzy go prześladowali? Czy św. Jakub przejmował się, co sobie pomyślimy o nim, jak nas wyzwie od cudzołożników, bo idziemy na kompromis ze światem (Jk 4, 4)?

Tego rodzaju poczucie własnej wartości może pochodzić tylko od Boga. Modlę się, aby ci z Was, do których dziś te słowa są kierowane, zostali napełnieni miłością Bożą, abyśmy przestali się obracać wokół siebie, rozpamiętując swe rany, a skierowali nasze oczy na Boga, jak to zrobiła również Lea. Kiedy urodziła czwartego syna, odwróciła swe oczy od siebie i nazwała go Juda – „teraz będę sławić Pana”. Czy nie wydaje się Wam czymś znamiennym, że Jezus pochodził właśnie z pokolenia Judy? Nie pochodził z żadnych z pozostałych pokoleń nazwanych imieniami synów Jakuba. Może przyczyną było właśnie to, że pozostałe imiona dzieci wskazywały na rywalizację między tymi kobietami o męża. Dzieci te były sposobem zaspokojenia potrzeby miłości w ich sercach. „Naszymi dziećmi” są nasze czyny. Jakie są nasze motywacje? Dziś przez Jezusa przychodzimy do Boga, aby otrzymać brakującą miłość.

Pozwólmy Jezusowi wyprowadzić się z więzienia naszego „niedokochania” do wolności miłości – „Mówcie i czyńcie tak, jak ludzie, którzy będą sądzeni na podstawie Prawa wolności” (Jk 2,12 ). Prawo wolności to prawo miłości, jak czytamy w 1 Liście św. Jana. Modlę się, aby „Chrystus zamieszkał przez wiarę w waszych sercach; abyście w miłości wkorzenieni i ugruntowani, wraz ze wszystkimi świętymi zdołali ogarnąć duchem, czym jest Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość, i poznać miłość Chrystusa, przewyższającą wszelką wiedzę, abyście zostali napełnieni całą Pełnią Bożą” (Ef 3, 17-19) i Bożą miłością.

To tyle na temat moich refleksji z biblijnej historii miłosnej oraz ugandyjskiej kultury oświadczyn i ślubu. Trzymam się dzielnie i cały czas nie poddaję się trudnościom, choć jest ich niemało! Nastała pora deszczowa i codziennie pada przez kilka godzin, czasem po południu, czasem rano. Drogi są bardzo błotniste, tak że często mi się buty zapadają :) A więc mam w nich mokro :) W nocy jest tak zimno, że śpię pod trzema kocami! Aż mi się wstyd robi, bo dzieci w HomeAgain śpią tylko pod jednym kocem, ale jestem ogromnie podekscytowana na samą myśl, że już za kilka tygodni przeniosą się do swojego nowego, pięknego domu, gdzie będą sufity i drzwi, więc będą mieć cieplej. Wszystkim, którzy wspierają projekt „Nowy Dom Dziecka – Nowa Nadzieja” dziękuję w imieniu swoim, a także dyrektorki „Bringing Hope” – Faith Kunihira oraz dzieci z domu dziecka!

1 komentarz:

R. pisze...

No proszę! Zrobiłem sobie małą przechadzkę po blogach i trafiłem na Twój. Wyszukiwarka fajna rzecz; wpisujesz: ewangelizacja lub wiara i już masz dziesiątki odnośników. Od razu dodam, że bardzo się cieszę, że Cie pośród takiego mrowia blogów znalazłem. Tematyka, jak dla mnie bardzo interesująca, wpleciona w Twoją osobistą historię i przemyślenia stworzyła to, co na prawdę chce się czytać. Zauważyłem, że piszesz od kilku miesięcy, wiec będę musiał stopniowo nadrobić zaległości.

Miałem okazje poznać prace w Ameryce Łacińskiej i tamto doświadczenie zmieniło wiele w moim życiu. Gdy na własne oczy zobaczy się takie dysproporcje w porównaniu z europejskimi warunkami, trzeba zmienić zapatrywania na wiele spraw. Jeżeli zatrzymamy się na płaszczyźnie ludzkiej to zrodzi się w nas tylko bunt, poczucie niesprawiedliwości i może nawet złość. Tu trzeba wejść głębiej, spojrzeć oczami Boga na ten świat, ten kraj i tych ludzi, więc nie wątpię, że jesteś na dobrej drodze. To tak tytułem wstępu. Pozdrawiam bardzo serdecznie! Na pewno będę aktywnie śledził Twoja historię. Odwagi! R.