Dlaczego założyłam bloga

Pisanie tego bloga jest wyrazem mojego posłuszeństwa Bogu, który już przed kilkoma laty zachęcał mnie do pisania. Celem jego jest zaświadczenie, że Jezus jest żywy i realny, a Bóg działa w życiu wierzących, którzy Go szukają i Jemu wierzą. Jest pisany ku zachęcie i inspiracji, aby z wytrwałością i pasją podążać za Jezusem. Zasadą Bożą jest, że prawda wyzwala. To, co piszę, przyniosło wolność do mego życia, więc wierzę, że przyniesie i do Twojego, o to też się modlę… A jeśli poczujesz się zachęcony/-a moimi postami, poleć proszę tego bloga swoim znajomym, aby Imię Jezusa było uwielbione „przez dziękczynienie wielu.” Zachęcam Cię jednak przede wszystkim do medytowania nad Biblią, aby "zaświeciła ci prawda Ewangelii" (Ef 4, 17-24).
Istnieje możliwość zamówienia książki, która powstała w oparciu o teksty z bloga. W celu zakupu proszę o kontakt na maila hakiiki@gmail.com

Bieżące informacje z misji w Ugandzie (2010-2013):

Jak czytać bloga

Zachęcam do chronologicznego czytania bloga. W tym celu proszę najpierw wejść do archiwum (po lewej stronie pod ulubionymi linkami) i wybrać rok 2007, a następnie zjechać na sam dół strony.

środa, 29 sierpnia 2007

Kampala, Fort Portal i „duchowe koszty"

Tydzień temu w sobotę razem z dyrektorką „Bringing Hope" – Faith Kunihira oraz dwoma ostatnimi wolontariuszami z USA (Travisem i Jamie) pojechaliśmy do Kampali (stolicy Ugandy). Z wioski, w której mieszkam (Kaihura) jest to dystans około 250 km na wschód Ugandy, czyli około 3-4h jazdy samochodem. W poniedziałek Travis miał jechać autobusem do Nairobi (stolica Kenii), gdyż miał tam się spotkać z osobami z innej organizacji, aby po powrocie do USA zorganizować dla nich pomoc, podobnie jak to zrobił dla „Bringing Hope", natomiast Jamie we wtorek samolotem miała do niego dołączyć w Kenii, skąd mieli lecieć razem do domu. Po mieście poruszaliśmy się pieszo i środkami komunikacji miejskiej, tzw. taxi, czyli samochodami typu van, z siedzeniami dla 14 osób. Nie ma tam autobusów miejskich. Ich rolę pełnią w/w taxi oraz taksówki zwane „Boda Boda" (motocykle) oraz rowery. Jechanie w vanie niejednokrotnie dla Muzungu jest wyzwaniem, gdyż ich właściciele próbują wcisnąć do takiego vana tyle ludzi, ile się da, więc czasem siedzi się strasznie ściśniętym. Innym wyzwaniem jest uczestniczenie w ruchu samochodowym. Nie jestem w stanie określić słowami ugandyjskiego stylu prowadzenia samochodów. Mogę jedynie stwierdzić, że to wygląda tak, jakby nie było żadnych reguł ruchu ulicznego i każdy usiłował prowadzić jak mu się wydaje słuszne i „wszyscy naraz". Trąbienie na siebie nawzajem jest również powszechne. Obserwując naszego kierowcę, krzyczałam praktycznie co chwila, bo wydawało mi się, że zaraz najedziemy na motocykl albo pieszego, nie mówiąc już o zderzeniu się z innym samochodem. Nic takiego jednak nam się nie przytrafiło :) Uważam siebie za doświadczonego kierowcę, ale nie wiem, czy odważyłabym się prowadzić w Kampali. Tak samo jest wszędzie w Ugandzie, ale w Kampali jest najgorzej, bo i więcej samochodów. Dziś jednak prowadziłam samochód organizacji – dżipa, ale jedynie w okolicach wioski. Drogi są tu w bardzo złym stanie. Asfalt jest tylko na głównych drogach, ale w większości dziurawy. Pozostałe drogi są ubitą ziemią, oczywiście nierówne i również z dziurami.

W niedzielę po południu wybraliśmy się do kina, po czym chcieliśmy się udać do restauracji na pożegnalną kolację. Był wieczór, ale zamiast wziąć taxi, postanowiliśmy iść pieszo. Po kilkunastu metrach pojawił się obok nas mężczyzna, który niespodziewanie ukradł torebkę Jamie i szybko zniknął w ciemnościach. Niestety miała tam aparat fotograficzny, telefon i znaczną sumę pieniędzy oraz osobiste rzeczy. Zamiast w restauracji, wylądowaliśmy na posterunku policji. Każdy obwiniał siebie, że mógł coś zrobić, ale regułą tu jest, że jeśli ktoś ci coś kradnie, nie gonisz go, bo może mieć nóż, albo broń i możesz stracić życie przy okazji. Oczywiście wyciągnęliśmy lekcję z tej przykrej sytuacji, aby nigdy więcej wieczorem nie chodzić po mieście, ale zawsze wziąć taxi. Myślę, że jest też duchowy wymiar tej sytuacji. Kiedy uczestniczymy w budowaniu Królestwa Bożego oraz w jakiś sposób zyskujemy duchowo, diabeł się wścieka, więc uruchamia „swoich ludzi" oraz prowokuje sytuacje, aby nas osłabić i zniechęcić oraz okraść z pokoju serca. Jest to tzw. „duchowy koszt". Choć on już przegrał wojnę to jednak są walki, które wygrywa. W takich sytuacjach próbuje się nasza wiara i mimo przykrych okoliczności stanie na Bożych obietnicach oraz zachowanie pewności, że Bóg jest w tym doświadczeniach z nami i po naszej stronie. Nie jest Jego wolą, by takie rzeczy nas spotykały, lecz jedynie je dopuszcza. Często przykre sytuacje wcale nie muszą spotkać chrześcijan, lecz spotykają nas, gdyż jesteśmy nierozsądni, nie obserwując okoliczności i nie ucząc się na błędach. Powinniśmy byli wiedzieć, że jest niebezpiecznie spacerować w nocy po Kampali, więc sami siebie naraziliśmy na zagrożenie. Nie musimy więc pytać Boga: „dlaczego?" bo odpowiedź jest jasna, że stało się to przez naszą nieodpowiedzialność i nierozsądność. Wiem, że często Bóg ostrzega wierzących w duchu, dając nam tzw. „przeczucia" oraz niepokój serca, co do pewnych sytuacji, lecz my nie słuchamy i wpadamy w tarapaty. Ktoś nie słucha przeczucia, żeby zwolnić na zakręcie i wpada w poślizg i ginie. Czy Bóg tego chciał? Ktoś wychodzi za mąż, choć miała niepokój, co do tej decyzji i okazuje się, że on ją bije i zdradza. Czy Bóg tego chciał? Ktoś inny nie słucha przeczucia, żeby nie inwestować pieniędzy w jakiś biznes i traci wszystko, co miał. Bóg prowadzi wierzących przez tzw. „wewnętrzne świadectwo". Jest to ważny temat, pozwólcie więc, że napiszę co nieco na ten temat. Jeśli kogoś to nie interesuje, to może przejść do następnego akapitu :)

Bardzo często ignorujemy to „wewnętrzne świadectwo", bo pragniemy od Boga otrzymać coś w sferze zmysłów. Szukamy rzeczy odbieralnych zmysłami, rozmijając się często z tym, co nadprzyrodzone. Jako chrześcijanka nauczyłam się kierować wewnętrznym świadectwem. Nie jest to zdolność, którą się nabędzie i już się ją ma na zawsze. Tę duchową wrażliwość trzeba rozwijać i pielęgnować. Jeżeli chcemy być prowadzeni przez Ducha Świętego, to musimy rozwinąć swą duchową świadomość, gdyż Duch Boży prowadzi nas głównie za pośrednictwem naszego ducha. Przede wszystkim trzeba kontrolować swoje myśli i je osądzać. Po drugie trzeba być świadomym swego serca i osądzać jego poruszenia, szczególnie swego rodzaju „niepokój", który się pojawia bez powodu. Po trzecie trzeba rozwijać swego ducha. Jak wiemy z Biblii: człowiek jest duchem, ma duszę i mieszka w ciele (1Tes 5, 23). Dusza to wola, rozum i emocje. Wielu chrześcijan jest świadomych swej duszy i ją rozwija, pomijając niestety rozwój swego ducha. Wiele możemy o tym przeczytać w listach św. Pawła, m.in. w 1Kor 2, 13-14: „…przedkładając duchowe sprawy, tym którzy są duchowi. Człowiek zmysłowy nie pojmuje tego, co jest z Bożego Ducha. Głupstwem mu się to wydaje i nie może tego poznać, bo TYLKO DUCHEM (w duchu) MOŻNA TO ROZSĄDZIĆ". Jak rozwijać własnego ducha? Mogłabym o tym pisać wiele, ale muszę się streścić. To, co napiszę, mogę poprzeć wieloma cytatami z Biblii, ale chcę zaoszczędzić miejsca. Jeśli więc chcesz więcej wiedzieć na ten temat napisz do mnie maila. Jeśli jesteś chrześcijaninem, który przyjął Jezusa jak Pana i zostałeś ochrzczony/-a Duchem Świętym, to swego ducha rozwijasz m.in. przez modlitwę językami (1Kor 14,14), która jest modlitwą twego ducha wespół z Duchem Świętym (tak często, jak tylko możesz). Swego ducha rozwijasz też poprzez właściwe traktowanie swej duszy, wybierając rzeczy duchowe, umacniając wolę przez m.in. wybieranie rzeczy, które nas gruntują w dobrym. Przez karmienie swego umysłu Słowem Bożym (Jezus powiedział: „moje słowa są duchem i są życiem", czyli Biblia jest materią duchową, dlatego wielu jej nie rozumie i nie przyjmuje, bo czytają ją jedynie „zmysłowymi umysłami"; ja wiem po sobie, że im bardziej żyję według ducha, tym bardziej rozumiem Słowo Boże i tym bardziej ono się we mnie wkorzenia). Ważne jest też karmienie swego umysłu szlachetnymi myślami: „wszystko, co jest prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co zasługuje na uznanie, jeśli jest jakąś cnotą i czynem chwalebnym – TO MIEJCIE NA MYŚLI" (Flp 4,8). Właściwe traktowanie swej duszy to także rozważne karmienie swoich emocji. Jak wiecie, bardzo łatwo jest przejąć czyjeś emocje. Jeśli ktoś rozpacza nad rozlanym mlekiem, ty za chwilę możesz zacząć robić to samo. Jeśli oglądasz film, który rozbudza pewne emocje, to za chwilę możesz mieć problem z samym sobą, bo jak pisze św. Jan na świecie jest „pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia", a wiele filmów to w nas podjudza. Dlatego ja, zanim zacznę oglądać jakiś film, lubię wiedzieć, o czym jest, bo wiem, czego się mogę spodziewać i mogę osądzić w duchu, czy ten film jest zagrożeniem dla mojej duszy, niosąc ryzyko osłabienia mojego ducha. Wiem, po wielu moich sytuacjach życiowych, że wymaga to wysiłku odmówienia sobie pewnego rodzaju przyjemności, ale jest warte utrzymania wrażliwości ducha, a więc wrażliwości na prowadzenie Ducha Świętego, które jest warte więcej, niż cokolwiek na świecie, bo chroni nas przez błędami i porażkami oraz daje powodzenie w KAŻDEJ dziedzinie życia, a tego właśnie Bóg chce dla swoich dzieci :)

W piątek pojechałam na konferencję chrześcijańską do sąsiedniego miasta, do Fort Portal. W czwartek zdecydowałam, że nie jadę, bo udział w tej konferencji wiązał się z nocnym czuwaniem, aż do 5 rano i obawiałam się, że nie wytrzymam tak długo, a nie mogłam po prostu w każdej chwili wrócić do domu, bo jechałam autobusem. Natomiast w piątek rano duchowo byłam niespokojna z tą decyzją i dlatego stwierdziłam, że jednak pojadę i natychmiast się uspokoiłam i odczułam pokój i radość, więc byłam pewna, że tego właśnie chce dla mnie Bóg (dałam się prowadzić memu duchowi). Udział w tym wydarzeniu był dla mnie czymś najlepszym, co mogło mi się tu przytrafić. Zyskałam niezwykle wiele duchowo, a Bóg odpowiedział na wiele moich pytań i wątpliwości w czasie modlitwy, a także przez rozmowę z jednym z nauczających. Jak wiecie, w Ugandzie musiałam zmierzyć się z wieloma przeciwnościami (o ponad połowie z nich nie piszę na blogu, bo są zbyt osobiste), dlatego niemal każdego dnia chciałabym stąd wyjeżdżać, ale im bardziej chcę w duszy, tym bardziej nie chcę w duchu, będąc pewna, że mój pobyt tutaj ma wartość wieczną, dlatego nie liczą się moje uczucia i co ja chcę w tej sprawie, ale co Bóg chce, a Bóg wyraźnie potwierdza, że mój pobyt w „Bringing Hope" jest Jego planem dla mojego życia. Co więc mam zrobić? Iść za moim uczuciami, czy trzymać się Bożego planu? Znamy to powiedzenie: „wszystko, co ma wartość, wiele kosztuje". Udział w tej konferencji w Fort Portal kosztował mnie pewne wyrzeczenia, a także musiałam ponieść pewien duchowy koszt, gdyż nieprzyjaciel poniósł duże straty. Co jest tym kosztem? Jadąc na konferencję zgubiłam pewną kwotę pieniędzy, co mi się raczej nie zdarza, bo jestem ostrożna z pieniędzmi, ale nie zniechęciłam się tym, a raczej utwierdziłam, że coś ważnego dla mnie ma się dokonać na tej konferencji, skoro ponoszę stratę w wymiarze materialnym. Natomiast po konferencji wracałam do domu w vanie mogącym zmieścić 14 osób – w 29 osób!!! Czy możecie to sobie wyobrazić??? Czy to jest normalne? Tylko diabeł może w taki sposób uprzykrzyć nam życie, pobudzając ludzką chciwość! Właściciel taxi ma prawo zabrać tyle osób, ile mu się podoba, dlatego oni się tu wcale nie przejmują, jak się ludzie tak ściśnięci będą czuć w drodze, ale pakują tyle osób, ile upchną. Niestety biedni pasażerowie się nie przeciwstawiają i jadą w takich warunkach i po kilka godzin. Zdarzyło mi się parę razy jechać vanem z 20 lub 24 innymi osobami, ale nie w 29 osób!!! Chwała Bogu godzina drogi w tej taxi upłynęła mi w miarę szybko, ale poczułam niezwykle wielką ulgę, kiedy zobaczyłam tablicę z nazwą wioski, gdzie mieszkam :) Inną nieprzyjemną sytuacją kosztów duchowych było pojawienie się dzisiaj chyba więcej, niż setki małych pająków w moim pokoju! Czy jest to zwykły przypadek? Nie było ich w żadnym innym pokoju, tylko w moim! Dlaczego szczury chodzą po mnie, a także pojawiają się w moim pokoju martwe, mając do wyboru kilka innych pokoi w tym domu i więcej niż 20 innych osób? Tu musi się toczyć jakaś walka duchowa. Ale ja uwielbiam Jezusa, który zwyciężył diabła! I ogłaszam, że diabeł i jego dzieła w moim życiu są pokonane! Jak pisze św. Jan „Syn Boży objawił się po to, aby zniszczyć dzieła diabła" (1J 3,8). Ten sam Jezus żyje we mnie i ta sama moc Ducha Świętego, który wzbudził Jezusa z martwych jest we mnie, „jeśli więc Bóg z nami, któż przeciwko nam?" (Rz 8, 21). Dlatego ja nie chcę się przejmować sytuacjami, które diabeł prowokuje, aby mnie przestraszyć i zniechęcić, ale śmiało i z wiarą wyznaję, że w Jezusie „jestem więcej, niż zwycięzcą" (Rz 8,27). Ja uwielbiam mojego Boga też za to, że jest realny i żywy, bo On słyszy każdą moją modlitwę i zna moje serce, zmagania i troski. Chwalę mojego Boga, bo On jest zdolny odpowiedzieć na każdą modlitwę, a także posłać swe Słowo, aby mnie podnieść, pocieszyć, zachęcić, zbudować, rozwiać wątpliwości, przekonać o swej miłości, ale także upomnieć i objawić prawdę. Na tej konferencji Bóg tego dowiódł w sposób niezwykły i mocny! Ten Bóg uczynił nas też zdolnymi, aby Go słyszeć. Jezus powiedział: „moje owce słuchają mego głosu, a ja znam je". Faith powiedziała wczoraj do mnie: „Honia, jak ja się cieszę, że mamy Boga, który mówi! Wiesz, ja nigdy nie podejmuję żadnej ważnej decyzji, zanim nie usłyszę, co Bóg o tym myśli". Dodała też: „Honia, ja nie wiem jak się modlić, ale ja wiem, jak rozmawiać z Bogiem". Ona mówi Bogu o wszystkim, co ma na sercu, jak najlepszemu przyjacielowi i mówi Mu też o decyzji, którą ma podjąć i modli się zostawiając Mu to i czeka na Jego odpowiedź. Faith mówi do mnie: „I wiesz Honia, On mi zawsze odpowiada. Jeszcze nigdy nie zostawił mnie bez odpowiedzi." Będąc przy tej Bożej kobiecie, oczekuję szybkiego wzrostu duchowego, dziękując Bogu, że stawia na mojej drodze osoby, dzięki którym mam szansę uczyć się realnego chrześcijaństwa! Wierzę, że jednym z powodów, dla których Bóg mnie przywiódł do tej organizacji „Bringing Hope" – to spotkać Faith.

Pisałam tego bloga do 1 w nocy w niedzielę, a w poniedziałek o 6 rano Faith mnie zbudziła, żebyśmy się razem modliły. Muszę przyznać, że była to moja najlepsza modlitwa od kilku tygodni. Dokańczam tego posta w poniedziałek wieczór i już nie mogę się doczekać, żeby się modlić jutro rano. Faith modli się m.in. przyzywając Boże obietnice lub sytuacje z Biblii, nawiązując do danej potrzeby. Na przykład dziś rano m.in. modliła się w oparciu o sytuację sparaliżowanego (z Ew. św. Jana z rozdziału 5) o to, żebyśmy miały takie oczy wewnętrzne, które pozwolą nam nie przeoczyć Jezusa działającego w naszym życiu. Ten chory 38 lat był sparaliżowany i czekał na uzdrowienie. Jezus zapytał go dwukrotnie, czy chce być zdrowy, a on nie wiedział, że patrzy na Tego, który ma moc go uzdrowić. Modliłyśmy się też w oparciu Pwt 28, 1-13. Przeczytajcie ten fragment, jest cudowny: wiele Bożych obietnic w jednym miejscu! Najbardziej podoba mi się: „Pan umieści cię na czele, a nie na końcu, (w oryginale: „będziesz głową, a nie ogonem"); zawsze będziesz górą, a nigdy ostatni". Czyż to nie jest wspaniała obietnica? Nasz Bóg pragnie, aby nam się powodziło. Rozwijajmy więc naszego ducha, aby tam odebrać Boże prowadzenie co do decyzji, które zapewnią nam pomyślność, nie tylko duchową, ale i materialną. Z tego fragmentu Pwt 28, 1-13 widzimy, że Bóg jest zainteresowany naszym powodzeniem, również w wymiarze materialnym!

Brak komentarzy: